Przegląd Wydarzeń w NBA #7: Świąteczna gorączka

Ja Morant

Fot. https://www.instagram.com/p/C1Fqu5aPKsU/ – autor: instagram.com/barbwiretape

Wielkimi krokami zbliża się Boże Narodzenie. W NBA ten okres kojarzy się zwyczajowo ze świetnymi meczami, pięknymi akcjami i potężną ilością ciekawych wydarzeń. Nie inaczej jest w tym sezonie. Świąteczna gorączka udziela się wszystkim, wpływając lepiej lub gorzej na postawę graczy i zespołów. Warto więc sprawdzić, kto zasłużył na góry prezentów od Mikołaja, a kto może spodziewać się rózgi pod choinką. Aczkolwiek, ze względu na wyjątkowy czas w roku, tym razem warto przyjąć bardziej wyrozumiałą postawę.

Hot: Ja Morant

25 – tyle spotkań trwało zawieszenie rozgrywającego Memphis. Przez wybryki z bronią i nieodpowiedzialne zachowanie Morant opuścił 1/4 sezonu NBA. Paradoks tej sytuacji polega na tym, że najbardziej poszkodowani w tym wszystkim byli Grizzlies, a nie winowajca. On mógł skupić się na odnalezieniu mentalnej stabilności i oczyszczeniu głowy. Jego drużyna takiego komfortu nie miała. Najlepiej świadczy o tym bilans 6-19, osiągnięty przed meczem z Pelicans 20 grudnia. Niedawny contender stoczył się do poziomu 2. najgorszej ekipy Zachodu.

Starcie z Nowym Orleanem było pierwszym od dawna, na które czekali fani Miśków. Morant po tak kiepskim początku rozgrywek jawił im się jako zbawca, mający przywrócić blask ich ukochanej drużynie. W tak trudnej sytuacji, tylko to dawało nadzieję na odwrócenie losów kampanii. Ja wiedział, że jego pierwszy mecz w sezonie 2023/2024 musi być wyjątkowy i zrobił wszystko, żeby tak się stało. Co więcej, od razu udało mu się poprowadzić Grizzlies do zwycięstwa. Trafił potężnego buzzer beatera równo z końcową syreną, dając sygnał, że jego celem jest zaprowadzenie kolegów przynajmniej do Play-In.

Zaliczył 34 punkty na 50% skuteczności, a do tego rozdał 8 asyst, zebrał 6 piłek oraz 2 razy odbierał posiadanie rywalom. Całkowicie zdominował ten wieczór, udowadniając, że wciąż może być jedną z najjaśniej świecących gwiazd ligi. To dopiero początek drogi do uratowania sytuacji w Memphis, ale już teraz widać, że Morant jest zdeterminowany, by podźwignąć swój zespół praktycznie z samego dna. Jeśli tylko nie zawiedzie ich zdrowie, wciąż mają szansę, by dostać się do postseason. Byłaby to jedna z ciekawszych historii w ciągu ostatnich lat i piękny dowód na to, że warto dawać drugie szanse.

Flop: Detroit Pistons

Jedynym (ale jakże zasłużonym) flopem w dzisiejszym zestawieniu muszą być Pistons. Nawet ich bezpośredni kandydaci do miana najgorszej drużyny NBA tego sezonu – San Antonio Spurs – odnieśli ostatnio zwycięstwo. W przypadku Motor City nic nie zapowiada podobnego sukcesu. A już na pewno nie w tym roku. Detroit do końca 2023 mają na rozkładzie dwukrotnie Brooklyn Nets, a także starcia z Boston Celtics i Toronto Raptors. Nic nie zapowiada, że w którymkolwiek z tych spotkań będą w stanie przerwać swoją passę porażek.

Jeżeli 25 meczowa absencja Ja Moranta wydawała się długim okresem, to co powiedzieć o Pistons, którzy od tylu gier nie potrafią pokonać nikogo? Tu już nie chodzi nawet o to, że nie mają odpowiednio mocnej kadry, by walczyć o sukcesy. Problem leży gdzie indziej. Zespół z dawnej stolicy motoryzacji zwyczajnie nie ma perspektyw na podniesienie się z dna. Im dłużej będzie trwał ich ponury streak, tym bardziej będą sfrustrowani i pogodzeni z losem. Mentalność przegranych zapuszcza w Detroit obfite korzenie.

Przed nimi jednak jawi się widmo czegoś jeszcze gorszego. Do tej pory najmniejsza ilość zwycięstw w sezonie regularnym kojarzy się z Charlotte Bobcats 2011/2012. Odnieśli wtedy zaledwie 7 wygranych. A to był sezon skrócony przez lockout, trwający tylko 56 meczów! Detroit staje więc przed historyczną “szansą” na niezwykły wyczyn. Z każdą kolejną przegraną będzie nad nimi ciążyła coraz większa presja, by uniknąć wpisania się do księgi wstydliwych rekordów NBA. W Nowym Roku Pistons powinni zrobić wszystko, żeby nie stać się pośmiewiskiem na wieczność.

Hot: Minnesota Timberwolves

Jeżeli ktoś zasłużył na worek prezentów od Mikołaja, to z pewnością drużyna z Minnesoty. Timberwolves, do spółki z Boston Celtics, dzierżą najlepszy bilans w bieżących rozgrywkach. Odnotowali 21 zwycięstw przy zaledwie 6 porażkach, stając się czarnym koniem w walce o mistrzowski tytuł. Nikt nie spodziewał się, że będą w stanie walczyć o coś więcej niż udział w Play-In, a tymczasem dzielą i rządzą w Konferencji Zachodniej. Stanowią świetny przykład na to, że czasami trzeba po prostu zacisnąć zęby i stawić czoła przeciwnościom.

Anthony Edwards (w sferze boiskowej, nie obyczajowej) stanowi wzór dla każdego młodego gracza wchodzącego do ligi. Udało mu się przejąć rolę lidera mimo tego, że otaczają go bardziej doświadczeni zawodnicy. Potrafi i lubi brać na siebie odpowiedzialność za wyniki, co pokazuje jego niesamowitą pewność siebie. Nie jest to nic niezwykłego – idą za nią niesamowite umiejętności i skupienie na celu. Fakt, że zaraził swoim nastawieniem Karla-Anthony’ego Townsa czy Rudy’ego Goberta, pokazuje, że w Minneapolis postawili na właściwego konia.

Źródłem wszystkich dobrych rzeczy w grze Timberwolves jest obrona. Mają bezapelacyjnie najlepszy Defensive Rating w całej NBA. Coach Finch idealnie uporządkował swój roster, niwelując ograniczenia przy jednoczesnym uwypukleniu zalet poszczególnych graczy. Swoje robi także obecność Mike’a Conleya. Weteran z pozoru się nie wyróżnia, ale wprawne oko zauważy jego wpływ na tempo i styl gry Minnesoty. Z każdym kolejnym miesiącem ten zespół będzie coraz bardziej oswajał się ze swoim potencjałem. Jeśli uda im się zachować zdrowie, mogą zaskoczyć wszystkich i podarować swojemu miastu pierwsze mistrzostwo od czasu Minneapolis Lakers.

Hot: Los Angeles Clippers

W mniej utytułowanej części Los Angeles postanowiono postawić wszystko na jedną kartę i sprowadzić Jamesa Hardena. Po okresie docierania się, Clippers zaczęli grać jak z nut. Ich ostatnią serię 9 zwycięstw przerwała dopiero Oklahoma City Thunder. Po słabym początku sezonu drużyna z Miasta Aniołów wdrapała się już na 5. miejsce Zachodu. To raczej nie koniec ich sukcesów. Okazuje się, że przy odpowiednim zarządzaniu da się podzielić piłkę między 4 gwiazdorów.

Tyronne Lue wykonuje świetną robotę. Potrafi tak ustawić zespół, by uwydatnić jego mocne strony. To ważne, zwłaszcza jeśli spojrzy się na profile jego podopiecznych. W drużynie jedynymi prawdziwymi specjalistami od defensywy są Kawhi Leonard i Paul George. Na szczęście dla Clippers, stanowią oni siłę także w ataku. Mając do dyspozycji także Jamesa Hardena i Russella Westbrooka, trener nie miał innej możliwości, jak tylko położyć nacisk na zdobywanie punktów. Taka decyzja zaprocentowała: każdy rywal musi liczyć się z tym, że któryś z liderów dostanie gorszego obrońcę i da prawdziwy popis.

Czy w obecnym układzie ta ekipa jest w stanie walczyć o tytuł? Trudno powiedzieć, biorąc pod uwagę wielkie problemy w każdych kolejnych Playoffach. Do tego dochodzi obecność graczy, którzy nie słyną z dźwigania presji (Harden, Westbrook). Mimo tego trudno sobie wyobrazić, by Clippers nie spróbowali powalczyć o pierwszy baner mistrzowski do budowanej nowej hali. Steve Ballmer przyzwyczaił kibiców w Los Angeles, że nie szczędzi środków na pomoc swojej drużynie. Pozwala to patrzeć z optymizmem na przyszłość.

Hot: Joel Embiid

Mało kto zapracowuje sobie na to, że pisać o nim przez 2 tygodnie z rzędu. Trudno jednak oprzeć się tej sposobności w przypadku Joela Embiida, który zaaplikował 51 punktów tak chwalonej wyżej Minnesocie. Kameruńczyk (którego sylwetkę możecie poznać tutaj) nie spuszcza z tonu i obrał sobie za punkt honoru, by zaprowadzić 76ers daleko w tym sezonie. NBA dawno nie była świadkiem tak efektownej serii meczów. Nie tylko pod względem zdobywanych oczek, ale także, a może przede wszystkim, skali dominacji jednego gracza na parkiecie.

Taki występ przeciwko najlepszej obronie ligi zasługuje na słowa uznania. Do tej pory eksplozje punktowe przytrafiały się Embiidowi przeciwko mniej wymagającym rywalom, ale teraz poziom trudności był zdecydowanie wyższy. Naprzeciw podkoszowego stanęli przecież fenomenalnie dysponowani ostatnio Gobert i Towns. Afrykańczyk nic sobie z tego nie robił i rzucał na skuteczności blisko 70%. Wymusił także 18 rzutów wolnych, z których trafił aż 17. W żadnym momencie nie pozwolił swoim rywalom choćby na chwilę wytchnienia, pieczętując zwycięstwo Sixers.

Jeśli do niedawna wydawało się, że wyścig o Nagrodę MVP jest mocno wyrównany, tak teraz trzeba stwierdzić, że konkurenci mogą co najwyżej oglądać plecy Embiida. Z 27 meczów tego sezonu tylko 5 kończył z dorobkiem niższym niż 30 punktów. Już w tym momencie praktycznie zaklepał sobie tytuł króla strzelców. W dodatku taka postawa centra służy jego drużynie. Philadelphia wróciła na 3. miejsce Wschodu i coraz mocniej naciska na Milwaukee Bucks. Jedno jest pewne – będą niebywale groźni w postseason. Tam Joel będzie mógł pokazać, że wreszcie dojrzał do największych sukcesów.

Hot: Chicago Bulls

C0ś dziwnego dzieje się ostatnio z tym zespołem. Od 1 grudnia, czyli od momentu, kiedy pauzuje Zach LaVine, zaliczają bilans 8-3. To wynik, który budzi podziw, tym bardziej, że mowa o ekipie, która miała nie powąchać nawet Play-In. Tymczasem, jak gdyby nigdy nic, Bulls odprawili z kwitkiem takie marki jak Bucks, Lakers, 76ers i Heat. W tym momencie są na dobrej drodze do wyprzedzenia Atlanty, a w kolejce czekają Brooklyn Nets. Takiego obrotu spraw nie przewidziałby nawet sam Nostradamus.

Zaskoczony wydaje się być nawet coach Billy Donovan. Pytany o przyczynę lepszego okresu Chicago, powtarza, że w końcu udaje się wypracować regularność. To wymijające stwierdzenie, biorąc pod uwagę fakt, że powód sukcesu zdaje się być oczywisty. Nie bez przyczyny wszystko, co dobre, zaczęło się w czasie, kiedy kontuzji doznał jeden z liderów zespołu. Postać, która nie wydawała się być do końca szczęśliwa w Bulls. Najlepiej świadczy o tym poniższa sytuacja ze spotkania przeciwko Miami:

Atmosfera to niezbędny składnik drużyn, które chcą osiągać sukcesy. W obliczu powyższej sytuacji oraz ostatnich wyczynów Byków, łatwo dodać 2 do 2 i wyciągnąć wnioski. LaVine już od jakiegoś czasu jest przymierzany do transferu. Problem był taki, że do tej pory nikt nie chciał się go pozbywać z Wietrznego Miasta. Ostatnie wyniki mogły odmienić punkt widzenia i udowodnić, że skrzydłowy nie jest koniecznie potrzebny. Przyszłość Bulls zaczyna wyglądać naprawdę dobrze, biorąc pod uwagę, że z pewnością dostaną sporo za niechcianego gracza, bez którego i tak grają dużo lepiej.

Kącik Rodzynka

Mikołaj będzie miał sporą zagwozdkę z Jeremim. Z jednej strony Polak potrafi stanowić wartość dodaną w San Antonio, ale z drugiej nie może wznieść się na wyższy poziom. Powrót na skrzydło nie dał mu pozytywnego kopa i zdarza się, że gra gorzej niż wtedy, gdy był wystawiany na rozegraniu. Zapowiada się zatem, że oprócz prezentów, Sochan dostanie także rózgę. Być może to obudzi w nim potencjał, o którym tak często przypominał Gregg Popovich.

W wygranym spotkaniu z Lakers Jeremy zanotował najwyższy +/- w zespole z wynikiem +21. To zwycięstwo było ważne dla Spurs, głównie pod względem sfery mentalnej. Cieszy fakt, że w tym spotkaniu Polak był jedną z kluczowych postaci. Zdobył 11 punktów i miał 8 zbiórek. W dodatku udawało mu się dokładać swoje trzy grosze w obronie. Dzięki tej wygranej zespół z Teksasu chociaż na chwilę może uciec od porównań do fatalnych Pistons, skupiając się na rozwoju swojej młodej kadry.

Należy jednak pamiętać, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, a od Sochana powinno się wymagać większej regularności. Ta z kolei musi iść w parze z większą pewnością siebie. W 5 ostatnich spotkaniach Jeremy stawał na linii rzutów wolnych łącznie zawrotne 9 razy. Brak agresywności w grze szkodzi Rodzynkowi. Boi się wykorzystywać nielicznych okazji, jakie mu się nadarzają, a to klucz do poprawy pozycji nie tylko w zespole, ale i w lidze. Przy nieco większej odwadze Polak może stać się ważną postacią w krucjacie Spurs do podbicia NBA.

Święta z NBA

Już w Boże Narodzenie NBA przyjdzie do nas z prezentami. Świąteczna kolejka spotkań zapowiada się w tym roku wyjątkowo emocjonująco. Dostaniemy całą masę świetnych meczów: Lakers – Celtics, Knicks – Bucks, Nuggets – Warriors, Heat – Sixers oraz Suns – Mavericks. Będzie to dobra okazja, żeby ujrzeć na parkiecie LeBrona, Curry’ego, Giannisa, Jokicia, Doncicia, Duranta, Embiida i wiele innych gwiazd, delektując się przy tym smacznymi potrawami. Nic, tylko spędzić cały wieczór przed telewizorem!

Już w przyszłym tygodniu przyjdzie czas na małe podsumowanie roku w NBA i wspomnienie najważniejszych wydarzeń, które miały miejsce w dotychczasowym sezonie. Na razie jednak pora odpocząć, obejrzeć kilka ciekawych spotkań i naładować baterie. Być może przy odrobinie szczęścia spadnie nawet śnieg. Nie ma więc lepszego okresu, by cieszyć się koszykówką. Wesołych Świąt!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

pięć × 1 =