„Jesteśmy w takim punkcie, że trudno o coś całkowicie nowego” – filmowe podsumowanie roku 2014
6 min readNa pytania o najlepsze produkcje roku 2014, o kondycję polskiego kina, oraz o to, które filmy okazały się rozczarowaniem, a które mają szanse na Oscara, odpowiada Krystyna Weiher z Koła Naukowego Filmoznawców Uniwersytetu Gdańskiego.
Czy możemy stwierdzić, że mijający rok był wyjątkowo udany dla polskiego kina?
Miernikiem tego czy polskie kino w danym roku jest dobre, czy nie, jest Festiwal w Gdyni. Na jego podstawie najlepiej ocenić jak wypadła polska kinematografia. Myślę, że rzeczywiście, ten rok trzymał poziom. Powstały filmy, które zapadły w pamięć, na przykład „Bogowie”, czy „Miasto 44”. Ich tematyka jest bardzo rodzima, odnosi się do niepowszechnych i nieuniwersalnych tematów, ale zostały zrobione w taki sposób, że sprawdziłyby się również przy widowni zagranicznej, przyzwyczajonej do dobrego kina. Poza tym powstały też filmy gatunkowe, co jest w polskim kinie bardzo rzadkie, zwłaszcza w ostatnich latach. Doskonałym przykładem jest „Jeziorak”, którego mogliśmy już zobaczyć na ekranie i „Fotograf”, który nie miał jeszcze swojej premiery. Oba te filmy to genialne kryminały, które na pewno znajdą swoich fanów.
Który z polskich filmów był twoim zdaniem najlepszy?
Myślę, że bezkonkurencyjni byli „Bogowie”. Taki film powstaje raz na jakiś czas i teraz trudno będzie odbierać kolejne filmy znając już ten. Mam wrażenie, że „Bogowie” są świetni pod każdym względem. W sumie to taka prosta historia, w łatwy sposób przekazana, a miała to coś, czego często kinu brakuje.
Przeczytaj relację z 39. Festiwalu Filmowego w Gdyni
Mówi się, że ten film to samograj i nie potrzeba było wiele, żeby się przebił.
No tak, ale trzeba było dobrze poprowadzić bohaterów i stworzyć świetny scenariusz. W tym filmie wszystko zdaje się być przeciwko głównemu bohaterowi. Dodatkowo wiemy, że takie były fakty. Historia kończy się happy endem, ale dowiadujemy się o tym z napisów, z epilogu. Mimo wszystko „Bogów” oglądamy z nadzieją i z uśmiechem. Obraz Palkowskiego jest naprawdę smutny, ale poprzez rewelacyjne dialogi i dynamiczny scenariusz, całość została pokazana w zabawny sposób. Wydaje mi się, że w tym tkwi cały urok tego filmu. Palkowski znanymi środkami osiągnął coś rzadko spotykanego w polskim kinie.
Rozmawiając o polskim kinie, nie sposób nie wspomnieć o „Idzie” Pawła Pawlikowskiego. W mijającym roku film ten zdobył prestiżową Europejską Nagrodę Filmową. Znalazł się też wśród nominowanych do Złotego Globa i do Oscara w kategoriach najlepszy film nieanglojęzyczny. Na czym polega fenomen obrazu Pawlikowskiego?
Przyznam, że mam z tym filmem problem. Nie chce wyjść na malkontentkę, wręcz przeciwnie, cieszę się z sukcesu Pawła Pawlikowskiego i wszystkich innych twórców „Idy”, ale nie potrafię mówić, że ten film to arcydzieło. To typowo festiwalowe, artystyczne i przeestetyzowane kino. Myślę, że było dużo innych filmów, którym należałaby się ta nagroda. „Ida” to koniunkturalny film, który dobrze sprzeda się na zachodzie, szczególnie w Stanach, w żydowskim środowisku. Uważam, że będzie także świetnie odbierany w Europie, zwłaszcza na festiwalach, gdzie filmy o takiej tematyce są zawsze chętnie komentowane i nagradzane.
Myślisz, że „Ida” ma szanse na Oscara?
Myślę, że tak. Pawlikowski jest bardzo znany w środowisko kinowym. Jego nazwisko, tematyka i estetyzacja filmu mogą być kluczem do sukcesu.
Jakie są twoje inne Oscarowe typy?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo nie widziałam jeszcze wszystkich filmów. To jest właśnie problem w Polsce – nadrabiamy filmy dopiero po ogłoszeniu nominacji, albo nawet dużo później. Tegoroczna gala odbędzie się 22. lutego. Prawdopodobnie dopiero wtedy poznamy większość filmów i będziemy mogli odnieść się do werdyktu jury.
Na podstawie filmów, które jednak widziałam, myślę, że duże szanse ma „Interstellar”. Po projekcji okazuje się, że wszystkie nasze problemy są nieważne, bo i tak jesteśmy jakimś pyłkiem w całej galaktyce. Być może film Nolana nie zdobędzie nagrody głównej, ale zapewne zostanie wyróżniony za efekty specjalne i muzykę, która jest rzeczywiście genialna.
Czy któryś z filmów przyciągnął w sposób szczególny twoją uwagę?
W minionym roku widziałam film, podczas którego uśmiałam się jak nigdy – „Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął”. To skandynawska komedia, genialny film, który szczerze polecam – jest zabawny, nienachalny, z cudownym dowcipem. Sam tytuł zdradza o co chodzi, więc nie muszę przybliżać fabuły.
Wszyscy naokoło oglądają seriale, w modzie są zwłaszcza kryminały, na przykład „The Killing”, czy „Detektyw”. Chyba właśnie przez to, sama zaczęłam oglądać coraz więcej kina gatunkowego. Myślę, że na wyróżnienie zasługuje zwłaszcza „Zaginiona dziewczyna” Finchera. To film, który pozostaje w pamięci na bardzo długo.
W lutym na ekrany wszedł film Wesa Andersona „Grand Budapest Hotel”. To film, o którym było głośno już od samego początku. Co sądzisz o tej produkcji?
Uważam, że to jego najgorszy film. Nie wiem, z czego to wynika. Jest to urocza, cukierkowa historia, naprawdę pięknie zrobiona. Anderson przenosi nas do innego świata, gdzie czujemy się jak dzieci. Rozumiem tę konwencję, ale nie do końca potrafię się w niej odnaleźć. Ten film to wodzenie za nos widza. Myślę, że tym razem reżyser przesadził z infantylnością i zbiegami okoliczności.
Skoro mowa o najgorszych filmach, jaki film uważasz za największe rozczarowanie tego roku?
Nie wiem czy mogę tu mówić o rozczarowaniu, ale niewypałem był film Jerzego Stuhra. Oglądając „Obywatela” było mi po prostu smutno. Stuhr nie jest reżyserem, dlatego prawdopodobnie ten film wyszedł tak, a nie inaczej. Nie wiem, czego oczekujemy od kogoś, kto owszem jest w kinie, ale nie z tej strony. Miałam wrażenie, że sam Stuhr chce udawać potomka Kieślowskiego i za wszelką cenę udowodnić, że zasługuje na nagrody. To przykre, bo oglądamy film bardzo ekshibicjonistyczny, reżyser otwiera się przed nami, opowiada o swoich perypetiach, mówi jakie miał smutne życie, a my, patrzymy na niego i widzimy osiołka ze „Shreka”. Trudno nam się od tego oderwać.
Czy widzisz jakieś szczególne tendencje w kinie mijającego roku?
Co roku zastanawiamy się, co przyniósł miniony rok i co zmieniło się w kinematografii. Myślę, że jesteśmy teraz w takim punkcie, że trudno o coś całkowicie nowego. Kategorie są ciągle te same, rok w rok powstaje jakiś film sience-fiction, jakaś świetna komedia i jakiś dramat. Cieszę się jednak, że coś zaczyna się w Polsce dziać. Powstaje kino środka, weźmy chociażby Pasikowskiego i jego film „Jack Strong”, który opowiada historię generała Kuklińskiego, tak jakby to było kino bohaterskie. To świetne, że pojawiają się filmy gatunkowe. To jedyna tendencja, którą jestem w stanie zauważyć.
Na którą z produkcji roku 2015 czekasz najbardziej?
Chyba najbardziej czekam na premiery polskich filmów, w tym na „Ziarno prawdy” w reżyserii Borysa Lankosza, z główną rolą Roberta Więckiewicza. Kryminały Miłoszewskiego są świetne, wiemy też, że Lankosz potrafi robić rewelacyjne filmy, czego przykładem jest „Rewers”. Myślę, że to będzie duże wydarzenie.