„Warcraft: Początek” i prawdopodobnie koniec


Warcraft recenzja 1Nadszedł długo wyczekiwany dzień dla zdecydowanej większości ludzi, którzy dalej wierzą w istnienie dobrych filmów na podstawie gier komputerowych – premiera „Warcraft: Początek”. Czy ekranizacja kultowego produktu firmy Blizzard Entertainment spełniła oczekiwania fanów? Wytyczyła nowe trendy budowania historii fantasy na srebrnym ekranie, przewyższając hity samego Petera Jacksona?

Film „Warcraft: Początek” miał być swoistym objawieniem dla współczesnej kinematografii. Twórcy zapowiadali, że wskaże on właściwą drogę, którą powinny podążać wszystkie ekranizacje kultowych serii gier komputerowych. W założeniach produkcja była przełamaniem złej passy w adaptacjach historii z monitorów graczy. Coś jak „Mroczny Rycerz” dla DC. Jaki był finalny efekt? Żal, gniew i rozgoryczenie.

Czy to były zmarnowane dwie godziny? Tak. Potwierdzą to zarówno fani uniwersum „Warcrafta III” jak i ci, którzy nie mieli wcześniej styczności z tym światem. Różnica między nimi jest taka, że gracze wiedzą, co się dzieje na ekranie przez pierwsze 30 minut. Gołym okiem widać, kto jest docelowym odbiorcą produkcji. Pytanie tylko dlaczego gra trafiła do kina, skoro miała być skierowana do wąskiej grupy fanów? Równie dobrze mogli oni pograć w nią na nieco mniejszym ekranie i dałoby im to więcej zabawy. Czyja to wina? Firmy Blizzard Entertainment.

Duncan Jones stanął przed ogromnym wyzwaniem podejmując się reżyserii tytułu, który wcześniej zebrał kilkumilionową rzeszę fanów. Z tym człowiekiem wiązano wielkie nadzieje szczególnie, gdy przyznał, że uwielbia świat „Warcrafta” i robi film z czystej pasji. Po udanym „Kodzie nieśmiertelności” wszystko wskazywało na to, że szykuje się wielki hit. Tutaj wkroczyli panowie z Blizzard i dodali swoje trzy grosze, a właściwie aspekty, które psują odbiór.

To istny chaos narracyjny. Za dużo tutaj wątków, postaci i lokalizacji. Widz, który pierwszy raz ma styczność z mitologią „Warcrafta”, nic z tego seansu nie wyniesie. Nawet miłośnicy uniwersum mogą wyjść z kina lekko zakłopotani. Produkcja ma problem z bezładnymi cięciami poszczególnych scen. Widać, że początkowo była robiona na więcej niż dwie godziny. To tak jakby z sezonu serialu zrobić pełnometrażowy film – da się, ale nie bez strat. Pierwsza część (wychodząc z założenia, że będą kolejne) powinna wprowadzić nas do krainy, zaciekawić. W rzeczywistości po paru chwilach jesteśmy nią zwyczajnie zmęczeni.

Brakuje jednoznacznie określonych bohaterów. Postaci jest zbyt wiele i trudno z którąś się zidentyfikować – nie można wskazać bezapelacyjnych protagonistów. W teorii był to zamysł reżysera. W praktyce ta szarość charakterów Anduina Lothara oraz Durotana dostaje tak mało czasu antenowego, że nie ma szans się rozwinąć. Przez cięcia Blizzarda wszystko zostało bardzo niefortunnie spłycone.

Kolejną rzeczą, która nie wyszła w ekranizacji, to przedstawienie rasy ludzkiej. Anduin Lothar, grany przez Travisa Fimmela, jest kimś pomiędzy Ragnarem Lodbrokiem a Hanem Solo. W żadnej z tych ról nie sprawuje się dobrze. Dowódca ludzi to komik, któremu brak charyzmy. Nie ma w sobie motywacji, jego postać jest pustą masą. Ponadto miny, jakie robi aktor przy niektórych scenach, pasowały w serialu „Wikingowie”, ale nie tu. Z kolei patrząc na króla ludzi, widz zobaczy tylko marionetkę w koronie. Chyba tylko postacie Medivha i Khadgara mają jakiś określony cel i są po prostu dobrze zagrane. Ben Foster i Ben Schnetzer bardzo przystępnie poradzili sobie z dość rozbudowanymi charakterami.

 Na co wydano te 160 milionów dolarów? No dobrze – totalnej porażki nie ma. Przede wszystkim „Warcraft” to prawdziwa uczta dla oka. Mimo obaw, użycie zaawansowanej grafiki komputerowej wyszło mu na dobre. Nawet magiczne fajerwerki wpasowują się w konwencję i zapierają dech w piersi. Animacja orków to prawdziwy majstersztyk. Patrząc na postacie Durotana, Orgrima czy Blackhanda nie można było oprzeć się wrażeniu, że widzimy osoby z krwi i kości.

Grzechem byłoby nie wspomnieć o muzyce. Jest wzniosła, heroiczna, skomponowana ze znanych motywów z gier serii.

Taki właśnie jest „Warcraft: Początek”. Oglądanie go to rodzaj grzesznej przyjemności – wiesz, że robisz źle, ale w pewien dziwny sposób podoba ci się. Ekranizacja tak dobrej fabuły, która została mocno skrzywdzona.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

3 × pięć =