Piekło za naszą granicą
8 min readZa każdym razem, gdy ekipa rumskich ratowników wyrusza gdzieś swoim czerwonym busem, trafia do piekielnej otchłani. Ci nieustraszeni wolontariusze co rusz ryzykują swoje życie, aby nieść otuchę Ukraińcom broniącym się zarówno przed najeźdźcą, jak i przed srogim żywiołem.
Kiedy w sąsiadującej Ukrainie słychać ciągłe wołanie o pomoc, coraz więcej osób pozostaje obojętna. Pan Michał Złoch jest jednym z nielicznych, którzy po dziś dzień pozostali wierni misji ratowania ukraińskiej ludności. On i jego towarzysze nie wahają się służyć wsparciem tam, gdzie rosyjskie wojska zasiały spustoszenie. Ich znakiem rozpoznawczym jest bus ratunkowy.
– Czerwień naszego wozu to czasem jedyny kolor tam, gdzie się zatrzymujemy. W niektórych miejscach na Ukrainie pozostał tylko czarny popiół po wybuchach i szare ruiny. Mówimy wtedy, że znaleźliśmy się w piekle.
Wspomniany samochód jest właściwie zwykłym pojazdem. Dzięki wyjmowanym siedzeniom potrafi jednak zmieścić naraz 21 osób. Przez swą pojemność uratował już życie wielu. Kiedy zatrzymuje się na pokrytej sadzą ziemi od razu rzuca się w oczy miejscowym, przez co uchodzi wśród nich za symbol nadziei.
– To, co zobaczyliśmy na Ukrainie bardzo trudno przekazać tu na miejscu. Jakby wszyscy mogli widzieć to, co my zapewne więcej osób by do nas dołączyło. Za każdym wyjazdem ja i mój brat wchodzimy w pomaganie jeszcze bardziej przez obrazy, jakie tam zastajemy. Nasz ostatni wyjazd do Chersonia pozwolił nam przyjrzeć się bardzo zniszczonej wsi Novojehorivka. Kiedyś takie widoki sprawiały, że nawet po powrocie do domu nie mogłem dojść do siebie. To, co mnie motywuje, aby ciągle tam wracać, to nie odwaga. Boję się, że jeśli nie wspomożemy Ukraińców, ta wojenna rzeczywistość dotrze i do nas.
Wojna nadal trwa
Pierwsza misja ratunkowa Pana Złocha w Chersoniu miała miejsce 27 lutego 2022 r. – 3 dni po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. On i jego ekipa byli intensywnie zaangażowani w transport ludności uciekającej ze Lwowa:
– –14°C na granicy i 7 km pieszej kolejki. Ci ludzie stali tak po 2 dni, oczekując na pomoc. Wtedy wszystkich to bulwersowało, wszędzie rozgłaszano, jakiej krzywdy Rosja dokonuje na Ukrainie. Wszyscy żyliśmy tymi wydarzeniami. W tej chwili ta wojna ludziom spowszedniała. Większość odnosi się do niej, jakby była na drugim końcu Afryki, a nie obok nas. Nie dość, że trzeba przypominać o niej w Polsce i Europie, to tak samo w zachodniej Ukrainie, bo są miejsca, w których zapomniano, że toczy się wojna. Zapominają o kraju też Ukraińcy, którzy z niego wyjechali. Nie dotyczy to jednak wszystkich.
2 lipca w Rumi odbył się festyn zorganizowany przez społeczność ukraińską i władze miasta. Wydarzenie to miało zapewnić ratownikom środki na kolejną wyprawę. Pan Złoch był na tym pikniku fizycznym przypomnieniem o tym, że wojna trwa.
Uwierzył, kto sam zobaczył
– Ludzie, którzy pojechali na Ukrainę dla przygody, po zobaczeniu tamtejszej sytuacji nabrali szczerej nienawiści do okrucieństwa Rosjan. Ci, co wyjechali na tydzień, zostali na rok, bo nie spoczną, dopóki Ukraińcy nie będą bezpieczni. Trzeba to poczuć na własnej skórze.
Po zniszczeniu tamy w Nowej Kachowce pozostały tylko straty i zatruta woda. Jak opisuje ratownik, ogrom zniszczeń na tym terenie jest niewyobrażalny:
– Woda, która opadła, odsłoniła na brzegu miny i materiały wybuchowe. Na terenie Chersonia miała miejsce klęska humanitarna. Podczas naszego pobytu było tam 39 stopni w cieniu. Od wilgoci rozniosły się wszędzie hordy komarów, kleszczy i podobnego robactwa. Morze Czarne wygląda jak jakiś gigantyczny ściek, a wszystkie plaże są zaminowane. Zmienił się tam cały ekosystem. Z rzeki i zalewu poznikały całe wyspy. Przerażające jest to, jak wojna może przekształcić krajobraz.
W całej wsi Novojehorivka nie pozostał ani jeden dom i ci ludzie tam egzystują, wśród nich jest bardzo dużo ludzi starszych. W okresie zimowym byliby skazani na zamarznięcie. Latem, gdy jest ciepło, jakoś żyją jeszcze na ruinach.
Ale zapadających w pamięć widoków jest tam mnóstwo. Podczas ostatniego wyjazdu do Chersonia Michał Złoch i jego towarzysze minęli zrujnowaną szkołę wczesnego nauczania. Nie dość, że była zbombardowana, znajdowały się tam też miny.
– Zdjęli je gospodarze, zupełnie niemający doświadczenia wojskowego. Podejmują się tego ryzyka, bo to centrum wioski i prędzej czy później któreś dziecko by tam poszło. Na nasze pytania „Jak to robią?” odpowiadają „Jak się uda”.
Każdy ich „spacer” po polu minowym może być tym ostatnim.
– Największe wrażenie zrobił na nas widok przedziurawionej kulami ślizgawki dla dzieci. Tego się nie da opisać. Teraz lepiej rozumiem ludzi, którzy opowiadając o wydarzeniach II wojny światowej, nie mogą znaleźć słów na ludzkie okrucieństwo. Odkąd zacząłem obcować z miejscowościami frontowymi na Ukrainie, każdy przekaz z drugiej wojny światowej odbieram zupełnie inaczej.
Ukraińska solidarność
Mieszkańcy Ukrainy nie oczekują tylko biernie pomocy z Zachodu. W wielu miejscowościach, nawet w tych okupowanych, funkcjonują wielozadaniowe grupy wolontariuszy. Pan Złoch i inni ratownicy z Polski uważają ich wsparcie za kluczowy, strategiczny element organizacji pomocy:
– Jedni bez drugich by nie istnieli. My, byśmy się nie umieli poruszać po Ukrainie, a oni by nie mieli z czym jeździć. Ja od początku współpracuję z Samoobroną Borysławia. To organizacja z zachodniej Ukrainy bardzo aktywnie wspierająca chłopaków na froncie oraz ludność cywilną: weteranów pozostawionych samych sobie i kobiety, których mężowie walczą. Jej członkowie pomagają w miejscowościach przyfrontowych. Mają też kontakty na wschodniej Ukrainie. Uważam, że wszystko powinno być organizowane przez miejscowych zorientowanych w sytuacji, bo to gwarantuje bezpieczeństwo. Oni zawsze kierują nas, gdzie mamy jechać i mówią, co jest potrzebne.
Dzięki tej pomocy Pan Michał i reszta ekipy unika kontaktu z Rosjanami:
– Pod żadnym pozorem nie mogą widzieć naszego auta, ono jest „premiowane razy dziesięć” w dowództwie rosyjskim. Gdyby pomoc humanitarna została zbombardowana, jakiś Rosjanin pewnie dostałby awans. Oni działają wbrew wszelkim konwencjom.
Odpowiedzią na to okrucieństwo jest zatem dobroć. Jak podkreślił działacz z Rumi, bohaterscy Ukraińcy pomocną dłoń podają nie tylko ludziom, ale i tym, którzy sami się nie obronią:
– Jak byliśmy w Mikołajowie, poznaliśmy wolontariuszy bardzo zaangażowanych w pomoc zwierzętom. Mieli na to przeznaczonego busa z klatkami. Ratowali zwierzęta po powodzi. Potem opiekowali się nimi, ściągali dla nich dużo pokarmu z zachodu. W ich bazie było mnóstwo kotów i psów, mieli tam nawet węża.
Na Ukrainie nie brakuje rąk do pomocy. Niestety, bardzo często nie ma tam środków do działania. W okolicach Chersonia brakuje wody do picia.
– Tamtejsi wolontariusze samodzielnie zbudowali punkt uzdatniania wody, dzięki czemu my możemy rozwozić ją ludziom. To bardzo buduje, jak inni działają razem z nami.
Ta wojna uczy, że czasem nawet najmniejszy gest może uratować czyjeś życie. Dlatego dzięki spontanicznej pomocy mieszkańców wsi Worochta udało się uratować 200 osieroconych dzieci przed głodem:
– Pewnego dnia pociąg z 200 malutkimi dziećmi i tylko 5 opiekunkami stanął w Karpatach, przy opuszczonym szpitalu reumatologicznym. Na szczęście ludzie z wioski przyszli im z pomocą niosąc jedzenie, aby mogli cokolwiek zjeść. Ja też tam wtedy trafiłem. Żywność, którą przywiozłem została natychmiast przetworzona dla tych dzieciaków. Przy okazji pomogliśmy i ludności z Worochty. Mimo tego, że mieszkańcy tej wsi sami potrzebowali wsparcia, nie zawahali się podzielić z innymi tym, co mieli. Obecnie tamtymi dziećmi opiekuje się UNICEF, ale to ta pierwsza, oddolna pomoc była dla nich najważniejsza.
Różne formy pomocy
Piknik pozwolił ratownikom na szybkie zdobycie środków potrzebnych do Chersonia. Ale zazwyczaj przygotowania Pana Michała i jego drużyny do wyprawy na Ukrainę trwają od miesiąca do nawet półtora:
– W tym momencie pozyskanie jakichkolwiek funduszy na pomoc jest bardzo trudne. Pierwszego busa pomocy zebrałem w 6 godzin. Był pełen po sam sufit. Każdy dawał, co mógł. W tej chwili jest już tylko garstka ludzi, którzy cokolwiek ofiarują. Myśmy zmienili też sposób pozyskiwania funduszy, czy też – pomocy rzeczowej. Zwracamy się do firm, żeby w jakiejś większej formie nam pomagały, ponieważ ludzie prywatni już mało co dają.
Całe to dobro, środki zebrane w Polsce, ekipa Pana Złocha przekazuje dalej. Przy pomocy informatorów są w stanie szybko dostosować się do potrzeb ludności ukraińskiej:
– Dostajemy wezwanie, przygotowujemy się i ruszamy w drogę. To decyzje spontaniczne, z dnia na dzień, reakcje na krzywdę wobec ludzi. Za każdym razem niesiemy nieco inną pomoc: wieziemy coś dla wojskowych (apteczki, opatrunki, konserwy, plecaki), rozdajemy wodę, transportujemy rannych. W kwietniu pod Bachmutem przekazaliśmy karetkę terenową drużynie, która zajmuje się pozyskiwaniem rannych i martwych z pola walki. Auto do teraz mnóstwo razy ocaliło im życie i ludziom, których ratują. W tej chwili jest ono unieruchomione. Zostało ostrzelane przez Rosjan w zasadzce. Na szczęście na tyle niegroźnie, że wróci do służby.
Kiedy pomoc cywilom jest dla Pana Michała priorytetem, to walczących na froncie należy jego zdaniem wspierać w pierwszej kolejności. On i jego drużyna nigdy nie zapominają o wojskowych, a niestety reszcie społeczeństwa się to zdarza.
– Najlepszy sposób pomocy – nawet dla tych dzieci z sierocińca – to wspomaganie żołnierzy ukraińskich. Jeżeli żołnierz będzie zmotywowany – więcej wytrzyma i może już więcej razy ta wojna nie dotrze do żadnego dziecka. Zawsze najbardziej nagłaśniamy pomoc dla cywilów, bo zbiórki dla wojskowych, niestety, nie przynoszą skutku. Ludzie tłumaczą sobie, że „W wojsku to oni tyle milionów dostali!”. Prawdą jest, że jak chłopaki dostawały powołanie, to przez pewien czas dawano im wyposażenie i przeszkolenie nim szli na front, ale teraz dostają już tylko kask.
– Podczas akcji Chersoń – Novojehorivka zawieźliśmy im plecaki, rękawice taktyczne i buty…
Oni ich nie mają, a za nas walczą. Powiem tym, którzy postawili kreskę na ludziach z Ukrainy: tam, na Ukrainie zostali najbardziej wartościowi ludzie, którzy do ostatniej kropli krwi chcą walczyć o swój kraj i trzeba ich w tym wspomagać.