Big picture – recenzja filmu „Steve Jobs”

FassbenderOd śmierci Steve’a Jobsa minęły 4 lata, a to już druga produkcja przedstawiająca jego życie. Nie dziwi więc fakt, że przed premierą filmu Danny’ego Boyle’a można było usłyszeć wiele głosów równomiernie intonujących pytanie po co?. Reżyser słusznie założył, że jego poprzednik nie rozwinął wielu istotnych wątków, po czym postanowił uzupełnić te niedookreślone miejsca z życia geniusza od jabłka.

Mając 23 lata, był warty ponad milion dolarów, rok później 10, a w kolejnym ponad 100. Jednak wciąż uparcie powtarzał, że to się nie liczy, bo nie robi tego dla pieniędzy: nie zależy mi na tym, by zostać najbogatszym człowiekiem na cmentarzu. Pójść spać, mogąc powiedzieć, że zrobiło się coś cudownego – to jest dla mnie ważne. Pasja, perfekcja i całkowite zaangażowanie – dzięki nim Jobs zrewolucjonizował sześć branż: od komputerów osobistych, przez filmy animowane, muzykę, tablety, telefony, po publikacje cyfrowe. Sam Barack Obama, po ogłoszeniu śmierci ojca Apple, nazwał go wizjonerem. Słuszne to stwierdzenie, kiedy odnosi się do osoby, która w pewnym sensie wykreowała naszą rzeczywistość. W filmie Boyle’a kilka razy pojawia się ważne określenie na sposób postrzegania świata przez Jobsa, tzw. big picture. Pozwalał mu widzieć szerzej, wykraczać poza horyzont rzeczywistości.

Steve JobsJak skondensować życie osoby, jakby na to nie patrzeć (z sympatią do jabłuszka, czy bez), legendarnej? Choć w „Jobsie” (2013 r., z Kutcherem), Joshua Michael Stern przedstawia więcej wątków, to podskórnie czujemy, że film Boyle’a jest bliżej osobowości ojca Apple. W pierwszym możemy poznać wizjonera z czasów studiów, który to manifestuje swój nawyk chodzenia boso, eksperymentuje z LSD, podróżuje do Indii, pracuje w Atari, zakłada wraz ze Steve’em Wozniakiem Apple, wypiera się ojcostwa. Ponadto widzimy historię samej firmy aż do prezentacji iPoda. Pokaźny przekrój jak na 2-godzinną produkcję. Stąd spore rozmycie pewnych wątków, których z kolei scenarzysta „Steve’a Jobsa”, Aaron Sorkin, nie pozwolił pominąć. Co więcej, na ich podstawie oparł swoją wizję. O życiu, dokonaniach, pozytywnych i negatywnych stronach tej postaci można mówić bez końca, więc scenariusz został oparty na mocnej tezie, która uporządkowała narrację. W filmie obserwujemy trzy ważne wydarzenia z życia Jobsa: rok ’84 – prezentacja Macintosha, ’88 – debiut NexT-a, ’98 – prezentacja iMaca. Jednak nie o same premiery urządzeń tutaj chodzi, ale o przygotowania na chwilę przed występem. Sorkin posługuje się skrótem myślowym i w kilku rozmowach próbuje pokazać życie wizjonera oraz ewolucję jego postaci. W tym momencie można już zdradzić, jaką tezę postawili twórcy filmu. Według nich na osobowość Jobsa ogromny wpływ miało to, że został odrzucony przez biologicznych rodziców.

Z postacią, którą gra Michael Fassbender, jest zdecydowanie coś nie tak. Od współpracowników wymaga rzeczy niemożliwych, przy tym zachowuje się trochę jak rozkapryszone dziecko, a jednocześnie traktuje wszystkich z wyniosłością i bezwzględnością. W relacjach z rodziną wcale nie jest lepiej, a można rzec, że nawet gorzej. Wyrzeka się córki, Lisy (trzy role: Makenzie Moss, Ripley Sobo, Perla Haney-Jardine), a do jej matki nie ma szacunku. Obok tych wręcz brutalnych postaw wobec najbliższych, widzimy perfekcjonistę, który całe serce oddaje swojej idei – firmie Apple. Jednak Sorkin nie oddziela tych spraw – scenarzysta widzi tutaj ścisły związek i postanawia go uwydatnić. Można uznać, że jest to jednocześnie mocna, jak i słaba strona filmu, ponieważ 2-godzinne psychologiczne rozkładanie Steve’a Jobsa na czynniki pierwsze w pewnym momencie staje się już delikatnie monotematyczne i nużące.

Kate WinsletŻeby jednak nie zdradzać wszystkiego, warto zostawić wątki psychoanalityczne i pochylić się nad konstrukcją fabuły. Najważniejszym jej elementem są dialogi. Właściwie można powiedzieć, że jest to film-dialog. Motyw znany z „The Social Network” (również scenariusz Sorkina). I tutaj najlepszym kompanem do słownych potyczek okazała się prawa ręka Steve’a Jobsa, Joanna Hoffman, w której rolę wcieliła się fenomenalna Kate Winslet. Aktorka stworzyła postać żywiołową, wyrazistą i elokwentną. Jeśli trzeba by było wymienić mocne strony gry aktorskiej, to z pewnością jej postać wysuwa się na pierwszy plan. Katherine Waterston, jako Chrisann Brennan, również spisuje się świetnie i ukazuje wręcz obłąkańcze starania matki o dobro rodziny. Obok tych doskonałych ról kobiecych, mamy nieco dziwnego Steve’a Wozniaka, (Seth Rogen) i Johna Sculleya (Jeff Daniels). Oboje wypadli poprawnie, ale ich postacie mają znaczenie drugorzędne, ponieważ stają się tylko lustrem do odbijania psychiki Jobsa. Odtwórca roli pierwszoplanowej spisał się doskonale. W pewnym momencie można zapomnieć, że patrzy się na Michaela Fassbendera, a nie na ojca Apple.

Niby produkcja dobra, poprawna, narracja poprowadzona świadomie i uporządkowanie, ale jednak znowu pozostaje spory niedosyt. W końcu film kończy premiera iMaca, a przecież Apple, które znamy w 2015 roku kojarzy sie szczególnie z iPodem, iPhonem oraz iPadem. Czyżby twórcy świadomie zostawili puste pole dla następców? Tak jak „Steve Jobs” jest pewnym dookreśleniem „Jobsa” z 2013 roku, tak być może za dwa lata zobaczymy kolejną produkcję o tej postaci? Niemniej, do kina warto się wybrać, ale fanów jabłuszka na pewno nie trzeba będzie specjalnie namawiać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *