Skandynawia: wcale nie taka idealna

fot. Artem Podrez/Pexels

Rasizm. Problem stary jak świat. Ostatnimi czasy zdaje się jednak, że poświęcamy mu więcej czasu i zainteresowania. Być może dlatego, że mamy większy dostęp do wiedzy. Zatem, edukując się, zdajemy sobie sprawę, że ilość pigmentu melaniny w skórze, wysokość czoła czy rozmiar oczu nie świadczą o człowieku i nie powinny być czynnikami wpływającymi na jego ocenę. Innym powodem może być to, że w ciągu ostatnich lat występuje mieszanie się środowisk i widok osób różniących się od nas wyglądem nie jest już niczym nowym. A jednak mimo tego, że powszechnie wiadomo, że wszyscy jesteśmy sobie równi, wśród nas nadal zdarzają się osoby przekonane o swojej wyższości.

Gdy pytam znane mi osoby: „Jak myślisz, dlaczego mamy do czynienia z rasizmem w Polsce?”, większość odpowiedzi oscyluje wokół tego, że jesteśmy zamkniętym krajem, nie dopuszczamy do siebie nowych ludzi, nie uśmiechamy się, brakuje nam tej werwy, co u ludzi z Południa! A oprócz tego, po prostu jest u nas za mała różnorodność kulturowa. Po wysłuchaniu odpowiedzi pytam: „A co ze Skandynawią?”. W Skandynawii, która uważana jest za region zamieszkały przez osoby małomówne, zamknięte, ale również niesamowicie tolerancyjne, przypadki rasizmu nie są wcale rzadkością.

– Sposób, w jaki opisałaś Polskę, jest również idealnym opisem ludzi z Północy, a konkretnie Skandynawii. Ludzie tam również są małomówni, nie chodzą roześmiani po ulicy… Jedyną różnicą może być to, że populacja Szwecji to w 1/3 imigranci – szłyszę.

– Takie problemy zdarzają się wszędzie, ale rozumiem, o co chodzi. Wydaje mi się, że w Skandynawii ludzie po prostu wychowywani są w innej kulturze i stąd dyskryminacja nie jest na takim poziomie jak u nas – dodają inni.

– Mimo że Słowianie uważani są za ród bardziej otwarty, to Skandynawowie są bardziej tolerancyjni – a to inna ciekawa konkluzja.

To tylko niektóre z cytatów, które dały mi jasne spojrzenie na pewną sprawę. Moi znajomi widzą Skandynawię jako tę magiczną krainę pełną gór i lasów, pięknych ludzi o długich, białych włosach, Wikingów, a także bezkonfliktowy azyl na arenie politycznej i społecznej. Oczywiście, do tego dochodzi fakt, że w naszym kraju nie dzieje się najlepiej, dlatego nietrudno jest dojść do wniosków, że wszędzie indziej jest po prostu korzystniej. Dzięki mediom i brandingowi tych krajów, wyidealizowaliśmy Skandynawię w takim stopniu, że nie zdajemy sobie sprawy z tego, że nie jest tam tak kolorowo, jak sobie wyobrażamy.

Gdy w wyszukiwarce Google wpiszemy hasło „Racism Scandinavia” wyskoczy nam prawie 2 miliony wyników. Nie może to zatem świadczyć o tym, że Skandynawia jest rasową utopią, bowiem matematyka nie kłamie. Ten problem istniał, istnieje i istnieć będzie, jednak skąd bierze się ta nietolerancja u środowisk uważanych za, praktycznie rzecz biorąc, idealne? W książce „Skandynawski raj” Micheala Bootha, w której opisane zostaje życie na Północy, autor wyjaśnia skąd może brać się owa dyskryminująca postawa. Skandynawski model państwa opiekuńczego nie został zaprojektowany z myślą o imigrantach spoza krajów zachodnich. W przeciwieństwie do emigrantów z innych krajów, np. Wielkiej Brytanii, przyjezdnym w krajach nordyckich często brakuje podstawowych umiejętności komunikacyjnych, takich jak znajomości języka. Oprócz tego nie mają kwalifikacji umożliwiających efektywne korzystanie ze społecznej sieci zabezpieczeń. A kiedy już je zdobędą, stają w obliczu niechęci i uprzedzeń ze strony potencjalnych pracodawców i społeczeństwa, które spycha nowo przybyłych imigrantów do takich miejsc jak szwedzkie Rosengård: miejsc, które zamieniają się w „getta” i tworzą przeszkody nie do pokonania na drodze awansu społecznego.

Około 40 lat temu naukowcy z European Values Study przeprowadzili badania w tej dziedzinie. Poproszono wówczas około 16 tysięcy osób z 16 krajów o wyrażenie opinii na wiele tematów. Jedno ze stwierdzeń, z którym respondenci mogli się zgodzić lub nie, brzmiało: „Nie lubię przebywać w towarzystwie ludzi różniących się ode mnie pod względem wyznawanych wartości, opinii itd.”. W Danii, Norwegii i Finlandii odpowiedzi twierdzących było około 10 procent, co jest bardzo dobrym wynikiem. W Hiszpanii, którą wcześniej przytaczałam jako kraj ludzi otwartych, pozytywnych i uśmiechniętych, było ich 22 procent. Dużym zaskoczeniem okazał się jednak wynik w Szwecji, gdzie jakieś 43 procent ankietowanych przyznało: „Nie lubię przebywać w towarzystwie ludzi innych ode mnie”.  Pytanie to zostało powtórzone 20 lat później, w 2004 roku. Tym razem odpowiedzi twierdzących było 41 procent, czyli właściwie nic się nie zmieniło. Dzięki temu badaniu stwierdzić możemy, że Szwedzi, choć przyjmują rekordową liczbę imigrantów (około 100 tysięcy rocznie), są raczej kiepskimi kandydatami do integracji z innymi nacjami. Paradoksalnie kraj co roku przyjmuje 30 tysięcy osób ubiegających się o azyl, dzięki czemu zajmuje dziś 3. miejsce na świecie pod względem liczby przyjętych azylantów per capita. To nie odkrycie, że Szwecja jest krajem homogenicznym, ale nie da się ukryć, że poza tym bardzo nowoczesnym, stąd przeświadczenie, że patrzą w przyszłość i nie żywią uprzedzeń.

Wiele krzywdy ze strony Szwedów, a przede wszystkim ze strony kościoła szwedzkiego, doznała rdzenna ludność północnych rubieży Europy – Saamowie. Rasizm, dyskryminacja, poniżenia, przymusowe nawracanie na chrześcijaństwo, zakaz używania samskich imion, wywłaszczanie ziem, przesiedlenia – to wszystko towarzyszyło ich życiu przez dekady. Dopiero niedawno, bo w 1998 roku, Annika Ahnberg, ówczesna minister rolnictwa i ds. Samów, przeprosiła za wszelkie nadużycia, które stosowano wobec szwedzkiej ludności tubylczej. Jednak po dziś dzień jest to temat niewygodny, wręcz pewien rodzaj tabu. Rzadko wspomina się taką postać, jak Herman Bernhard Lundborg. Lundborg ukończył medycynę w Karolinska Institutet w 1895 r., a swój doktorat uzyskał na Uniwersytecie w Uppsali w 1903 roku. Habilitację uzyskał w oparciu o badania nad  antropologią oraz… naukowy rasizm, który wykorzystywał pozornie naukowe hipotezy i techniki, by udowodnić to, że Saamowie są niższą rasą. Mówił, że „rasa lapońska jest niedorozwiniętą formą człowieka”. Przez lata dzielono Saamów. Ci, którzy hodowali renifery byli izolowani, z kolei tych, którzy nie chcieli zajmować się hodowlą, poddawano całkowitej asymilacji, przez co zanikał ich język i tożsamość narodowa.

Oprócz tego, jeszcze w 2013 roku w prawie dotyczącym identyfikacji płciowej (Könstillhörighetslag) funkcjonowała przymusowa sterylizacja. Cały ten proceder trwał w latach 1934 do 2013, w niektórych przypadkach sterylizacja odbywała się nawet bez zgody podmiotu, którego zabieg dotyczył. Jak to wyglądało w szczegółach? W latach 1934 – 1941 odbywały się sterylizacje osób umysłowo opóźnionych, chorych psychicznie, a także tych,  z ciężką niepełnosprawnością fizyczną. W praktyce jednak zdarzało się, że sterylizowane były młode kobiety, pochodzące z mniejszości etnicznych. Nierzadko takie operacje odbywały się poprzez zastosowanie bezpośredniego przymusu. Jakie były cele tej polityki sterylizacyjnej? Przede wszystkim higiena rasowa i względy zdrowia publicznego. Chciano w ten sposób kontrolować społeczność i usuwać niepożądane cechy w społeczeństwie. Brzmi znajomo?

Swój punkt kulminacyjny praktyka osiągnęła w latach czterdziestych XX. wieku. Dekadę później zaczęto ją kwestionować, później też otwarcie krytykować. Prawo przestało obowiązywać w  tej formie do 1976 roku. Nie oznacza to jednak, że temat sterylizacji zaniknął. Każda osoba, która chciała przejść operację zmiany płci obowiązkowo musiała zostać poddana sterylizacji. Sprawa poddawana była coraz ostrzejszej krytyce, nawet media wywierały presję na administrację państwową. W końcu, w roku 2012 ruszył proces legislacyjny, który miał zmienić prawo. Ostatecznie obowiązek sterylizacji osób transseksualnych zniesiono dopiero w styczniu 2013 roku.

Innym przykładem ze Szwecji jest sprawa piłkarza Zlatana Ibrahimovica, który w swojej autobiografii oskarża Szwecję o ukryty rasizm. Piłkarz urodził się w Malmø w 1981 roku. Jego ojcem jest Bośniak Sefik Ibrahimovic, a matką Chorwatka Jurka Gravic. „Moja kariera, zwłaszcza w początkowej fazie, wyglądałaby zupełnie inaczej, gdybym nazywał się Svensson albo Olsson. Z moim nazwiskiem musiałem cały czas walczyć i coś udowadniać, zwłaszcza w reprezentacji” – pisze piłkarz. Podkreśla, że w drużynie narodowej nie był zbyt mile widziany zarówno przez szkoleniowców, jak i innych piłkarzy, a już zwłaszcza przez media. „Kiedy przegraliśmy, media pisały, że była to moja wina. Również w przypadku, kiedy mecz był słaby, pisano, że nie pasuję do drużyny, jestem egoistą i że zakłócam jej rytm. Fala krytyki przygasła nieco, kiedy byłem kapitanem, lecz wszystko powtórzyło się ze zdwojoną siłą przed mistrzostwami świata w Rosji, kiedy pisano, że nie jestem tej drużynie w ogóle potrzebny i że mógłbym jej zaszkodzić” – wyznaje w książce Ibrahimovic. Przypomniał też sytuację Jimmiego Durmaza. „W kilkadziesiąt minut stał się najbardziej znienawidzoną osobą w Szwecji i grożono mu nawet śmiercią. Rasizm wyszedł wtedy spod politycznej poprawności Szwedów z nieprawdopodobną i niekontrolowaną siłą. Jimmy, podobnie jak ja, urodził się w Szwecji, lecz w rodzinie libańsko-tureckiej i podobnie jak ja jest traktowany jako „svartskalle” (pogardliwie o osobie ciemnoskórej, często o imigrantach). Gdyby jednak był czystej krwi Szwedem ze starym szwedzkim nazwiskiem, pisano by tylko o braku szczęścia” – ocenił Ibrahimovic.

Innym problemem może być… duńskie poczucie humoru. Wiele mówi się o tym, że czarny humor nie ma granic, jednak czy aby na pewno? Przejawem prymitywnego, pospolitego rasizmu jest to, jak wiele znajdziemy w duńskich gazetach historyjek obrazkowych, w których postaciami są Afrykanie w spódniczkach z trawy, z przesadnie dużymi ustami i nosami przebitymi kością, czy Azjaci z wielkimi, wystającymi zębami i wąskimi oczami. Duńczycy tłumaczą to tak, że „przecież oni rzeczywiście tak wyglądają!”, a przy tym nie potrafią zrozumieć, że może być to szkodliwe i bolesne dla przedstawianych ras. Emitowane są także programy satyryczne, w których wyśmiewane są błędy językowe popełniane przez imigrantów. Inną gorszącą sytuacją może być „żart” wykonany przez duńskich nastolatków, którzy w celach humorystycznych opublikowali post na duńskim portalu Bornholmermarked.dk „Sprzedam dwie Polki, znudziło mi się trzymanie ich w piwnicy”. Administrator portalu z ogłoszeniami tłumaczył to tak, że lato jest dla Duńczyków okresem wyjątkowo ubogim w emocjonujące wydarzenia, zatem z braku laku ludzie zamieszczają takie oto, dziwne ogłoszenia i nie należy traktować ich poważnie. Czy jednak „żarty” o ksenofobicznym lub rasistowskim zabarwieniu śmieszą mieszkających w Danii imigrantów? Eva Chan, Amerykanka o azjatyckich korzeniach, która w Danii spędziła dwa i pół roku, zamieściła w kopenhaskiej gazecie uniwersyteckiej miażdżący felieton zatytułowany “Rasizm w Danii”, w którym daje znać, że zdecydowanie nie. Pisze w nim: „Kiedy po raz pierwszy usłyszałam, jak ludzie, patrząc mi prosto w oczy, wydają niby chińskie dźwięki “czing czong, czing czong”, to zdawało mi się, że zostałam przetransportowana do jakiejś strefy mroku albo na plac zabaw w odległej szkole podstawowej. Co najsmutniejsze, doświadczyłam tego w środowisku tzw. dobrze wykształconych Duńczyków”. Dalej Eva wyjaśnia, że za każdym razem, gdy protestowała przeciwko jawnemu podśmiewaniu się z jej pochodzenia, tłumaczono jej, iż to „tylko duńskie poczucie humoru”. W felietonie postawiła tezę, że wielu Duńczyków ma luki w edukacji, szczególnie tej dotyczącej innych narodów i kultur, inni zaś akceptują ksenofobiczne żarty, osłaniając się prawem do wolności wypowiedzi. W edycji 2010-2011 raportu European Network Against Racism dotyczącego Danii napisano: „W ostatnich latach media społecznościowe: strony internetowe, blogi, Twitter, Facebook , stały się bardzo efektywnym źródłem rozprzestrzeniania się nienawiści, dyskryminacji i rasizmu w Danii”.

Właśnie za sprawą takich zachowań wśród społeczeństwa krajów nordyckich, wydawać by się mogło, że Skandynawia utknęła w latach pięćdziesiątych (i to nie w dobrym sensie). Często ludzie tłumaczą się wolnością wypowiedzi, bądź jak wcześniej opisywałam: czarnym humorem. Jednak żadnej z tych postaw nie należy klarować! Jest to problem, który dotyka wszystkie kraje i środowiska, i należy o nim rozmawiać i jak najszybciej go wyplewić. Kraje skandynawskie przyjmować azylantów nie przestaną, pomimo opisanych przeze mnie przykrych sytuacji, które mogą ich spotykać i innych sytuacji związanych z imigracją, które mogą nieść ze sobą pewne wyzwania. Poza tym, imigranci w Skandynawii są już stałym punktem jej etnicznej mapy. Pomaga to na pewno budować bardziej wielokulturowe społeczeństwo. Miejmy nadzieję, że z biegiem lat Skandynawowie nauczą się żyć zgodnie z innymi nacjami i traktować ich członków na równi ze sobą.

Autorka: Anna Grzegorzewska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 + 6 =