Spojrzeć oczami duszy – recenzja „Muzyki gwiazd” Lindy Gillard
5 min readTam, gdzie kończy się realizm, zaczyna się wyobraźnia. A tam rodzą się doznania i prawdziwe emocje. Czasem, żeby widzieć więcej, trzeba zamknąć oczy. Tego właśnie nauczyła mnie książka Lindy Gillard „Muzyka gwiazd”.
Pierwszą stronę powieści, czytałam ze świadomością, że będzie to przeciętny, ckliwy romans. Historia o tym, jak dwie przeznaczone sobie dusze odnajdują się w wielkim świecie i stawiwszy czoła przeciwnościom losu, żyją długo i szczęśliwie. Przynajmniej do kolejnej części. Szybko jednak wyszłam z błędu. Pierwszy raz spotkałam się bowiem z tak ciekawą konwencją, która pozwoliła odkryć mi zupełnie nowe horyzonty.
Główną bohaterką „Muzyki gwiazd” jest Marianna, niewidoma kobieta po czterdziestce. Wrodzona niedoskonałość obdarzyła ją niezwykle złożoną osobowością. Jak to jednak często bywa w życiu, nieszczęścia chodzą parami. W wybuchu na platformie Piper Alfa zginął jej mąż, chwilę później straciła również dziecko. Tragedie sprawiły, że kobieta przywdziała twardą skorupę i jeszcze bardziej zanurzyła się w ciemności swojej egzystencji. Wiele lat później los dał jej drugą szansę na odnalezienie szczęścia. W mroku pojawił się nieznajomy głos, który pomógł jej w opresji. Z czasem ten głos nabrał kształt prawdziwego mężczyzny. Mieli wspólne zainteresowania, Keir potrafił nadać kolor jej bezbarwnemu światu. Czy traumy Marianny pozwolą jej w pełni cieszyć się nową relacją, czy sprawią, że jeszcze bardziej zamknie się na świat?
W tej książce słowa są muzyką, przedmioty wydają dźwięki. Dopiero te odgłosy tworzą obrazy. To zdecydowanie najbardziej poruszające aspekty „Muzyki gwiazd”. Główna bohaterka od urodzenia jest niewidoma, nie wie, jak wygląda większość rzeczy, szczególnie te, których nie jest w stanie objąć rękami. Nie zna kolorów. Niezdolność widzenia, sprawiła, że wyostrzyły jej się inne zmysły. I to właśnie nimi poznaje świat. Jest wyczulona na drobnostki, których przeciętni ludzi w ogóle często nie dostrzegają. Jej ulubioną formą odbierania bodźców jest opera i to przez nią postrzega złożoność otoczenia. Jest to coś, co zdecydowanie porusza czytelnika. Momentami naprawdę miałam łzy w oczach.
„Zapach głogu. Jego zapach. Życie najpierw cię przygniata, a gdy nosem sięgasz ziemi, wymierza ci solidnego kopniaka w zadek”.
Na pewno wielkim plusem tej książki są nowe perspektywy. Przemysł literatury i filmu lubi skupiać się na młodych osobach. Panuje chore przekonanie, że porywające przeżycia, szalona miłość i dobry seks zarezerwowane są dla osób przed trzydziestką. Najlepiej pokazują to statystyki, dochodzące do nas z Hollywood. Dojrzałe aktorki znacznie rzadziej dostają rolę, chyba że drugoplanowe jako czyjaś żona lub matka. Często grają też postaci znacznie młodsze od siebie. To się po prostu lepiej sprzedaje. Na szczęście trend ten powoli mija i zaczyna się poważnie zwracać uwagę na osoby nieco starsze, które też mają prawo się zakochać.
Odświeżające jest poczytać o kimś, kto ma spory bagaż doświadczeń . Kto mimo wszystko chce żyć pełnią życia. I nie mówię tu tylko o Mariannie i Keirze, ale o starszej siostrze głównej bohaterki. Louisa nie dość, że nieustannie rozwija się zawodowo, to wdaje się w porywający romans. Ta książka nie pokazuje utartego schematu kryzysu wieku średniego. Ona daje nam dojrzałych ludzi chcących poznawać, kochać i przeżywać.
To, co zdecydowanie działa na plus w „Muzyce gwiazd” to pióro Lindy Gillard. Autorka chce pokazać nam świat osoby niewidomej. Możemy zobaczyć, jakie uczucia i obawy towarzyszą takim ludziom. Stara się nam pokazać, w jaki sposób mogą oni widzieć. Ubiera wszystko w piękne słowa, tworzy niezwykle sugestywne opisy. Często przedmioty przyrównuje do znanej klasycznej muzyki. Jest to bardzo ciekawe doznanie, usłyszeć niebo, gwiazdy, krajobraz. Odbierać wszystko duszą. To jak pisarka przemyślany plan miała na swoją powieść, widać także w sposobie prowadzenia narracji. Jest ona prowadzona na przemiennie z perspektywy Marianny i Louisy oraz trzecioosobowo. Pozwala to czytelnikowi poznać dobrze całą sytuację, zarazem wczuwając się w uczucia bohaterów.
Gillard oferuje nam wyjątkowo złożone postaci. Każda z nich ma własne demony, z którymi walczy. Na przestrzeni postępującej fabuły przeżywają ciągły rozwój. Marianna boryka się nie tylko z wrodzoną niedoskonałością, ale także traumą. Widać, że nie do końca przepracowała wydarzenia z przeszłości, co negatywnie wpływa na jej relacje. Uczy to, jak ciężko jest poradzić sobie z tragedią. Bohaterka nie pozwala sobie na szczęście w obawie przed ponowną stratą. Mimo że Keir bez reszty skradł jej serce swoim zgoła odmiennym punktem widzenia i sposobem w jaki, przedstawia jej świat, ciągle go odpycha. I tu zdecydowanie miałam na nią nerwy. Jej chłodny sposób bycia i specyficzne myślenie sprawiały, że wiele razy rzucałam tę książkę na półkę, mówiąc dość. Ale za każdym razem starałam się ją zrozumieć.
Piękna jest miłość głównych bohaterów. Inna niż w większości romansów. Chłodna, poważna, wyjątkowo powściągliwa. Oparta na słabościach, zrozumieniu, mówieniu i słuchaniu. Ubrana w ckliwe opisy wydaje się bajkowa. Szczególnie dla osób zmęczonych szalonymi, nierzadko toksycznymi relacjami, modnymi w ostatnim czasie w świecie fikcji.
Wiecie, co jest jednak najdziwniejsze? Nie potrafię w pełni określić „Muzyki gwiazd” świetną książką. Niejednokrotnie czytając ją, czułam się znudzona albo nieco zirytowana zachowaniami głównej bohaterki. Sama historia zaczyna się i kończy, jak większość romansideł. Mimo to jestem absolutnie urzeczona pomysłem autorki, zupełnie nową i niespotykaną perspektywą, głębokimi doznaniami. Mocno dała mi do myślenia, otworzyła oczy. Sprawiła, że poczułam ogromną wdzięczność za moje życie. Zastanowiłam się, czy zawsze w pełni doceniam to, co mam. Na nowo spojrzałam na świat i zobaczyłam nieznane mi dotąd kolory.
Nie dla samej historii, ale dla tych doznań, nowej perspektywy i życiowych lekcji przeczytajcie „Muzykę gwiazd”. Pozwólcie otworzyć sobie oczy.