To jest miasto dla starych ludzi

last vegas 4W czasach, gdy telewizja pokazuje nam starszych ludzi prawie wyłącznie w reklamach protez zębowych lub funduszy emerytalnych, przedstawiam Wam prawdziwą komediową perełkę. „Last Vegas” to film w kultowej obsadzie (gdzie średnia wieku to 65 lat), pozytywnym przesłaniu i wielu ukrytych życiowych mądrościach.

Rzadko zdarza się, by na planie filmowym spotkało się czworo zdobywców Oskara. Jeśli dodamy do tego Las Vegas w tle, autentyczną (może lepiej – prawdopodobną) historię i ogromną dawkę poczucia humoru – super produkcja gwarantowana. Jon Turteltaub pozwolił właśnie zajrzeć swojemu najnowszemu filmowemu dziełu do sal kinowych całego świata. Gdybyśmy mogli zajrzeć na wszystkie seanse z decybelomierzem, możliwe, że śmiech widzów pobiłby wiele rekordów.

Fabuła zarysowuje się tak: Czwórka przyjaciół, którzy znają się od 60 lat wybiera się na imprezę życia do Las Vegas. Ma to być wieczór kawalerski przed ślubem Billy’ego z … Lisą, która ma tyle lat, „ile Archiego męczą hemoroidy”. Przed ustaleniem szczegółów wyjazdu, bliżej poznajemy starszych panów. Billy (Michael Douglas) to biznesman o wielkich pieniądzach i jeszcze większym poczuciu humoru. Swojej młodej i pięknej partnerce zafundował chyba najmniej romantyczne oświadczyny w historii kina. Paddy (Robert De Niro) jest wdowcem, którego odwiedza tylko nachalna sąsiadka o wątpliwym talencie kulinarnym. Od czasu śmierci ukochanej żony ma obsesję na punkcie zdjęć i wspomnień z nią związanych. Archie (Morgan Freeman) choruje na serce, jest oczkiem w głowie swojego syna (tutaj swoiste odwrócenie ról rodzic-dziecko). Dokonuje spektakularnej ucieczki przez okno. Wreszcie Sam (Kevin Kline), którego postać najbardziej śmieszy i rozczula. Znudzony monotonią życia, żonaty staruszek. Dostaje od żony wyjątkowy prezent – kopertę, której zawartość ma wykorzystać w Las Vegas… Wokół niej kręci się historia bohatera, która w niejednym mężczyźnie, poza rozbawieniem wzbudzi zazdrość.

last vegas 1Ciekawym zabiegiem ze strony scenarzysty (Dan Fogelman) było wcześniejsze ukazanie widzom „Czwórki z Flatbush” jako paczki nastolatków. Jest to pierwsza okazja do poznania relacji pomiędzy bohaterami oraz zauważenia pewnego toposu Last Vegas, czyli solidarnie ukradzionej butelki whisky. Ta, jeszcze wielokrotnie pojawi się w tle akcji. Drugim powracającym motywem jest trudna relacja pomiędzy Billy’m, a Paddy’m, a raczej jej źródła.

Akcja „Last Vegas” rozwija się prężnie i niesamowicie wciąga. Dzieje się tak przez kilka czynników. Pierwszy z nich to chemia między aktorami. Oglądając ten film będziecie mieli wrażenie, że bohaterowie rzeczywiście znają się od 60 lat. Uwierzycie, że Archie naprawdę wygrał masę pieniędzy w black-jacka, by wynająć najbardziej luksusowy apartament w hotelu i…przekupić organizatorów konkursu Miss Bikini, by pozwolili staruszkom zasiąść w jury (genialna scena z zespołem LMFAO). Uwierzycie również, że jest to przyjaźń bezwarunkowa i szczera, kierująca się zasadą „tylko my mamy prawo siebie obrażać” (w ramach przyjacielskiej rady oczywiście). Drugi czynnik to inteligentny i trafiony humor, którego autor scenariusza i improwizujący aktorzy nie chcą nam narzucić. Jest naturalny, a przy tym powalający.

Co istotne, komedia ta pochyla się także nad ważnymi, egzystencjalnymi zagadnieniami, bez zbędnego patosu. Poprzez przemieszanie dowcipu z realnie podjętymi problemami i tragediami bohaterów, otrzymujemy coś w rodzaju przepisu – „Jak sobie radzić ze starością” (Namówcie swoich rodziców/dziadków, by wybrali się do kina!).

Szczególne słowa uznania należą się reżyserowi oraz ekipie castingowej. Pomijając fenomenalne grono głównych bohaterów, w filmie pojawia się wiele postaci, które wzbudzają uśmiech na twarzy widzów. Są to na przykład aktorzy, którzy przedstawiali „Czwórkę z Flatbush” 60 lat wcześniej, szczególnie RJ Fattori (młody Paddy). Byłabym w stanie uwierzyć, że jest to archiwalne nagranie Roberta De Niro z dzieciństwa. Miłym epizodem dla polskich widzów będzie scena, w której Weronika Rosati (na kolanach Kline’a) proponuje bohaterom wódkę z Red Bullem. Dopełnieniem fabuły, obsady i scenerii jest idealnie dobrana muzyka, na czele z „September” grupy Earth, Wind & Fire.

Stawiam „Last Vegas” na o wiele wyższej półce niż „Kac Vegas”, zwłaszcza za wyczucie w rozśmieszaniu widza i za to, że jak przyznał sam Michael Douglas – na planie filmowym wywiązała się przyjaźń, w którą jesteśmy w stanie uwierzyć także na ekranie. Dawno nie śmiałam się tak szczerze na jakiejkolwiek komedii, poza tym kibicowałam bohaterom w ich ostatecznych, ważnych wyborach (szczególnie Billy’emu i Samowi).

Jeśli macie ochotę poczuć się jakbyście brali udział w najlepszym wieczorze kawalerskim, który powinien być refundowany przez NFZ, polecam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

2 − 1 =