Człowieka musi coś przerastać w życiu. Jak go nic nie przerasta, to życie nie jest wartościowe – wywiad z Mariuszem Szczygłem

Fot. Aleksander Szlęzak

Reportaż to nieumiejętność przeżycia własnego doświadczenia egzystencjalnego za pomocą fikcji. W tej materii jednym z niekwestionowanych mistrzów jest pewien chłopak ze Złotoryi, który przemienił się w prawdziwego pana słów. Mariusz Szczygieł to znakomity polski dziennikarz o nieprzeciętnej miłości do Czech, ale przede wszystkim reporter majstrujący przy ludzkiej duszy. 

Paulina: Panie Mariuszu, jak wspomina Pan swoje życie studenckie? 

Ja wspominam dobrze, ale moja mama się wstydzi mojego życia studenckiego. Może ja też się powinienem wstydzić. Studiowałem 16 lat dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. To troszkę długo. Zacząłem w 1985 roku, a skończyłem w 2001. Uciekłem z pierwszego roku jeszcze przed końcem drugiego semestru, 2 lata później znowu zdałem egzamin na dziennikarstwo i tak chodziłem na urlopy dziekańskie, powtarzałem lata. Nie szło mi, ale w końcu obroniłem pracę magisterską. 

Paulina: Skąd to szaleństwo? 

Bardzo szybko zacząłem pisać, drukować teksty i pociągało mnie życie reportera. To po pierwsze. Po drugie, ja się nie lubiłem uczyć. 

Paulina: Zawsze chciał być Pan dziennikarzem?   

Zawsze nie, ale od 7 klasy szkoły podstawowej. Wtedy zorientowałem się, że nie muszę być recepcjonistą w hotelu. Wcześniej planowałem, że będę recepcjonistą w hotelu Pod Basztą w Złotoryi, mojej rodzinnej miejscowości. Okazało się jednak, że ładnie piszę. Zdarzyło mi się pisać wypracowania dla kolegów i nawet kilka razy dostałem za to pieniądze. Zorientowałem się, że można na tym zarabiać i postanowiłem, że będę dziennikarzem, a właściwie reporterem. 

Jako dziecko ciągle wystawałem pod księgarnią w Złotoryi, przy wystawie i patrzyłem na okładki książek albo wchodziłem do księgarni i wyciągałem książki z półek. Pewnego razu trafiłem na Baśnie Udokumentowane Krzysztofa Kąkolewskiego. Pomyślałem, że będą to zwykłe bajki dla chłopaka w moim wieku, a to okazały się reportaże. I tak wciągnął mnie ten świat. Zechciałem być takim facetem, który spotyka ciekawe osoby, wchodzi w tajemnicze, dziwne sytuacje, a potem to relacjonuje. Wydawał mi się ten zawód bardzo romantyczny.  

Paulina: Ponad 20 lat temu prowadził Pan talk-show Na każdy temat. Czy faktycznie poruszył Pan tam każdy temat, jaki chciał czy może czegoś się nie udało zrealizować? 

Jaki chciałem może tak, ale pewne tematy się nie pojawiały z różnych powodów. To był program, który mówił o tematach często trudnych, tabu. Jako pierwsi zaprosiliśmy kobiety po amputacji piersi do telewizji. To, jak na połowę lat 90, był naprawdę przełom. Pojawili się też ludzie bardzo niskiego wzrostu, którzy do tamtej pory przedstawiani byli tylko w roli jakiś cyrkowych karłów. A tam odbywała się sensowna, prawdziwa rozmowa, z szacunkiem.  Były także frywolne rzeczy, jak na przykład rozmowa z fryzjerką, która tworzyła fryzury intymne kobietom. Pomysłów było dużo, większość rzeczywiście kontrowersyjnych na tamte czasy, więc nie zawsze udawało się znaleźć bohaterów. Nie każdy był na to gotowy. 

Paulina: Ale miał Pan tam całkowitą wolność twórczą? 

Tak, ale telewizja to jest praca zbiorowa. My prowadzący jesteśmy tylko takim ostatnim ogniwem, na nas się skupia uwagę, ale tak naprawdę jesteśmy efektem pracy różnych osób. Gdy jest taki większy program, to ta ekipa jest duża. Oczywiście wszystkie zaproponowane przeze mnie tematy realizowaliśmy, chyba że nie dało się znaleźć rozmówców. Mieliśmy kiedyś taką sytuację, że kobieta nie dojechała do studia, bo córka zamknęła ją w domu, dowiedziawszy się, że mama jedzie do Na każdy temat. Nie chciała, żeby mama brała w tym udział, więc jej nie wypuściła z domu. Ale jak już rozmawiałem ze swoimi gośćmi, to faktycznie były to konwersacje w pełni wolne, bez cenzury.  

Zofia: Przejdźmy do baśni, czyli do reportaży. Czytając Duży Format, zastanawiamy się, skąd jest ten temat, czemu autor wpadł na taki pomysł. Czy zdradzi nam Pan sekret, jak odnaleźć swój temat? Bo przecież Pani otruła pana też musiało być o czymś. 

Z tymi tematami jest tak, że albo redakcja narzuca temat, albo sami szukamy czegoś, o czym chcemy pisać. Bardzo wielu reporterów i reporterek powie, że napisałam/em coś, bo to było ciekawe, zajarałam/em się tą sprawą. Ja zaś się wtedy zastanawiam nad tym, czy tam pod spodem nie ma jeszcze czegoś. Podświadomie nie szukamy tematów, które mają nam coś załatwić. Ja z moim psychoterapeutą doszedłem do wniosku, że książka Gottland jest w jednej warstwie o Czechach, a w takiej wyższej warstwie po prostu o tym, że system jest zawsze źródłem cierpień. Niby jest to książka o człowieku w systemie, ale tak naprawdę opowiada o mnie, tylko mało kto to wie.  

Zosia: Nie ma też jest o Panu?  

Nie ma to coś, co zdarza się bardzo często, jest właściwie stanem permanentnym. 50% ma i 50% nie. W moim wieku to już jest ta kwestia większa procentowo. Po czterdziestce wszedłem w taki okres, że niby te moje książki są o kimś innym, a jednocześnie jakoś pośrednio o mnie. Ja przy pomocy fikcji nie umiem sobie poradzić, ja sobie umiem poradzić przy pomocy cudzej i prawdziwej historii. Moja podświadomość, która jest bardzo dobrą moją przyjaciółką, pomaga mi znaleźć tematy ciekawe, płodne i owocne dla innych, dla czytelniczek, czytelników.  

Zosia: Fakty muszą zatańczyć. Do jakiej muzyki tańczą? 

Na pewno nie jest to żadna muzyka marszowa. Musi to być bardziej taka improwizowana. Może jazz. Bo te fakty muszą zatańczyć w tym sensie, że nie da się ich potraktować równo i sprawiedliwie. Trzeba jakieś wybrać, trzeba ustawić dwa fakty w pierwszej parze, a jakiś w ostatniej. Nie każdy fakt w reportażu jest ważny, nie każdy reporter musi opisywać. Należy nimi żonglować, nadać im jakiś rytm. Dlatego reportaż nigdy nie jest stuprocentową prawdą o faktach. Jest pewną impresją na temat faktów. Nie jest on w końcu spisem nut, tylko kompozycją tych nut. 

Paulina: Kim Pan jest w swoim życiu prócz dziennikarza, pisarza? Tak dla samego siebie. 

Jestem wciąż chłopakiem ze Złotoryi, który ma świadomość, że już jest dojrzały. Ale teraz głównie jestem człowiekiem, który wziął na siebie dużą odpowiedzialność za życie własne i rodziny, za fundację, którą prowadzę. Trochę porzuciłem przez to pisanie, nie mogę rozkręcić mojej nowej książki, mojego nowego pomysłu. Ta odpowiedzialność mnie troszkę przygniata.  Jestem też niedospany, dlatego że o północy mi przychodzi do głowy, żeby jeszcze do czegoś zajrzeć, uzupełnić wiedzę, a przecież muszę rano wstać. A to wynika z tego, że jestem wiecznie niedoczytany. 

Paulina: Jest coś dla Pana jeszcze w życiu wyzwaniem? Może jest coś, na co nie ma Pan odwagi? 

Odwagi nie mam nauczyć się pływać. Nie jestem w stanie unieść się na wodzie, tak moje ciało się spina, że natychmiast tonę. To wynika z tego, że jako dziecko się topiłem. Jest to mój taki uraz. Wyzwanie zaś mam przed sobą. Nie mogę siąść do pisania książki. A u mnie z pisaniem jest tak, że ja nie mogę wrócić z wywiadu, zjeść obiadu i zacząć tworzyć. Ja muszę wskoczyć na pewną falę, wytworzyć pewien klimat we własnej głowie. Najlepiej byłoby, gdybym tak na 2/3 dni był zamknięty w domu, nie wychodził i niczym innym nie zajmował. Wtedy nastroiłbym się na to pisanie. W takich okolicznościach w 2 tygodnie mam pół książki. Teraz jednak ciągle nie mogę wskoczyć na tego konia. Tym wyzwaniem ma być książka reporterska o sztuce. Ale wydaje mi się, że może już czas, żebym się zmierzył z czymś, co mnie przerasta. Człowieka musi coś przerastać w życiu. Jak go nic nie przerasta, to życie nie jest wartościowe.  

Fot. Aleksander Szlęzak

Zosia: Jak reportaż wpływa na ludzi? 

Reportaż jest po to, żeby porzucić na chwilę swoje życie. Na te 20 minut. Żeby żyć życiem tego opisywanego człowieka, być przez chwilę kimś innym. I jak już przez chwilę jesteśmy kimś innym, to go rozumiemy, a gdy go rozumiemy, to jednocześnie rozumiemy kawałek świata. Zawsze dobrze tak spojrzeć na świat trochę z innej perspektywy.  

Paulina: Jaka jest Pana misyjka? 

To chyba się wiąże z tym, po co żyje człowiek. Głęboko wierzę, że Pan Bóg nie istnieje. Musiałem sobie więc ustalić, jaki jest sens życia, jaki jest sens życia ateisty. Doszedłem do wniosku, że to jest jeden wielki absurd i w tym absurdzie, w tej niewiadomej, do której zostaliśmy powołani, nie możemy zrobić nic innego niż sobie nawzajem pomagać w tym absurdzie, przynosić sobie ulgę. I to jest moja misyjka, przynosić innym ulgę.  

Zosia: Jaka jest rola szczegółu znaczącego? 

Szczegóły są taką drabiną, na której opiera się nasza pamięć. W reportażu ten szczegół jest istotny przez to, że buduje cały tekst. Może on być jakąś metaforą, czymś, co wzbudza emocje, informacją. Ja nawet taki swój nieskromny podział szczegółów zrobiłem w książce Fakty muszą zatańczyć i wydaje mi się, że objąłem tam wszystkie możliwości. Bardzo często mi się zdarza, że zauważam jakiś szczegół i już widzę, że to będzie TEN szczegół. Pamiętam, jak opisywałem pewną socjalistyczną fabrykę telewizorów, która przekształciła się w kapitalistyczną i w tej nowej fabryce wszystko stało się estetyczne. Wykładziny na podłogach w hali produkcyjnej, piękne łazienki, no zupełnie inne warunki pracy. Pani sekretarka prezesa powiedziała, że jest tam teraz tak ładnie, że chyba w sukni sylwestrowej będzie przychodzić do pracy. To jest dokładnie to, co pamiętam do dzisiaj, a usłyszałem to dokładnie 30 lat temu.  

My i nasi czytelnicy na pewno na długo zapamiętamy tę rozmowę. Panie Mariuszu, dziękujemy.  

Autorki: Paulina Kozień i Zofia Przybysz  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

18 − jeden =