Mafiosem i politykiem może być każdy – recenzja “Szefowej wszystkich szefów” Aleksandry Tyl 

fot.: Paulina Kozień

Lekarze – mafia. Kościół – mafia. Prawnicy – mafia. Wszystko mafia. Świat porządkuje pewien system, który dla zwykłego Kowalskiego, trybiku wielkiej maszyny jest dość krzywdzący. Stąd coraz częściej myśli, by z tego schematu się wyłamać i żyć na własnych zasadach. Jak to zrobić? Według Aleksandry Tyl wystarczy zostać mafiosem albo … politykiem.  

Takie porady na życie znaleźć można w najnowszej komedii ANTYsensacyjnej autorstwa Aleksandry Tyl. “Szefowa wszystkich szefów” rysuje nam historię Marka, szarego przedstawiciela handlowego dużej firmy zajmującej się produkcją i sprzedażą ekologicznych szczoteczek do zębów. Po ujmie na honorze, jakiej doświadczył podczas imprezy integracyjnej oraz byciu świadkiem samobójstwa, postanawia wziąć życie w swoje ręce. Dość bycia wykorzystywanym, pracy na kogoś, trudu wiązania końca z końcem, pora zabawy, posiadania i władzy. A jak już o władzy i pieniądzach mowa, to jak powtarza ojciec głównego bohatera, są to atrybuty mafii. Dlaczego by więc nie założyć własnej? Od idei, po pozyskiwanie chętnych i pierwsze akcje. Wszystko idzie jak z płatka. Pojawia się także idealna kobieta, która bez reszty oddaje się Markowi, służy mu radą. Kto więc tę władze ma?

Kto tę władzę ma?  

To doskonałe pytanie, które stawia nam książka. Swoją drogą trochę dziwna książka. Ale o tym zaraz. “Szefowa wszystkich szefów” to przede wszystkim satyra naszej codzienności, polityki, bieżących bolączek świata. Sprytny prztyczek w nos tak wielu grup interesów, że nie jest to widoczne na pierwszy rzut oka.  

Po pierwsze w luźny sposób można się zastanowić nad kształtem systemu, w którym żyjemy, określonej roli każdego z nas, wymuszonej ścieżki, która wiedzie od piątek w szkole, przez dobre studia, pracę w korpo, ślub po kredyt na mieszkanie i odwieczne życie w długu, dające nam jedynie iluzję tego, że nasza egzystencja to pasmo sukcesów, bo dwa razy w roku uda nam się czmychnąć za granicę. Coraz częściej nie zgadzamy się na taki kierat i szukamy kreatywnych sposobów na wyjście z niego. I to jest ważne, to przełamanie. Ale świat nam tego nie ułatwia, bo przyszło nam się urodzić w czasie pandemii, wojen, inflacji, sztucznej inteligencji i kryzysu klimatycznego. Aleksandra Tyl podała nam dużo lepsze rozwiązanie tych dylematów niż wpisujące się w trendy zostanie influencerem. Lepiej założyć mafię. Myślę, że to naprawdę dosyć ciekawy pomysł, szczególnie kiedy dodamy do tego to, jak dalej budowana jest akcja. Rewelacyjny kop dla wielu z nas, systemu samego w sobie, kombinatorów lubiących chodzić na skróty i… mafii. Oczywiście rozumianej na wiele sposobów. Szkoda swoją drogą, że w rzeczywistości mafie tak nie wyglądają. Świat byłby mniej brutalny i taki harmonijny.  

Jednak najbardziej podobało mi się intrygujące zakończenie. Tym razem przytyk do współczesnej sceny politycznej, ponieważ równie łatwo jak założyć mafię jest założyć partię polityczną. Jak się okazuje w tej książce, to przecież takie podobne organizacje. Wszędzie partyjniactwo, nepotyzm i korupcja. Pisarka znakomicie ukazuje taktyki stosowane przez polityków, a w szczególności przez populistyczne ugrupowania, jakich obecnie nie jest mało. Wytyka to, co kuleje w komunikacji, społeczeństwie. Wystarczy przecież mówić to, co wielu chce usłyszeć, być empatycznym, rozdawać na prawo i lewo i sukces mamy murowany, bo “obiecać przecież można wszystko”. Jeszcze raz powtórzę, by dobrze to wybrzmiało. Rewelacyjne zakończenie. Dopiero tu odkryłam potencjał tej książki, inteligentny żart i prawdziwą satyrę świata.  

Do tego mamy mnóstwo pomniejszych parodii różnych grup zainteresowań czy zawodów, np. ekoświrów, freaków dbania o zdrowie, marketingowców. Oraz oczywiście jeszcze wisienka na torcie. Kobiety. Feminizmowi też się dostało. Za wszystkim przecież stoi zawsze kobieta, silna, uwodzicielka, może niebyt wyrafinowana, ale na tyle bystra, by mieć wszystko pod kontrolą. I rzecz jasna pławiąca się w atencji. Mężczyźni zaś, mówiąc wprost, sami sobie rady nie dadzą.

I to właśnie uratowało tę książkę w moich oczach. Choć autorka ma lekkie pióro i świetnie się ją czyta, z komediami zdecydowanie powinna dać sobie spokój. Dlaczego? 

ANTYhumor  

Miała być komedia ANTYsensacyjna, a moim zdaniem wyszedł ANTYhumor. Co prawda akcja jest spójna, absurdalne wydarzenia są konsekwentnie prowadzone. Dobrze rozumiem zamiary autorki, ale z bólem serca przyznam, że jej się to nie udało. Absurd dochodził do tego stopnia, że nie było to ani ciekawe, ani o zgrozo zabawne. Przez całą lekturę nie zaśmiałam się nawet raz, a przecież do tego chyba służą komedie. Takie to wszystko było bardziej dziwaczne niż faktycznie z jajem. Dało się to zrobić lepiej, wiem, że na więcej stać Aleksandrę Tyl. To nie jest jej majstersztyk. Bohaterowie są bez wyrazu, karykaturalni, ale o zacnym komizmie postaci mówić tu się nie da. Całokształt komedii porównywalny z poziomem dzisiejszych polskich kabaretów.  

Cóż mogę jeszcze dodać. “Szefowa wszystkich szefów” to lekka i przyjemna książka, świetna na odmóżdżenie na ostatnie podrygi ciepła spędzane na tarasie przed nadchodzącą jesienną chandrą. Taka odrobina zabawy z przystępnym przesłaniem. Choć ja do fanów tej pozycji nie należę, warto pamiętać, że wszystko jest kwestią poczucia humoru. Może ja po prostu go nie mam? Liczę jednak, że Wam ta książka dużo bardziej przypadnie do gustu.  

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

5 × dwa =