Sautrus w B90! – relacja z koncertu
2 min readSautrus udowodnił, że psychodeliczny rock ma się dobrze, a nawet bardzo dobrze! Pełna sala i rzesze zadowolonych fanów: tak jeden z trójmiejskich zespołów zakończył swoją szesnastodniową trasę. Koncert odbył się 28 maja w B90.
Oj było gorąco! Sautrus potrafi rozgrzać swoich trójmiejskich fanów jak nikt inny. – Czy granie w domu okaże się najlepsze? Przybywajcie tłumnie! – tak panowie pisali kilka godzin przed występem. Wnioskując po zadowolonych minach muzyków, publiczność ich nie rozczarowała.
Jednak zanim na scenę weszły gwiazdy wieczoru koncert rozpoczął się od dźwięków psychodelicznego doom metalu zagranego przez duet ze Słupska. Devour Universe II to grupa, która potrafi wprawić publiczność w muzyczny nastrój. Swoimi mocnymi dźwiękami połączonymi z ciężko dogranym rytmem perkusyjnym doskonale przygotowali tłum na resztę imprezy. Oprawa w postaci jednego świecznika na scenie bardzo dobrze współgrała z energiczną twórczością. Dobrze, że była ich tylko dwójka bo przy większym składzie coś czuję, że trzeba by było wymieniać podłogę na scenie.
Po tak pobudzającym początku wszyscy z wielkim napięciem wyczekiwali gwiazd wieczoru. Całe szczęście chłopaki zlitowali się i weszli już chwilę po 21.00. Od razu zaczęli od wyrazistego wstępu gitar wraz z perkusją. Później już tylko oszałamiający wokal Weno Wintera i wszyscy zgodnie bujali głowami w najróżniejsze strony. Muszę przyznać się, że z niecierpliwością wyczekiwałam na „Synopticon”. Póki co jest to jedyny utwór z nowego albumu „Anthony Hill”, który doczekał się ekranizacji. Chodź trwa osiem minut to nie sposób jest się nim znudzić. Mocniejszy wstęp rozpoczęty uderzeniami werbla po chwili zwalnia, by dać miejsce hipnotyzującemu tekstowi Wintera „I’m just gonna to flow my babe…”, a później znowu szybciej, wolniej, szybciej, wolniej. Wszystkich kupili tym kawałkiem, w szczególności, że na żywo brzmi jeszcze lepiej niż na nagraniu. Jednak nie mogło być idealnie. Po około 40 minutach psychodelicznych dźwięków panowie oznajmili, że już na nich czas. Po szesnastu dniach nieustannego grania nie ma co się dziwić. Dawali z siebie wszystko, ale zmęczenie było wypisane na ich twarzach. Całe szczęście publiczność szybko przywołała ich z powrotem na scenę, gdzie zagrali jeszcze trzy bisowe numery. Koncert zakończyli nostalgiczną wzmianką w postaci ich pierwszego skomponowanego utworu.
„Anthony Hill” to genialna płyta w której wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Fani Stonera i psychodelicznych dźwięków spokojnie odnajdą tam wszystko czego potrzebują. Sautrus zakończył swoją trasę na wysokim poziomie. Teraz pozostaje nam czekać, aż chłopaki postanowią powrócić na domową scenę.