Na dwa głosy: System

system plakatWeekend przyniósł dwie ciekawe premiery. Było o „Klubie dla wybrańców”, czas na mroczniejszy klimat. Aktorski miszmasz, historia pełna sprzeczności i okrutna rzeczywistość ZSRR czasów Stalina. Reżyser Daniel Espinosa bierze na warsztat niechlubną i ocenzurowaną przeszłość Rosjan. „System” recenzujemy na dwa głosy.

Magda: Tom Hardy zaklęty w radzieckiego żołnierza zmierza się ze złem swojego kraju. Jego Leo Demidov jest doświadczonym oficerem i śledczym. Wkrótce w jego ręce trafia sprawa tajemniczych morderstw dzieci. W raju nie ma miejsca na morderstwa, więc wszystko zostaje zatuszowane. Szaleniec morduje dzieci, a system wszystko sprawnie ukrywa. Przeszłość Leo nie daje za wygraną i mężczyzna angażuje się w sprawę. To nie podoba się jego kolegom. Staje się wrogiem państwa. Razem z żoną (Noomie Rapace) balansuje na granicy śmierci, co rusz uciekając przypadkowo opłaconym oprawcom.

Marek: Wspaniały wstęp, towarzyszko Drozdek, CDN Ci nie zapomni. Przejdźmy do faktów. Przedstawiona historia jest oparta na prawdziwych wydarzeniach. Sprawa „Rzeźnika z Rostowa”, jeśli to kogoś interesuje. Tło historyczne, nieprzyjazne miejsce akcji i niejednoznaczni moralnie bohaterowie. Czy coś mogło pójść nie tak?

Magda: Wszystko – jak to w amerykańskich produkcjach bywa. Teoretycznie historia jest świetna pod względem fabularnym, zawodzi jak zwykle reżyser, któremu daleko jeszcze do mistrzów gatunku. Miesza wątki do tego stopnia, że wspomniana przez ciebie sprawa Rzeźnika, schodzi momentami na drugi plan. Wymieszane jest tu właściwie wszystko – produkcja amerykańsko-czesko-rumuńska, aktorzy zlecieli się z każdego zakątka świata (z reprezentacją Polski i uwaga – Libanu), reżyser Szwed – Rosjanina tu dość przewrotnie brak.

system rapace hardyMarek: Twoje słowa zakrawają o zdradę, będę musiał Cię zadenuncjować. Zauważ, że film nie miał być tylko historią kryminalną w brutalnej rzeczywistości stalinowskiej Rosji. Akcja może i momentami jest budowana lekko chaotycznie, ale nie można odmówić fabule uroku. Według Twojej wizji, mielibyśmy znowu oglądać zabawę w kotka i myszkę, tylko zamiast w Los Angeles, Nowym Jorku czy Miami, akcja działaby się w Związku Radzieckim. Do tego dobry glina i zły glina i mamy gotowy przepis na „Milicjantów z Kremla”.

Magda: Przecież film Espinosy to niemal melodramat. Gdzie tu urok? Małżeńskie rozterki Leo przecinają krwisty wątek morderstw i rozgrywek wewnętrznych między oficerami. Wszystko trzyma się tu na cienkiej lince. Całość podtrzymują mimo wszystko aktorzy.

Marek: Urok jest choćby w braku jednoznacznego antagonisty całej historii. Wolałabyś jednego, zwykłego mordercę jakich wielu? Czy może jednak nakreślony cały (nomen omen) system, w którym każdy z jednej strony klepie Cię po plecach, a z drugiej wbija w nie nóż? Wątek małżeństwa miał pokazać, że nawet z pozoru bezwzględni, reżimowi śledczy, maja swoją dobrą stronę. A jeśli już wspominasz o aktorach, to jestem święcie przekonany, że tą rolą Hardy wszedł już do ścisłej ekstraklasy aktorów. Gdy usłyszałem, że w filmie bohaterowie będą mówić po angielsku z rosyjskim akcentem, to przeżegnałem się nogą. Okazało się jednak, że tworzy to odpowiedni klimat.

Magda: Zgadzam się z tobą w kwestii bohaterów. Cały radziecki system to śmierdzące bagno, które potrafi porwać nawet najlojalniejszych – i to największy plus filmu. Świetnie portretuje to co dzieje się pod podszewką. Uroku odbiera mu powierzchowne i luźne potraktowanie głównego wątku. Dla reżysera nie jest ważne kto zabija, ale czy Hardy dostanie wystarczająco dużo razy po twarzy. Może jestem masochistką, ale tu aż prosi się o podkręcenie klimatu. Mroczniej i krwiściej, to jest klucz do tej historii. Hardy i Rapace – jak już wchodzimy na ten grząski teren – są jedynymi aktorami, którzy odnajdują się w tej mieszance… wszystkiego. Ale Oldman, Cassel?

CHILD 44Marek: Mogę się zgodzić, że mogło być trochę ostrzej. Ale może nie tyle, że krwiściej co jakoś tak bardziej po rosyjsku. Gdzieś z tyłu głowy siedzi mi ciągle, jak zrobiłby to nasz Smarzowski. Coś mało ci Rosjanie piją w tym filmie… Gary Oldman to już inna historia, którą można podsumować krótko: czemu postać o takim potencjale została tak słabo wyeksploatowana? No ale trudno, to teatr Hardy’ego i będę bronił tego poglądu tak, jak Sowieci twierdzenia, że w „Raju nie ma morderstw”.

Magda: Rosyjska jest tylko historia, jak to tak tworzyć film o Rosji bez wódki? A Oldman ma zupełnie idiotyczną postać. Przepraszam rzesze fanów, ale ten kto pisał mu te dialogi nie mógł przeskoczyć jego poprzednich wcieleń. Hardy jest perłą na tym padole ciemności – z resztą nie pierwszy raz. Mówiłeś wcześniej że tą rolą wszedł do ekstraligi aktorów – to go tam wcześniej nie było? A w duecie z Rapace jest jeszcze ciekawszy. Powtarza się sytuacja ze świetnego „Brudnego szmalu”.

Marek: Był, ale teraz już walczy o mistrzostwo, skoro już jesteśmy przy terminologii sportowej (korzystając z okazji zapraszam na „Futbolowe Poniedziałki”). Mam jeszcze jedno ciekawe spostrzeżenie, może też to zauważyłaś. Ten film nie cierpi na nadmiar ładnych ludzi ze śnieżnobiałymi zębami. To częsta wada Hollywoodu, gdzie nawet piraci mają porcelanowe koronki.

tom hardyMagda: Patrzyłeś aktorom w zęby? Ja wole podziwiać ładne widoki i o ile ciężko o tym mówić w kontekście ZSRR, to trafiło się kilka naprawdę dobrych kadrów. A zęby Agnieszki Grochowskiej też wypatrzyłeś w tym nieprzeniknionym tłumie gwiazd?

Marek: Zwracam uwagę na detale, w przeciwieństwie do Ciebie. I tak, zauważyłem Grochowską i wzruszyłem się, że nie dołączyła do szerokiego grona polskich „wyciętych”. Właściwie to odnośnie mojej drobiazgowości, to mam jeszcze jeden zarzut. Rzadko zdarza się, by Rosjanie w hollywoodzkich produkcjach mieli przekonujące imiona i nazwiska, zwykle ocierają się one o banał czy wręcz komiksowość. Tutaj się tak nie wydarzyło. Ktoś się wykazał inwencją twórczą (albo dowiedział się o tym paru rzeczy). Ale oczywiście zdarzyła się wtopa. Jaki umysł zrodził pomysł, by głównemu bohaterowi nadać imię Leo? To rosyjski śledczy, a nie zawodnik FC Barcelony… Wiem, że się czepiam, ale drogie dzieci, zapamiętajcie: w Rosji nie ma imion Leo, Leon, Leonardo. Jest Lew. Jak Tołstoj, powinniście znać ze szkoły, a jak nie znacie, to się douczcie.

Magda: Taki znak współczesności. Może Leo Tołstoj byłby nawet częściej czytany. Koniec końców, „System” zagarnie dobre miejsce w polskim box office’ie, bo przecież taka natura – na pohybel rosyjskiej cenzurze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dwadzieścia − siedem =