W służbie pamięci

Rankiem 9 maja 1945 roku żołnierze 48. Armii 3. Frontu Białoruskiego wyzwolili więźniów KL Stutthof. Obóz, który trwał tyle, ile trwała wojna. Strach, cierpienie i okrucieństwo to słowa przychodzące na myśl, gdy przekracza się bramę muzeum, miejsca, gdzie zginęło tysiące ludzi. Wśród ciszy wiszącej nad dawnym obozem koncentracyjnym, jeden głos brzmi szczególnie doniośle.

źródło: Marcin Owsiński

To głos Marcina Owsińskiego, człowieka, który włożył całe serce w swoją pracę i stał się przewodnikiem dla odwiedzających. Jak to jest pracować w takim miejscu, opowiadać o śmierci i cierpieniu, dlaczego ktoś decyduje się na taką pracę?

– Jestem historykiem i ta historia zawsze za mną chodziła. Co więcej, chodziłem do szkoły imienia pamięci ofiar Stutthofu, więc od zawsze chodziliśmy do tego miejsca. Czasami sprzątać, czasami na różne uroczystości. Kontekst historyczny zawsze mnie przyciągał, dlatego od razu po studiach zostałem przewodnikiem.

Dziś dawny obóz to miejsce pamięci, które oddaje hołd ofiarom i edukuje przyszłe pokolenia. Hołd oddają także osoby odwiedzające to miejsce oraz osoby pracujące tutaj. Ale czy taka praca nie obciąża człowieka emocjonalnie?

– Bardzo się to przeżywa, a szczególnie pierwsze grupy, które się oprowadza. To jest w pewnym sensie odpowiedzialność i w takim momencie chce się opowiedzieć jak najwięcej i jak najlepiej. Natomiast to bardzo ewoluuje i to jest pewna umiejętność. Z czasem człowiek faktycznie patrząc na grupę czy rozmawiając z nią, widzi po prostu jakieś zapotrzebowanie, co ich interesuje. Po czasie to się trochę zmienia. Staje się pewnym wyzwaniem. Trzeba dostosować narrację i przekazać tyle, ile oczekuje grupa.

Ludzie są wrażliwi na krzywdę innych. Odwiedzając dawny obóz koncentracyjny trzeba być przygotowanym na psychiczne zmęczenie. Wycieczka do tego miejsca to nie atrakcja ani żadna rozrywka, lecz głęboko poruszające doświadczenie, skłaniające do refleksji nad historią i ludzką naturą.

– Są trzy miejsca, które powodują ciszę podczas zwiedzania. Pierwsze z nich to stosy butów. To działa na wyobraźnię i porusza ludzi. Drugim takim miejscem jest sala operacyjna w baraku. Tam zazwyczaj dochodzimy po 45 minutach zwiedzania i widzę, że znów robi się bardzo poważnie. Ludzie stoją w ciszy, są zamyśleni. No i trzecim miejscem jest krematorium. To miejsce mrozi krew w żyłach. Nigdy nie opowiadałem, co tam robili, żadnych szczegółów. Tam wystarczy wejść i wyjść bez mówienia czegokolwiek. Zwiedzanie trwa zazwyczaj 1,5 godziny i te trzy miejsca sprawiają, że człowiek psychicznie może czuć się wyczerpany. 

Jak to jest rozmawiać z osobami, które przeżyły taką tragedię? Co najbardziej zapada w pamięć, gdy rozmawia się z taką osobą? Głos Marcina rozbrzmiewa wśród ścian muzeum Stutthof niczym echo minionych wydarzeń, gdy zaczyna opowieści o spotkaniach ze świadkami historii.

– Przeprowadziłem ponad sto wywiadów z byłymi więźniami. Oni opowiadali narracyjnie, biograficznie. To były swobodne wypowiedzi. Wszyscy opowiadali o dzieciństwie, funkcjonowaniu przed wojną, a potem o obozie i życiu po wojnie.

Naprawdę swobodne wypowiedzi? Czyli do takich rozmów nie trzeba przygotowywać się dniami i nocami? Myśląc o przeprowadzeniu wywiadu widzi się przed oczami schemat, kartkę i pytania, a jednak nie należy zasypać byłych więźniów obozu koncentracyjnego pytaniami. To oni przeżyli piekło, a pytania mogą przywołać traumatyczne wspomnienia. Opowiedzą tyle, ile będą w stanie. Historia nie jest tylko zbiorem faktów, czy suchych dat. Historia kształtuje tożsamość i wartości, którymi trzeba się kierować. Kolejne słowa Marcina Owsińskiego stawały się coraz bardziej poruszające, szczególnie historia o Marku Duninie, o osobie, która przeżyła to piekło.

– Marek wydawał mi się, że tak to ujmę najbardziej autentyczny. On po prostu nie ściemniał. Na przykład wiele osób mówiło, że wchodząc do obozu mijali bramę z napisem “Arbeit macht frei”. Takiej bramy nie było w Stutthofie, była w Auschwitz. To nieprawda też, że wszyscy w obozie walczyli, że robili wszystko, aby działać na rzecz ogółu. Marek powiedział mi, że gdy kogoś bili albo wieszali to inni więźniowie martwili się o to, że wystygnie im zupa. Nie przedstawił heroicznej wersji, tylko taką osobistą. To go właśnie wyróżniło na tle innych opowieści. Był w obozie ze swoim bratem, który był profesorem historii. Mówił, że po wojnie robił wszystko, aby ratować siebie i jego. Brat był humanistą i trochę bujał w obłokach. Dzięki zaradności Marka udało im się przetrwać. On zawsze mówił, że namawiano go do spisywania wspomnień, ale zrobił to tylko raz, gdy siedział z nami, przed kamerą.

W szkołach często poznaje się historię od innej strony. Istnieje przeświadczenie, że większość Polaków sprzeciwiała się Niemcom. Tak naprawdę oni, żeby przetrwać musieli się na to wszystko godzić, bo mogliby już nigdy nie zobaczyć się ze swoimi bliskimi. Dokładnie tak, jak opisywał to Tadeusz Borowski w opowiadaniu “Ludzie, którzy szli”. Nie zawsze łatwo zrozumieć wybory, jakie musieli podjąć ludzie w trakcie wojny, jednak warto pamiętać, że każdy wybór kryje za sobą swoją historię, swoje obawy i nadzieję.

Rzadko spotyka się osoby, w których głosie słychać pasję i wdzięczność dla swojej pracy. Taką osobą jest Owsiński. Gdy opowiada o swoich doświadczeniach patrzy w dal i przymyka oczy, tak jakby gdzieś w oddali widział to wszystko co działo się kiedyś w tym miejscu.

– Teraz z perspektywy moich doświadczeń, tych setek grup, które oprowadzałem, jestem bardzo ciekawy jak to się rozwinie dalej. Jak ludzie będą reagowali na to miejsce, bo zrywa się łączność kulturowa, pokoleniowa. Świadkowie odchodzą, z tych wszystkich osób zostały zaledwie dwie, dlatego następne pokolenia nie będą miały szansy na kontakt z nimi. To będzie zupełnie inna sytuacja, inaczej będzie się ją przeżywało pod względem emocjonalnym. Właściwie dla mnie oni byli zawsze. Pamiętam tych dziadków z chustami nie tylko z pracy, ale też z dzieciństwa. Zawsze byli w telewizorach, uczestniczyli w tym obiegu medialnym. A gdy już zacząłem pracę 25 lat temu, to przyjeżdżali do nas na różne uroczystości. Przyjeżdżały po dwa, trzy autobusy z tymi ludźmi. Teraz wszystko się zmieniło. Czasami zdarza się tak, że na uroczystości nie ma żadnego z byłych więźniów.

Wpatrując się w tego człowieka można zauważyć nie tylko przewodnika, ale też strażnika pamięci. Człowieka, będącego  mostem między przeszłością a teraźniejszością. Przechadzając się po muzeum, trudno nie poczuć głębokiego smutku i zadumy. Dzięki ludziom, takim jak Marcin historia staje się żywa i może być przekazywana kolejnym pokoleniom, a ślady przeszłości stają się drogowskazami dla dalszej drogi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

trzy × 4 =