19/12/2024

CDN

TWOJA GAZETA STUDENCKA

Na dwa głosy: Filmowe podsumowanie roku

10 min read

whiplashKilka rozczarowań i godnych pretendentów do Oscarów. Było muzycznie w rytmie perkusji, przerażająco, biegaliśmy w maratonach pod czujnym okiem Angeliny Jolie, tańczyliśmy z królami Tampy w słonecznej Californii. Wróciły dinozaury i James Bond, a pod koniec roku jeszcze Han Solo z ekipą. Filmowe podsumowanie roku przygotowaliśmy „Na dwa głosy”.

Magda Drozdek: Zacznę klasycznie: ubiegły rok był wyjątkowo ciekawy w kinach. Działo się, i to już od samiutkiego początku. Zaczęło się od rytmicznego grania na perkusji w „Whiplash” i to tempo trzymali twórcy przez cały rok. Film o zapalonym muzyku i jego ostrym jak brzytwa nauczycielu zgarnął co mógł od Akademii. Mroźny styczeń należał też do „Foxcatchera”, o którym zresztą napisaliśmy jeden z najdłuższych „Na dwa głosy” w historii. Gdzieś po drodze Angelina Jolie wypuściła swojego „Niezłomnego”, który mimo przychylnych recenzji, nie zdobył większego rozgłosu. Nie mogę nie wspomnieć też o dwóch filmach, które miały znacznie mniejsze budżety, ale namieszały sporo. „Dzikie historie” i polskie „Ziarno prawdy” to filmy, o których trudno zapomnieć.

Marek Listwan: Dobrze, że przywołałaś „Whiplash” już na samym początku, bo jest to film, który jest dla mnie jednym z najbardziej pozytywnych zaskoczeń ubiegłego roku. Nie dlatego, że spodziewałem się gniotu. Nie oczekiwałem niczego, bo nie lubię muzycznych filmów. Nakręcony pozytywnymi recenzjami, postanowiłem dać mu szansę i się nie zawiodłem. „Foxacatchera” wolałbym sobie nie przypominać, więc zostawię ten temat. Co mnie trochę smuci, to właśnie fakt, że „Niezłomny” przeszedł bez echa. Liczyłem na wybicie się Jacka O’Conella, odtwórcy głównej roli, którego znam i cenię od czasów serialu „Skins”. Ale na młodego Anglika przyjdzie jeszcze czas, także się nie martwię. Jeśli miałbym dodać coś od siebie, jeśli chodzi o styczeń, to muszę wspomnieć o moim zmieszaniu „Birdmanem”. Od pewnego czasu filmy nagrodzone Oscarami są… no powiedzmy, że kiedyś laureaci byli fajniejsi. Po seansie, który upływał mi w ogromnych bólach, czułem się jak po przejściu huraganu w mózgu i jedyne co przychodziło mi do głowy, to krótkie pytanie: „serio?”

zbitka1

Magda: Ja będę bronić „Birdmana”, ale to nie tekst poświęcony naszym kłótniom. Jeśli ktoś przespał premiery z lutego, to powinien się wstydzić i lepiej nie przyznawać w miejscach publicznych. Jeden z lepszych polskich filmów od lat, czyli „Polskie gówno” to „must see” każdego obywatela tego kraju. Spece od marketingu powinni nadrobić koniecznie „Kebab i horoskop”, a fani groteski, kiczu, najlepszych dialogów i absurdu na najwyższym poziomie „Co robimy w ukryciu” i „Głosy”. Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o tym, że do kin weszła w tym czasie znamienna produkcja „50 twarzy Greya”, która wywróciła rynek do góry nogami. Z tej okazji jeszcze raz pozdrawiam wszystkich, którzy chcieli mnie zlinczować po tamtej recenzji. I wreszcie film, który powoli już wypieram ze świadomości, czyli „Jupiter: Intronizacja”. Wachowscy zniszczyli całkowicie swój dorobek.

Marek: E tam Grey, czy jakieś wampiry. Dla mnie luty 2015 to dwa filmy: „Kingsman: Tajne Służby” oraz… „Disco Polo”. Pierwszy tytuł to totalne jaja z filmów szpiegowskich, z serią o Bondzie na czele. Film jest momentami tak pokręcony, że gdybym nie wiedział, to może oskarżyłbym Tarantino o jego popełnienie (do tego gra tam Samuel L. Jackson). Jakby tego było mało, odtwórcą jednej z głównych ról jest nie kto inny jak Colin Firth, który był kiedyś bardzo poważnie brany pod uwagę jako Bond. James Bond. Druga wspomniana przeze mnie pozycja… cóż, są rzeczy, do których ludzie się nie przyznają, a jednak to robią: masturbują się, głosują na PiS albo słuchają disco polo. A ja się przyznaję. Do jednej. No w porywach dwóch (zgadujcie). Kto nigdy nie nucił piosenki o zielonych oczach, niech pierwszy rzuci hejtem.

zbitka5

Magda: Zenon Martyniuk jest honorowym partnerem tego tekstu. Gorąco pozdrawiamy przy każdej okazji. A co tam. Dalej było równie dobrze. Die Antwoord są pokręceni, każdy to wie. Wreszcie mogliśmy zobaczyć ich na dużym, kinowym ekranie. „Chappie” skradł moje serce, a soundtrack do filmu to mój numer jeden. Podobnie będzie chyba z filmem „Coś za mną chodzi”. Kompletnie nieoczywista produkcja. Thriller, horror, seks nastolatków, świat bez dorosłych i zjawy, które prześladują pewną dziewczynę. Film, który zmienił podejście do tworzenia kina gatunkowego. Równie namieszała też „Ex Machina”, która wypromowała nam nową gwiazdę. Alicia Vikander wylądowała na liście „wschodzących gwiazd kina”. Zapowiada się dobry rok dla aktorki. I tak nadszedł kwiecień, który otworzył bańkę z filmami, gdzie błyszczał Tom Hardy…

Marek: Marzec przyniósł nam dwa dziwne horrory. Po wspomnianym „Coś za mną chodzi”, też miałem wrażenie czyjejś obecności za moimi plecami. Drugie dziwadło to „Oculus”. Przy okazji, szkoda, że twórcy nie wydali swojego dzieła teraz, bo do sprzedaży trafiły właśnie gogle Oculus Rift. Oba fejmy stworzyłyby perpetum mobile. Ale do rzeczy: groza tego horroru nie polega na krwi i flakach albo wyskakiwaniu czegoś zza rogu. Film absolutnie niszczy naszą percepcję. Przynajmniej mi zniszczył. Polecam sprawdzić, choć może się okazać, że jestem za mało spostrzegawczy i dałem się złapać w pułapkę. Cóż, o kwietniu wypada napomknąć, że byli „Szybcy i Wściekli 7”, a na koniec wszyscy płakali. Teraz zapnijcie pasy, bo Magda będzie mówiła o Tomie Hardym. A mówi o nim tak często, tak pięknie i z taką pasją, że zaczynam się zakochiwać. W Tomie oczywiście.

zbitka2

Magda: Piękny wstęp do tego, co musi być napisane. Tom Hardy przez lata grał sobie w filmach. Różnych – jedne bardziej, inne mniej znaczące. Bronson zamienił się w tym roku raz w oficera służb bezpieczeństwa z kraju spod znaku Stalina, by w następnym miesiącu zdziczeć na pustyni jako szalony Max. Za tę rolę mogą sypnąć się jakieś statuetki, ale to jeszcze przed nami. Przeskoczę do października na moment, bo to wtedy wszedł jeden z najlepszych filmów w karierze Hardy’ego, czyli „Legend”. W podwójnej roli braci Kray spisał się idealnie. Nikt inny nie dałby rady zagrać tego tak dobrze. Cały wachlarz emocji i mimiki – nie wszyscy mają takie warunki. Wrócę jeszcze do kwietnia. Tam pojawił się także „Motyl”, czyli piękna produkcja z Julianne Moore, którą każdy musi zobaczyć. A maj, ach ten maj. „Avengers” z przytupem wtargnęli do kina, serwując nam kilku nowych superbohaterów, wspomniany „Mad Max” pozamiatał, a wśród tych mniej pompatycznych historii warto przypomnieć doskonały „Taxi Teheran”. Film zrobiony ukradkiem w taksówce. Niby nic, a działa jak broń masowego rażenia. Świetny obraz Teheranu i społeczeństwa.

Marek: Do dnia dzisiejszego nie rozumiem co ludzie widzą w „Mad Maxie”. No może elegancki montaż, ale to tyle. Film o niczym. Wiecie co jest fajne? Dinozaury. Może „Jurrasic World” to nie było objawienie, rewolucja czy Zeus wie co, ale ja się bawiłem nieźle. Jeśli już wspomniałaś o Avengersach… niespecjalnie lubię tę drużynę. Wychodzi tu powoli ze mnie hipster, stałem się tym, czego zawsze nienawidziłem. Ostatnimi czasy bardziej kręcą mnie ci mniej popularni bohaterowie. Z tego powodu, po lipcowym seansie „Ant Mana”, czekam na to jak dalej potoczy się historia najmniejszego z superbohaterów.

Magda: „Ant Man” jeden z nudniejszych filmów z uniwersum Marvela. Więcej działo się na seansie „Agentki”. Kompletnie zaprzepaszczona szansa, ale też przyznam się, że ciekawi mnie to, jak potoczy się dalej ta historia. Kto widział serial animowany pewnie już się czegoś spodziewa, ale ludzie z wytwórni są nieobliczalni. Ale lipiec, to nie tylko Pan Mrówka, a przecież wielki powrót najgorętszej drużyny striptizerów wszechświata, czyli „Magic Mike XXL”. Królowie Tampy wyruszyli w ostatnią podobno podróż, ale kto wie, może jeszcze wrócą. Można oglądać w zimowe wieczory. Działa lepiej niż tani grzaniec. Stojąc na straży babeczek w kinie wspomnę tylko, że Amy Schumer pokazała w tym roku, że ma dryg do kręcenia pełnometrażówek, a jej „Wykolejona” była dość pozytywnym zaskoczeniem.

zbitka3

Marek: Nie powiem żeby striptizerzy byli w kręgu moich zainteresowań. Co do „Wykolejonej” – jakoś tak obawiałem się, że to będzie kopia „Dziennika Bridget Jones”. To było kolejne pozytywne zaskoczenie, choć Amy znałem już wcześniej, jej chore poczucie humoru również. Był to też przełomowy film, bo John Cena pierwszy raz w życiu był śmieszny. Mi osobiście sierpień kojarzy się wyłącznie z porażką. Porażką, jaką był film „Hitman”. Jako zapalony gracz, nie mogę tego twórcom wybaczyć. Kolejny raz zadałem sobie pytanie: jak to jest możliwe, że mając gotowy scenariusz (bo „kilka” części gry powstało) na całą serię, mając przykład tego, jak nie powinno się tego robić (bo ktoś już raz porwał się na agenta 47), robi się prawdopodobnie chałę roku? Jak to się dzieje?

Magda: Hitman przez tyle lat nie może wpaść w dobre ręce. Wielka szkoda. Nie trafił się jeszcze ten Wybraniec, który zrobiłby z niego prawdziwą postać bez tony kiczu i niepotrzebnych efektów. Mój sierpień to „Kryptonim U.N.C.L.E”. Mistrzostwo, doskonały scenariusz, bez zbędnej przesady, świetne dialogi i aktorzy na czele z Henrym Cavillem i Arniem Hammerem. Guy Ritchie zapowiada, że nie kończy z historią i możemy się spodziewać kolejnych części. Zacieram ręce na samą myśl. Ogromną porażką sierpniową jest za to „Fantastyczna Czwórka”, ale to bubel, o którym nie powinno się już nigdzie pisać i mówić.

zbitka6

Marek: Nie wspomniałem o „Fantastycznej Czwórce”, bo udaję, że nie miała miejsca. We wrześniu potrzebowałem wyjścia z traumy po „Hitmanie”. Ratunek przyszedł jednak szybko. Otóż, premierę miało pewne arcydzieło, którego produkcja gdzieś mi umknęła i tak naprawdę dowiedziałem się o nim przed samą premierą. „Straight Outta Compton”, bo o nim mowa, to jeden z najlepszych filmów biograficznych. Historia NWA to samograj, aż dziwne, że dopiero teraz ktoś postanowił ją zekranizować. Doskonale dobrani aktorzy, muzyka najwyższych lotów. Jedyną wadą filmów są niedopowiedzenia, ale zauważą je w zasadzie tylko fani zespołu. Druga wrześniowa produkcja, która szalenie mi się spodobała, to „Do utraty sił”. Kiedyś napomknąłem, że nie lubię Jake’a Gyllenhaala. Ale chyba zaczynam się przekonywać. Nie zdziwiłbym się jakąś nominacją. Do tego walki bokserskie wyglądają niemal jak prawdziwe. „Rocky” ma konkurencję.

Magda: O tak, Gyllenhaal to już nawet i mnie do siebie przekonał. A to już coś znaczy, bo nasze relacje były zawsze mroźne. Wrzesień był świetnym miesiącem dla światowego kina. Pojawiła się oryginalna „Wizyta” i pewnie nikt nie spodziewał się, że ten film będzie tak dobry. Był też „Sicario”, który zasługuje przynajmniej na dwie statuetki: za scenariusz i dla Emily Blunt. W Polsce działo się nie mniej. W końcu to czas Festiwalu Filmowego w Gdyni. Więcej można przeczytać w naszym podsumowaniu, ale wspomnę chociaż o kilku filmach. Dzięki „Karbali” Hans Zimmer dowiedział się, że istnieje CDN, „Noc Walpurgii” pokazała, że mamy w tym kraju jeszcze nie odkryte pokłady abstrakcji i dużo nas może zaskoczyć. Były „Panie Dulskie”, z doborową obsadą, „Moje córki krowy”, z równie genialnymi aktorami i „Córki dancingu”, o których mogłabym pisać godzinami.

zbitka4

Marek: Końcówka roku to filmy świeże. Wspomniałaś już o „Legend”. Moja słabość do „tych złych” powoduje, że bardzo się jaram historią braci Kray. A Tom dał radę. Listopad należał do dwóch dżentelmenów – Michaela Fassbendera i Bonda. Jamesa Bonda. Pierwszy został Stevem Jobsem bardziej niż sam Steve Jobs, a potem oszalał w „Makbecie”, drugi dał nam to, za co go kochamy – pił, bił, podrywał, żartował i świat ratował. Jednak wszystkie te gwiazdy gasną przy najważniejszej premierze tego roku. Powiedz parę słów na ten temat, młoda padawanko.

Magda: Ostatnio rozpisaliśmy się na ten temat na kilka tysięcy znaków. Ale, co tam. Nigdy nie dość chwalenia „Gwiezdnych wojen”. Są w waszych miejscach pracy, są w domach, lodówkach, w autobusach, słowem wszędzie. I dobrze, bo tak właśnie powinno się robić filmy. W poszanowaniu dla wcześniejszych produkcji, z wyważonymi efektami specjalnymi, z przyłożeniem się do castingów. Jednej rzeczy na pewno nie darujemy twórcom, ale są na tej planecie osoby, które uznałyby to za spoiler, wiec pozostaje mi odesłać wszystkich do naszej recenzji. Piękne zwieńczenie roku filmowego. W dobrym tempie, odwołując się do „Whiplash”. Powiedz na jaki film czekasz teraz najbardziej.

Marek: Nie będę wymieniał „Nienawistnej Ósemki”, bo to tuż za rogiem. To samo „Zjawa” (Leo i tak nie dostanie Oscara, nie oszukujcie się). Jednak są takie 3 filmy: „Deadpool”, bo kocham tego wariata, „Batman v Superman: Świt Sprawiedliwości”, bo Batman rządzi, Superman nosi majtki na spodnie i oczywiście „Rogue One”, bo „Gwiezdne Wojny”.

Magda: Nie wiem jak to się dzieje, ale czekam na te same filmy. W tym roku jestem w drużynie Supermana. Na swojej liście beznadziejnie popcornowych filmów mam też „Kapitana Amerykę” i „X-menów”. „Suicide Squad” zamyka stawkę.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

osiemnaście − osiem =