Weekend w Oslo, czyli Polak w Norwegii

Dotarcie z Gdańska do Oslo, przynajmniej przed pandemią koronawirusa, nie było szczególnie trudne pod względem logistycznym. Trójmiasto to rodzaj bazy wypadowej do Skandynawii.   Z Gdańska można dolecieć na oba lotniska w Oslo (Gardemoen oraz Torp), do Bergen, Trondheim, Stavanger, Tromsø i Kristiansand. Bez problemu można złapać samolot do Sztokholmu i Kopenhagi. Oprócz tego, z Gdyni regularnie odpływają promy do szwedzkiej Karlskrony czy na duński Bornholm. Bilety lotnicze często można uzyskać w promocyjnej, atrakcyjnej cenie.

Dlatego, jako studentka skandynawistyki, nie mogłam nie skorzystać z okazji spędzenia weekendu w stolicy Norwegii. Cena biletu lotniczego była naprawdę kusząca. Nie przemyślałam tylko, że sam pobyt w krainie fiordów nie będzie już tak tani. Ostatecznie zapłaciłam więcej za bilet na pociąg z lotniska do samego Oslo, niż za przelot. Horrendalne norweskie ceny z pewnością będą szokiem dla polskiego turysty.

Na pokład samolotu wsiadłam pewnego chłodnego, listopadowego poranka. Lotnisko było raczej puste. Tylko kilku Polaków, zapewne lecących do pracy lub odwiedzających rodzinę. Poza tym kilku Norwegów, być może powracających z jakiejś imprezy lub z wizyty u okulisty czy stomatologa. Tak, norweskie ceny potrafią odstraszyć również samych Norwegów.

W trakcie lotu wyciągnęłam książkę z norweskimi rozmówkami. Wprawdzie wtedy języka uczyłam się dopiero od półtora miesiąca, ale miałam nadzieję, że uda mi się zażyć choć trochę praktyki. Niestety, nie jest to wcale takie proste. Norwegowie, gdy zorientują się, że jesteś obcokrajowcem (a raczej dość szybko im się to udaje), niemal automatycznie przechodzą na język angielski. Dopiero wielokrotne próby rozmowy po norwesku mogą tutaj coś zdziałać.     O ile nie trafimy na osobę posługującą się bardzo trudnym dialektem, co jest bardzo prawdopodobne.

W tamtym czasie nie jednak byłam aż tak świadoma językowego klimatu Norwegii. Tak więc pilnie studiowałam słówka, które mogłyby mi się przydać w hotelu, układając sobie w głowie przebieg całej rozmowy. Niestety, moje wysiłki miały się okazać całkowicie zbyteczne.

Niemal zaraz po wyjściu z dworca na ulice chłodnego, listopadowego Oslo, słyszę rozmowy, które brzmią dziwnie znajomo. Oczywiście. Polacy. W Norwegii mieszka spora, bo licząca prawie 100 tysięcy osób, polonia. Polacy to najliczniejsza mniejszość narodowa w Norwegii. Stolica to najpopularniejsze wśród Polaków norweskie miasto. Nic więc dziwnego, że natknęłam się na rodaków.

Zwiedzanie Oslo rozpoczęłam od przejścia do Operahuset. Imponujący budynek, swoją konstrukcją przypominający lodowiec, wznosi się nad brzegiem Oslofjorden. To dobry przykład współczesnej architektury skandynawskiej, doskonale wkomponywującej się w krajobraz i odnoszącej się do narodowego dziedzictwa i surowej, norweskiej natury. Operahuset posiada pewne fenomenalne rozwiązanie architektoniczne, które sprawiają, że budynek ten jest jeszcze bardziej ciekawy  i atrakcyjny dla turystów. Dach budynku opery skonstruowany jest w taki sposób, że spady tworzą ścieżki, po których można swobodnie wejść na górę. Oczywiście przynajmniej dopóki nie nadejdzie norweska zima i dach nie stanie się zbyt śliski, aby można było bezpiecznie się na niego wspinać. Widok, jaki rozpościerał się z Operhauset był imponujący. Z jednej strony Oslofjorden, z drugiej Karls Johan Gate, Oslo Sentralstasjon, Gamle Oslo ze swoimi biurowcami, które również są dobrym przykładem skandynawskiego zmysłu architektonicznego. O skandynawskiej architekturze naprawdę długo można by pisać. Skandynawowie niemal do perfekcji doprowadzili ideę nowoczesnej, prostej w konstrukcji, mocno zgeometryzowanej architektury, która przede wszystkim ma być funkcjonalna i pasować do skandynawskiego krajobrazu. Myślę, że jeszcze bardziej dobitnym przykładem tego typu budownictwa jest Ishavskatedralen w Tromsø. Budynek katedry przypomina wzniesiony z lodu namiot, kontrastujący z otaczającymi miasto potężnymi górami. Wrażenie konstrukcji z lodu jest zauważalne zwłaszcza wtedy, gdy w katedrze zapalone są światła.

Po zejściu z Opery postanowiłam przespacerować się Karls Johan Gate. Jest to główny deptak, położny w centrum stolicy Norwegii, przy którym znajdują się najpopularniejsze sklepy i restauracje. Na końcu deptaku zlokalizowane są Stortinget, czyli norweski parlament oraz Det Kongelige Slotet – Zamek Królewski, będący siedzibą króla Haralda i jego rodziny. Przy Karls Johan można znaleźć wiele sklepów z pamiątkami, gdyż to miejsce jest bardzo popularne wśród turystów. Weszłam do jednego z wielu takich sklepików, ponieważ chciałam kupić jakieś pamiątki dla rodziny. Najchętniej magnesy, które przywozimy ze wszystkich podróży lub tradycyjnego norweskiego trolla. Pierwsze co mnie zaskakuje – ceny. Drugie – ekspedientka od razu zaczyna rozmawiać ze mną po angielsku. Ćwiczenie norweskiego w praktyce, z rodowitymi Norwegami, okaże się trudniejsze, niż się tego spodziewałam.

Z Karls Johan Gate ruszyłam zameldować się w hostelu, który znajdował się przy ulicy Grønlandgate, niedaleko Gamle Oslo. Niewątpliwym plusem tego miejsca jest jego lokalizacja – na Sentralstasjon i Karls Johan Gate można dojść pieszo. Hostel miał też swój specyficzny klimat. Nazywał się Club 27 – nazwa nawiązuje bezpośrednio do niesławnego klubu 27, czyli klubu słynnych artystów (np. Kurt Cobain, Jim Morisson, Jimi Hendrix), którzy zmarli w wieku 27 lat. We wspólnej części jadalniano-salonowej znajdował się mural przedstawiający właśnie tych artystów. Sypialnie również były współdzielone i znajdowały się w nich piętrowe łóżka. Można tam było spotkać przedstawicieli różnych narodowości – Norwegów, Polaków, Finów czy Niemców. Choć niektórzy mogliby się poczuć niekomfortowo w takich warunkach, ja sądzę, że hostel miał fajny, specyficzny klimat. Przypominał mi trochę hippisowską komunę.

Wspomniałam, że bardzo liczyłam na to, że uda mi się poćwiczyć norweski chociaż w hotelu, co się jednak niestety nie udało. Otóż gdy w końcu udało mi się dotrzeć na miejsce i podeszłam do dość prowizorycznej recepcji, okazało się, że właścicielką jest Polka. Na własnej skórze przekonałam się, że w Norwegii rzeczywiście bardzo łatwo jest spotkać Polaków. Norwegia skusiła wielu naszych rodaków bardzo dobrymi zarobkami i wysokim poziomem życia.W Norwegii chętnie zatrudniają polskich budowlańców czy polskie pielęgniarki, ponieważ brakuje tam osób chętnych do pracy na tych stanowiskach. Niektórzy uważają, że sytuacja nie jest już tak dobra jak kilkanaście lat temu, kiedy nawet po powrocie do kraju można było przez lata żyć w dostatku. Teraz norweski rynek nasycił się już pracownikami z zagranicy i trudno jest znaleźć pracę nie posługując się językiem norweskim chociaż w stopniu podstawowym. Mieszkający w Trondheim pan Aleksander (co ciekawe w Norwegii nikt nie użyłby zwrotu pan/pani) uważa, że dobry fachowiec bez problemu znajdzie sobie pracę w Norwegii. Szczególnie polscy budowlańcy są pożądani na norweskim rynku pracy. Pan Dawid, mieszkający w południowo-wschodniej części Norwegii dodaje, że Norwegowie często wolą zatrudnić Polaków, ponieważ lepiej pracują i, w przeciwieństwie do rodowitych mieszkańców, nie są leniwi.

Polaków w Norwegii nadal jest dużo i wciąż ich przybywa. Potrafimy się całkiem dobrze zorganizować, polonia działa więc dość prężnie. Powstały nawet polskie szkoły w Moss i Fridrikstad. A na co najbardziej narzekają Polacy w Norwegii? Przede wszystkim na trudności w nawiązaniu kontaktów z Norwegami, barnevernet i podatki.

Zacznijmy więc od rzekomej oziębłości Norwegów. Wiele osób uważa, że trudno jest nawiązać nowe znajomości w Norwegii, ponieważ mieszkańcy Krainy Fiordów są raczej wycofani i nieufni wobec obcych. Przynajmniej dopóki nie sięgną po kieliszek. Jednak kiedy już się natrudzimy i uda nam się w końcu zainicjować relację z potomkiem Wikingów, okazuje się, że Norwegowie to bardzo uprzejmi i uroczy ludzie. Norwegowie nie lubią, kiedy ktoś narusza ich prywatność i trzeba poczekać, aż sami zechcą nas do niej wpuścić. ,,Jeśli zna się norweski, to nie ma z tym problemu’’. – opowiada pan Dawid. ,,Poza tym to nie tak, że są zdystansowani tylko wobec obcokrajowców, tak samo wyglądają relacje między Norwegami’’ – dodaje. Wspomina też o tym, że Norwegowie lubią trzymać się w małych grupkach i o słynnej już ciszy w autobusach. Norwegów uważa za mało wylewnych i raczej niezbyt skorych do okazywania uczuć. ,,Nawet jeśli ktoś jest niezadowolony, to i tak się uśmiecha” – tłumaczy.

Dużo mitów narosło też wokół tzw. barnevernet. To norweska instytucja rządowa, zajmująca się dbaniem o prawa i dobro dzieci. Pan Dawid wspomina o znajomych, którzy musieli wracać do Polski z powodu problemów z tą instytucją. W Internecie zaczęły krążyć historie, jakoby barnevernet bezpodstawnie odbierało dzieci kochającym się rodzinom, porównując nawet metody norweskich urzędników do polowania na blondwłose dzieci. Historie te oczywiście są mocno przesadzone i z całą pewnością norwescy urzędnicy nie odbierają nikomu dzieci, nie zauważywszy wcześniej nieprawidłowości. Pani Katarzyna z Trondheim, na co dzień pracująca w przedszkolu, mówi, że w ciągu lat pracy otrzymała wiele wsparcia ze strony tej instytucji.

Co natomiast z norweskimi podatkami? Mieszkający w Trondheim pan Aleksander przyznaje, że są one wysokie, ale wynagradzają to dobre zarobki. Podobnego zdania jest pan Dawid. Nie bez kozery jest też fakt, że przeciętny mieszkaniec Norwegii korzysta z płaconych podatków w postaci szerokiej opieki socjalnej, szkół, służby medycznej, budowy dróg itd. Pani Katarzyna mówi, że podatki płaci chętnie i wspomina też o tak zwanym BSU (boligsparing for ungdom), w ramach którego w momencie ukończenia 33. roku życia można uzyskać zwrot z podatku. Zarówno pan Aleksander, jak i pani Katarzyna zgodnie przyznają, że Norwegia to kraj, który nie pozostawi żadnego ze swoich obywateli bez opieki.

Drugi i ostatni dzień pobytu w Oslo minął pod znakiem ostatnich, pośpiesznych zakupów i powolnego spacerowania szerokimi ulicami norweskiej stolicy. Spadł też śnieg. Wprawdzie niewiele i zdecydowanie więcej było go poza miastem, co miałam okazję zaobserwować, jadąc pociągiem na lotnisko Gardemoen. Sporo śniegu leżało też w okolicach samego lotniska. W pewnym momencie rozpadało się tak bardzo, że nasz lot został opóźniony o kilkadziesiąt minut.

Wysokie podatki, śnieg, barenevarnet, nudni i oziębli mieszkańcy – takie mity o Norwegii krążą w przestrzeni publicznej, a jednak kraj ten nadal przyciąga wielu ludzi. Na czym więc polega fenomen Norwegii? Czy są to wysokie zarobki? System państwa opiekuńczego? Piękna norweska natura? Jeśli spytalibyśmy o to mieszkających tam Polaków, to na pewno uzyskalibyśmy różne odpowiedzi. Prawdopodobnie na liczebność norweskiej polonii  wpływa fakt, że wielu ludzi zabiera ze sobą całe rodziny. ,,Wyjechałem do Norwegii z mamą, jeszcze jako dziecko” – wspomina pan Dawid. Do Polski nie wrócił. Nie ulega wątpliwości, że gdy już raz bliżej pozna się ten kraj, to ciężko będzie nie ulec jego urokowi.

Autorka: Iga Macura

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

18 − 16 =