„Tove była erudytką…” – rozmowa z profesor UG, Hanną Dymel-Trzebiatowską

Dr hab. Hanna Dymel-Trzebiatowska jest, między innymi, koordynatorką linii szwedzkiej na kierunku Skandynawistyka i doktorką habilitowaną w zakresie literaturoznawstwa. Do jej zainteresowań naukowych należą zagadnienia takie jak: biblioterapia, skandynawska literatura dla dzieci i młodzieży, ikonotekst, translatoryka. Wśród jej dorobku literackiego można znaleźć liczne tłumaczenia i rozdziały w książkach, ale też prace takie jak: „Filozoficzne i translatoryczne wędrówki po Dolinie Muminków”, czy podręcznik do nauki języka szwedzkiego „Troll”. Wśród studentów znana jako profesor muminkologii.

Ewa Werda: Co skłoniło Panią do studiowania skandynawistyki? W Pani czasach był to dość niszowy kierunek.

Profesor Hanna Dymel-Trzebiatowska: Powiem szczerze, że w młodości byłam przekonana, że będę studiowała medycynę, kontynuując tradycje rodzinne. W latach 80., żeby dostać się właśnie na kierunek lekarski, poza uczęszczaniem do klasy o profilu biologiczno-chemicznym w liceum, trzeba było uczestniczyć w gigantycznej ilości korepetycji. A ułożyło się tak, że poszłam do klasy matematyczno-fizycznej ze względu na wygraną olimpiadę matematyczną, która zwalniała mnie z egzaminów wstępnych. I tak już zostało. Matematyki z kolei studiować nie chciałam.
W dużej mierze wybrałam ten akurat kierunek pod wpływem mojej, prawie siedem lat starszej, siostry, która jako pierwsza zerwała z rodzinną tradycją studiowania medycyny i skończyła skandynawistykę przede mną. Była bardzo zadowolona ze studiów. Zwłaszcza kiedy ona się kształciła, pod koniec lat 70., był to oryginalny wybór.

Ja najpierw chciałam studiować anglistykę, ale siostra przekonała mnie, że skoro angielski już znałam, to może inny język byłby ciekawszy. W tamtych czasach nie było możliwości wyboru języka liniowego. Egzamin maturalny z góry narzucał ścieżkę językową na Skandynawistyce. Osoby znające niemiecki szły na linię norweską, a osoby znające angielski, jak ja, na linię szwedzką.

Dlaczego zdecydowała się Pani wrócić po studiach na Uniwersytet? I co sprawiło, że kontynuuje Pani pracę nad literaturą skandynawską?

Gdy skończyłam studia, dr Rita Kozłowska-Raś, która nauczyła nas wszystkich szwedzkiego, zaproponowała mi, żebym została na uczelni i wzięła godziny zlecone. Miałam jednak wtedy malutką córeczkę i stwierdziłam, że poświecę ten czas dziecku. Zamiast mnie godziny wzięła moja przyjaciółka. Łączenie obowiązków nauczyciela akademickiego i rodzica było zbyt trudne, więc przyznaję, że te pierwsze lata po ukończeniu studiów spędziłam wychowując dwójkę dzieci i tłumacząc książki.
Przekładanie literatury dało mi sporo doświadczenia, które mogłam wykorzystać w przyszłej pracy.
Oprócz tego czytałam dużo książek z dziećmi, co było dla mnie małym polem doświadczalnym. To, jak reagowały na te książki, dawało mi do myślenia, jakoś na mnie działało…
A wracając do odpowiedzi – kiedy dzieci podrosły, Ewa Mrozek-Sadowska namówiła mnie, żebym wróciła do Katedry. Wtedy dojrzałam już do podjęcia tej decyzji. Dzięki Ewie, pomimo, że ona już zrezygnowała z pracy na UG, podjęłam współpracę. W ten sposób, po okresie wychowywania dzieci i tłumaczenia książek, wróciłam na Uniwersytet.

Dużo pracuje Pani z literaturą dziecięcą. Co fascynuje Panią w tym akurat gatunku?

Ja w ogóle kocham literaturę… Przyznam szczerze, że w życiu prywatnym czytam bardzo dużo. Mogłabym powiedzieć, że jestem nawet w pewien sposób uzależniona od książek. Nie umiem zasnąć bez przeczytania chociaż paru linijek – mogę być śmiertelnie zmęczona, ale przy szafce nocnej mam stosiki książek i czytam kilka na raz, w paru językach. Mieszam gatunki, ambitne teksty z literaturą młodzieżową i, przede wszystkim, czytuję powieści – karmię się nimi i to jest dla mnie taki idealny gatunek literacki.
Jeżeli chodzi o zadane pytanie, to odpowiedziałam już na nie częściowo wcześniej, ale gdy wybierałam temat doktoratu, skierowałam uwagę właśnie na książki skandynawskie, na twórczość Astrid Lindgren. Bardzo mnie zafascynowało jej terapeutyczne oddziaływanie.
Fascynuje mnie wpływ książek na naturę ludzką, przyjemność czerpana z fikcji. Dlatego właśnie w doktoracie podjęłam temat terapeutycznego oddziaływania literatury. Tego, jak literatura potrafi leczyć.
Kiedy zaczynałam zbierać materiały i pomysły na pracę doktorską, trafiało do mnie dużo informacji o tym, jak te książki (skandynawskie) były używane terapeutycznie. Dowiedziałam się, że kiedy gdzieś na Ziemi dochodziło do kataklizmów, jechała ekipa ratunkowa ze Szwecji i brała „Braci Lwie Serce”. Potem dotarła do mnie informacja, że w więzieniach czyta się książki Astrid Lindgren i że to dobrze działa na osadzone. Zastanawiałam się, czy mając moją akademicką wiedzę i doświadczenie, będę w stanie doszukać się tego terapeutycznego oddziaływania?
Od czasu do czasu, co prawda, pisuję o książkach dla dorosłych, jednak wszystkie moje monografie były oparte na tekstach formalnie przeznaczonych dla dzieci. W najnowszej publikacji („Filozoficzne i translatoryczne wędrówki po Dolinie Muminków” – przyp. red.) obstaję mocno przy koncepcji wieloadresowości i stawiam tezę, że książki o muminkach, to takie, które za adresata modelowego, domyślnego, czyli adresata, z myślą o którym Tove Jansson pisała, mają nie tylko dziecko.
Bardzo interesuję się kategorią wieloadresowości literatury, dlatego właśnie seria książek o muminkach jest dla mnie taka wartościowa.

Czy to właśnie dlatego napisała Pani ,,Filozoficzne i translatoryczne wędrówki po Dolinie Muminków’’? Czy był jeszcze inny powód? Bo częściowo udzieliła już Pani odpowiedzi na pytanie, które chciałam teraz zadać.

[z uśmiechem] Dlaczego akurat bezpośrednio wpadłam na pomysł pisania o Muminkach, wspominam we wstępie „Wędrówek…” i jest to szczera prawda. Zafascynowałam się książką „Pippi i Sokrates. Filozoficzne wędrówki po świecie Astrid Lindgren”, napisaną przez dwóch filozofów norweskich (Jørgena Gaare i Øysteina Sjaastada – przyp. red.). W tej publikacji pokazują oni, ile jest u Lindgren odniesień do filozofii.
Utwory Lindgren uważam za o wiele bardziej jednoadresowe, niż książki o Muminkach i, gdy czytałam tę książkę („Pippi i Sokrates…”), kiełkowało gdzieś w mojej głowie, w wyobraźni, żeby po prostu pokazać, ile jest takich odniesień do filozofii w dorobku Tove Jansson.
W biografii pod tytułem „Mama Muminków” (Boela Westina – przyp. red.) jest wielokrotnie mowa o tym, że Tove interesowała się różnymi traktatami filozoficznymi, że była erudytką, a jej narzeczony z czasów młodości był filozofem. Stwierdziłam, że muszę o tym napisać, bo to nie jest oczywiste. Zaczęłam pisać i ogromną przyjemność sprawiło mi stworzenie tej książki. Czułam częściowo, że pisałam sercem, a nie rozumem. Nie była to książka opracowywana na żaden stopień naukowy, dzięki czemu mogłam sobie pozwolić na dużą dawkę wolności.

„Filozoficzne i translatoryczne wędrówki po Dolinie Muminków” to publikacja, która również uzyskała największy odzew, najlepszą sprzedaż, nagrody, grant… Dużo osób odezwało się do mnie właśnie po przeczytaniu tej książki. Szczególnie ten kontakt z czytelnikami jest wielką przyjemnością. Okazuje się, że fanów Muminków jest bardzo wielu. [z uśmiechem] Nawet osoby z mojego bliższego otoczenia prosiły mnie o dedykacje. Nic wielkiego nie pokazałam, połączyłam wątki, genialna była Tove Jansson, a ja tylko to odczytałam. Miałam też pomysł na tę książkę w innej wersji i w sumie napisałam ją. Rozdziały „filozoficzne” przeplatają się tam z rozdziałami literackimi. Miały im też towarzyszyć paski komiksowe w duchu Jansson, ale nie dostałam na to pozwolenia od Moomin Characters, właściciela praw autorskich do tych postaci. Mogłam opublikować tylko część teoretyczno-filozoficzną, dopisałam więc rozdziały translatoryczne i w takiej postaci książka została wydana.

Na czym według Pani polega międzynarodowy fenomen muminków? Czy jest coś jeszcze, poza tym, o czym wspomina Pani w swojej publikacji?

 Wydaje mi się, że tak – ale zastrzegam, że są to osobiste przemyślenia. Mówiąc o całej sadze, od 1. do 9. tomu, sądzę, że cała opowieść jest po prostu niesamowicie uniwersalna. Gdy pomyśli się o jakimś problemie związanym z życiem, codziennością, katastrofami – covidem, klimatem, to już znajdziemy odniesienia do niego. Pomyślmy też o problemach międzyludzkich, np. w relacji żona – mąż. One również zostały opisane w twórczości Tove Jansson. „Muminki” zawsze opowiadają o czymś, co nas dotyczy, tylko że w formie alegorycznej. Na przykład, kiedy zbliża się kometa (w książce „Kometa w Dolinie Muminków”), możemy to połączyć z teraźniejszą sytuacją – mamy szczyty klimatyczne, dzieci wychowywane są w lęku przed uchodźcami, wisi nad nami widmo wojny, katastrofy klimatycznej… Zagrożenie, które teraz nas dotyczy, można odnieść do zagrożenia związanego z kometą. Lęk przed zagładą Ziemi z powodu komety można przenieść na te lęki, które odczuwają ludzie w stosunku do współczesnego świata. Nieważne, o jakim problemie pomyślimy, gdzieś w „Muminkach” będzie to opisane. Zdumiewająca uniwersalność „Muminków” – oto moja odpowiedź na  pytanie. Książki czytamy, bo karmimy się fikcją, bo przynosi nam to przyjemność. Przyjemność, którą kolejne pokolenia czerpią z „Muminków”, polega na tym, że nosimy w sobie pewną centralną fantazję. Według teorii Normana Hollanda, o której piszę w mojej książce – centralna fantazja jest skrywana, nieświadoma i jest motorem w naszym życiu. To coś, co ma każdy człowiek. Pisarz, kiedy tworzy, ubiera swoją centralną fantazję w wymyślone światy, postaci. Gdy centralne fantazje piszącego i czytającego się zgrywają, to literatura podoba nam się, przyswajamy ją. Ta teoria opiera się na Freudzie. Fantazja, którą przedstawia Tove Jansson, jest zaskakująco prosta. Jest to fantazja o relacjach opartych na bezgranicznej tolerancji. Rodzina Muminków ciągle przyjmuje różne, nowe postaci – człekokształtne, niebędące lub będące ludźmi. Wyrażają to też ich hybrydalne wizerunki na ilustracjach – choć są oni tak rożni, ale nie ma tam konfliktów we wzajemnych relacjach. Rodzina Muminków jest cudną ostoją, która zawsze zaakceptuje i wybaczy. Marzeniem, fantazją ludzi jest bezwarunkowa tolerancja, miłość, otwartość.

Czy uważa Pani, że Polska, świat potrzebują teraz Muminków?

[poważniejąc] Tak, biorąc pod uwagę wątek, który poruszyłam przed chwilą (centralnej fantazji) i dołączając do tego poszukiwanie przyjemności i terapeutyczne oddziaływanie literatury, to jest to seria książek, które mogą dać nam pewien komfort w kontekście katastrofizmu obecnych czasów. Jeśli wymagamy od literatury leczenia i zaspokojenia lęku klimatycznego – który odczuwają na przykład dzieci w Skandynawii – to tak, „Muminki” mogą okazać się terapeutyczne. Kiedy Jansson żyła, ekologia nie była jeszcze tak aktualnym tematem, jak dziś – ona żyła w cieniu Drugiej Wojny Światowej i jej książki odwołują się właśnie do wojny… Ale gdyby autorka żyła dzisiaj, to jestem przekonana, że występowałaby po stronie ekologicznych ruchów i opowiadała w ich duchu. Ona kochała morze. Ta miłość dała początek akcji „Nasze Morze” (#OurSea), dzięki której ponad milion euro zebrano na ochronę Bałtyku pod muminkowym szyldem. Firma Moomin Characters przyłączyła się do inicjatywy. Z tej miłości Tove zebrano gigantyczne kwoty na ochronę Bałtyku…

EW: Bardzo dziękuję za rozmowę! Obdarowała nas Pani porządną dawką wiedzy.

HDT: Pozdrawiam! Cieszę się, widząc, że zajmujecie się ciekawymi rzeczami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *