“Rodzicielstwo jest jak gotowanie” – recenzja “Wszystkie winy mojej matki”

fot. Paulina Kozień

Każda rodzina ma swoje sekrety. Malownicze pomieszczenia pięknych domów, choć wydawałoby, że są nośnikami unikatowych historii, kryją w sobie mrok, który potem zaczyna mieszkać także w duszach mieszkańców. Każde wydarzenie z naszego dzieciństwa, z kolorowego domu dawnych lat pozostaje w nas na zawsze, formułując nasz charakter, uskrzydlając lub na zawsze owocując traumami. O rodzicielstwie i dzieciństwie w ważny sposób pisze M. M. Perr w książce “Wszystkie winy mojej matki”.

Znana z serii z podkomisarzem Robertem Lwem M. M. Perr tym razem nie wędruje z czytelnikiem po Polsce, a zabiera go w swoje rodzinne strony, by opowiedzieć emocjonalną historię o skomplikowanej relacji matki z córką, trudach miłości, godzeniu się z przeszłością. Gabriela to pozornie niezależna kobieta, żyjąca na własnych zasadach, która przez niewyjaśnione wydarzania i krzywdy, jakich doznała od matki, zupełnie stroni od kontaktów z rodziną. Los jednak sprawia, że jest ona zmuszona do powrotu i konfrontacji ze starymi demonami. Jej matka, szalona artystka ze specyficznym podejściem do życia, trafia bowiem w ciężkim stanie do szpitala. Gabriela musi więc podjąć szereg decyzji, sprzedać dom, zastanowić się, jak zapewnić matce opiekę. Powrót w rodzinne strony powoduje jednak pęknięcie tamy, jaką zbudowała wobec swojego dzieciństwa i zalanie jej emocjami, na które nie była gotowa. Na światło dzienne wychodzą także tajemnice związane z zaginięciem jej ojca. 

W rzeczywistości o czym?

Opis książki sugeruje nam coś na kształt lekkiego thrillera, historii, w której stare fakty doganiają bohaterów, weryfikują ich wspomnienia. Pomyślałam, że będzie to coś faktycznie ciekawego, ale dość oklepanego. Że będzie to kolejna opowieść z cyklu “pani zabiła pana”, kłamała, a to odbiło się na biednym dziecku. Nic bardziej mylnego. Choć faktycznie główny wątek maluje się czytelnikowi w ten sposób, zakończenie oferuje nam bardziej niekonwencjonalne rozwiązanie. Tyle że całe napięcie związane z mrożącą w krew w żyłach tajemnicą krakowskiej artystki nie jest w tej książce najważniejsze i mam wrażenie, że zupełnie nie o to tutaj chodzi.

Powierzchownie dla wielu może być to główny temat powieści, ja jednak tak tego nie widzę. To jedynie chwytliwa przykrywka dla mniej skupionych czytelników. Perr bowiem ukrywa pod warstwą dramatyzmu głębokie zawiłości ludzkiej psychiki, tłumaczy procesy budujące osobowości i relacje. “Wszystkie winy mojej matki” to przede wszystkim historia trudnej miłości – rodzicielskiej, siostrzanej, partnerskiej, dziecięcej; obraz tego, jak każde nasze postępowanie odbija się na bliskich nam osobach, jak nasze traumy i lęki dotykają tych, których kochamy, jak potrafimy działać na siebie destrukcyjnie. Tym samym opowiada o skomplikowanych emocjach, przemijaniu, starzeniu, chorobie i śmierci.  

Wielowymiarowe przesłanie

“Rodzicielstwo jest jak gotowanie. Każdy może zrobić jajecznicę, ale nie każdemu się to uda”.  Czy to nie piękna konkluzja? A takich złotych myśli w tej książce jest więcej. Może nie zawsze sformułowane są one w chwytliwe cytaty, ale często gdzieś tam podźwiękują. Ponadto opisy są rozbudowane, sugestywne, metaforyczne. Zaskakujące, jaki ładunek uczuciowy kryje się w przedstawieniu pomieszczeń i dziecięcych kreatywnych zabaw. Ci, którzy zamiast śledzić tajemnicę zaginięcia ojca głównej bohaterki, wczytają się w drugie dno powieści, dostaną od tej książki nie lada przeżycie emocjonalne i być może na nowo przeanalizują też własne życie. Lektura bowiem niezwykłe daje nam się przejrzeć w głównych wątkach. Przez pokazywanie historii z kilku perspektyw tłumaczy nam, że w życiu nic nie jest jednoznaczne, że pewne zdarzenia dla różnych osób znaczą coś zupełnie innego. Obrazuje, jak dalekie potrafią być intencje od rezultatu naszych poczynać, szczególnie kiedy ich odbiorcą jest potrzebujące miłości dziecko. Autorka pisze o relacjach i emocjach w sposób naturalistyczny, przez to niezwykle wdzierający się w umysły wrażliwszych czytelników. Zmusza ich bowiem do refleksji nad własnymi relacjami i postępowaniem. Co ciekawe, według mnie nie jest to książka wzruszająca, ale dotykająca w wartościowy sposób.  

Sądzę również, że jest to po prostu ważna społecznie pozycja współczesnej literatury. Porusza ona bowiem tematy, które do tej pory dla społeczeństwa były tabu, ale dziś uczymy się już o nich mówić na głos. Powoli nastaje dobry czas w ogólnej świadomości, w którym zaczynamy kłaść nacisk na kwestie zdrowia psychicznego. Terapie nie są już tak stygmatyzowane, a traktowane jako świetny sposób przepracowania problemów, niesionych przez lata bagaży ciężkich doświadczeń, które odbijają się na naszej codzienności. Tu autorka pięknie pokazuje ciągi przyczynowo – skutkowe zachodzące w ludzkiej podświadomości, drogi interpretacji i noszenia emocji w sobie. W zaskakujących opisach przenosi nas w gołąb doznań naszych bohaterów. I to jest tutaj fenomenalne. Poznawanie postaci poprzez ich tramy, przeżycia, a nie wyliczane wprost cechy czy zachowania. Portrety psychologiczne są spójnie i ciekawie budowane, zarówno barwnej artystki Zu, jak i pragmatycznej Pii czy zagubionej Gabrieli. Każda z nich ma swoje wspomnienia i unikalną duszę.

Autorka też skupia się na wchodzącym do dyskusji problemie parentyfikacji i trudów rodzicielstwa. W ostatnim czasie uczymy się mówić, że nie jest ono proste, że nie zawsze satysfakcjonuje i że pokochanie własnego dziecka nie jest odruchem bezwarunkowym, a czymś czego trzeba się nauczyć. Z drugiej strony pisarka pokazuje na kartach powieści, jak wszystko, co robimy odbija się na naszych dzieciach, na tym, ile w nas siedzi z dziecięcych traum. A co za tym idzie zmusza do przyznania oczywistości – nie każdy powienien mieć dzieci, bo wychowanie jest sztuką, na którą nie wszyscy są gotowi. Poświęcono także nieco uwagi na przemoc domową. Choć to już zdecydowanie bliższy temat, to nieustannie powinien on w literaturze wybrzmiewać, byśmy nie dali się zwieść, że problem zanika.  

“Jest w starzeniu twarzy coś niesamowitego. Wszystkim ludziom podobnie starzeją się brzuchy, kolana czy uda, ale zmarszczki na twarzy wydają się jak odciski palca – niepowtarzalne”. Bardzo podoba mi się też kwestia tak prostego i naturalnego ukazania choroby, starzenia się. Nie ma tu sztucznego kolorowania albo pomijania tego, co nieestetyczne. Tu wprost mówi się o słabościach ludzkiego ciała, szpitalu, demencji, tym, co dzieje się z ciałem. Jest to wątek, który powinien w kulturze zagościć na stałe, bo przecież to, co nieładne jest nieodłączną częścią naszego życia.  

Zbyt powoli do przodu

Nie jest to książka w zupełności pozbawiona wad. Często czytając, ma się wrażenie, że brakuje wartkiej akcji, dynamiki i mimo głębokich przemyśleń, bywały fragmenty wiejące nudą. Najciekawsze wątki często się wleką i zanikają pod długimi fragmentami opisów prozaicznych czynności. Domyślam się, co miały one budować, ale momentami przez to wytrącało się moje zaangażowanie w czytaną historię. Ponadto ma się wrażenie, że przez bardzo długo w rozwoju fabuły tkwimy w miejscu, coś zaczyna się dziać dopiero pod koniec książki. Co więcej, mimo mojego podziwu do budowania psychologicznych portretów, wzorców emocjonalnych i wskazywania ważnych społecznie tematów, brakowało mi w stylu autorki pieprzu. Ujawniało się to najczęściej w mdłych dialogach. Miałam wrażenie, że czytam poprawne szkolne wypracowanie szóstkowej uczennicy, a nie powieść osoby doświadczonej w słowie. Po prostu czasem było za prosto, za zwyczajnie, bez wyrazu. Ale może właśnie było to potrzebne do stworzenia takiej konwencji? Niemniej widać, że pisarka miała pomysł i plan, może nie zawsze fenomenalny, ale w całokształcie broniący się finezją przekazu.  

“Wszystkie winy mojej matki” warto, aby przeczytała każda matka i córka. Nie dla super intrygującej fabuły. Ale po to, by wyjść poza własny schemat patrzenia na pewne doświadczenia. Dla uświadomienia sobie pewnych rzeczy. Dla przypomnienia sobie, że relacje nigdy nie są łatwe, często przynoszą więcej bólu niż radości, ale czy tego chemy, czy nie, nasi bliscy są częścią nas samych. I czasem warto wybaczać, i otwierać nowe etapy, a to najtrudniejsza sztuka pod słońcem. Dlatego właśnie to ważna społecznie książka.  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 × dwa =