O worku, do którego wrzucono wszystko, a tak naprawdę nic – recenzja „8 rzeczy, których nie wiecie o facetach
5 min readPolskie komedie romantyczne utworzyły już chyba oddzielny gatunek filmowy. Są niczym gorzka kawa z zepsutą śmietanką. Każda kolejna bowiem stanowi coraz większe rozczarowanie. Nasza rozczarowująca kawa skąpana jest w już wielokrotnie przejedzonej polewie ze stereotypów, nadmuchanych wizji i słabych żartów rodem z kiczowatych polskich kabaretów. Czy naprawdę potrzebujemy w kółko truć się tą kawą?
Mimo że miałam sporo zarzutów do pierwszej części tego filmowego cudu, uważałam, że wyraźnie wyróżnia się na tle swojego gatunku. Miał w sobie pewną inność, która sprawiała, że dało się go oglądać, a momentami rzeczywiście uśmiechnąć. W drugiej części, czyli w naszych „8 rzeczach, które nie wiecie o facetach” cały czar pryska. Mówi się, że sequel zawsze będzie gorszy od oryginału, ale tu sytuacja robi się wręcz fatalna. Stąd rodzi się fundamentalne pytanie – dlaczego w ogóle ta produkcja powstała? Czy była ona komukolwiek potrzebna? Nie. I uwaga spojler – nadal nie dowiedziałam się tych kilku rzeczy o facetach.
Po latach spotykamy już dobrze nam znanych bohaterów. Tyle że mamy wrażenie, że dogłębne metamorfozy, jakie przeszli po poważnych lekcjach życiowych zupełnie nie miały znaczenia. Każdy wydaje się jakby cofnięty w swoim emocjonalnym rozwoju. Tomek, którego poznaliśmy podczas przedmałżeńskiego kryzysu doprowadzającego go do zdrady, tylko po to, by zrozumieć, że naprawdę kocha narzeczoną, teraz staje oko w oko z nowymi rozterkami. Tym razem znowu jego natura bawidamka wpędza go w egzystencjalny kryzys spowodowany narodzinami dziecka. Kordian ponownie nostalgicznie przykrywa samotność płaszczem i dla pocieszenia zakochuje się w młodej skromnej taksówkarce, która swoją drogą okazuje się córką Rickiego. A ten z kolei w tej części nie ma zupełnie nic do zaoferowania, a na ekranie wzbudza jedynie litość. Stefan nadal nie może wyzbyć się agresji, mimo że stawką, o którą teraz walczy, jest opieka nad synem. Już nie tak małym Olkiem opiekuje się bowiem po śmierci Julii Jarosław, który nie potrafi zaradzić temu, że jego pasierb jest źle traktowany przez kolegów z drużyny. Oczywiście pozostaje nam jeszcze Filip. Filip na ekranie spędził może zaledwie 5 min i oprócz wyskoczenia z okna nie zrobił nic. Nawet nie rozumiem, po co jego wątek był na siłę wpychany do tej części.
No właśnie i tym samym przechodzimy do głównego zarzutu, jaki mam wobec „8, rzeczy…”. Ten film wydaje się być niezwykle pojemnym workiem na wszystkie pomysły, jakie tylko wpadły scenarzystom do głowy. Na ogół podczas burzy mózgu faktycznie zbieramy jak najwięcej koncepcji, ale potem dokonujemy sprawnej selekcji pozwalającej na stworzenie idealnego dzieła. Alina Puchała i Adam Musielski zupełnie chyba zapomnieli o tym etapie. W efekcie otrzymaliśmy właśnie zbitkę dobrze znanych schematów, stereotypów, cringowych żartów i ogromnej ilości żenady. Może wreszcie, zamiast tworzyć bezsensowne kontynuacje zupełnie burzące koncepcję z pierwszej części Polacy, nauczą się kręcić dobre romanse. To chyba zbyt idylliczna wizja. Temu romansidłu zabrakło właśnie jakiejkolwiek wizji. Widzimy tylko, jak co chwila zmienia się sceneria. Postaci nie przeżywają rozwoju, a jedynie doznają błyskotliwego olśnienia, które wspaniałomyślnie ratuje ich z opresji.
Na wielkim ekranie „8 rzeczy, których nie wiecie o facetach” przedstawiono nudną, znaną Polakom bajkę o pięknym życiu w stolicy, wielkich zarobkach, świetnej pracy, luksusach, nieskazitelnej urodzie i miłości, która przetrwa wszystko mimo absurdów i toksyczności. Wielkie wyrazy współczucia dla większości żeńskich bohaterek filmu. Akcja jest przewidywalna, nudna. Humor nie istnieje. Sceny męskich narad na siłowni zastąpiły denne wzmianki o dwóch dilerach, którzy w swojej ofercie mają halucynogenne krówki.
Tym, co jednak najbardziej mnie boli w tym sequelu to nie tyle posługiwanie się komediowym schematem, ile emanowanie stereotypami na temat świata mężczyzn. Pomysł na film mógłby być naprawdę udany i pokazywać panów w szerszej perspektywie. Otworzyłby się w ten sposób dialog na temat tego, jak bardzo wypaczony został ideał mężczyzny przez zaistniałe w społeczeństwie od pokoleń modele. Stereotypizacji ulegają już nawet odtwórcy ról. Obsada jest naprawdę dobra, mniej popularne buzie zostały z sequela wyeliminowane albo zastąpione bardziej rozpoznawalnymi aktorami. Roznerski czy Zakościelny dali się wplątać w pętle bez wyjścia amantów, wiecznie niezdecydowanych lowelasów. Do dopełnienia polskiego krajobrazu komedii romantycznej zabrakło jedynie Karolaka i Adamczyka. Nie dowiadujemy się nic o facetach. Odkrywcze ma okazać się to, że naturę podrywacza podszywa złamane serce, ustatkowanie się wymaga poświęceń, zobowiązania
przerażają. I o zgrozo – mężczyźni też mają uczucia. Wszyscy jednak o tym wiemy. Wiemy, że każdy bez względu na swoją płeć nosi w sobie historię, która go ukształtowała. Nasi bohaterowie mają przedstawiać poszczególny typ, a wszystkie ich debaty odbywają się rzecz jasna na siłowni. Problem w tym, że ten schemat od dawna tak nie działa i warto by było sprawić, żeby postaci nabrały realistyczny rys i pokazały coś więcej niż ego i złamane serduszko. Jerzy Bralczyk powiedział kiedyś, że „prawdziwy mężczyzna to jest ten, kto przede wszystkim nie wie, że jest prawdziwym mężczyzną i który nie boi się tego, że nim nie jest”. I to właśnie powinien dać nam ten film. Niestety…
A więc mieliśmy wszystko – skoki ze spadochronem, skoki z okien, halucynogenne krówki, rozterki i cudne powroty. Zabrakło jedynie głębi. Jest to jednak prosta rozrywka, esencja polskiej komedii romantycznej, która mimo swoich wad będzie bawić i będzie chętnie oglądana. Szkoda jedynie fajnego potencjału. Jeśli macie wolne 95 minut swojego życia obejrzyjcie „8 rzeczy, których nie wiecie o facetach”. Lepiej tylko zaczekajcie, aż pojawi się on w telewizji albo Internecie, nie warto biec na niego do kina.