Diabelski Pamiętnik #14: Szczęście sprzyja słabeuszom

André Onana musi korzystać z usług szamana, bo United mają spore szczęście...

Fot. https://www.instagram.com/p/C5y4gnANj_Y/?img_index=1 / autor: instagram.com/manchesterunited

Tylko szczęście uratowało sezon Manchesteru United. Czerwone Diabły prezentowały się fatalnie w ostatnim tygodniu. To prawdziwy cud, że żadnego spotkania nie przegrały, bo w każdym z 3 meczów kompromitacja wydawała się nieunikniona. Erik Ten Hag miał okazję zaprezentować światu pełen wachlarz zbolałych min, a kibice powody do naśladowania Holendra. Tak właśnie wyglądają rozgrywki 2023/2024 w wykonaniu mojej ukochanej drużyny. Trudno przecenić ilość farta, jaką otrzymali od losu moi ulubieńcy.

Ostrzeżenie: Niniejsza rubryka jest przeznaczona dla osób o mocnych nerwach. Jeżeli nie chcesz doświadczać stanu totalnej beznadziei, zawodu i irytacji, unikaj tego i reszty artykułów z tej serii. Ich czytanie grozi nabyciem silnych tendencji masochistycznych.

Węgier na boku i ból w środku

Witaj w limbo, drogi Pamiętniczku! Zapytasz, jak się tu znaleźliśmy, więc tłumaczę – jesteśmy (w każdym razie ja, Twój twórca) kibicami Manchesteru United. Ze wszystkich istniejących form masochizmu wybrałem tą najbardziej nieludzką. Muszę śledzić poczynania zespołu, który nie tylko nie odnosi sukcesów, ale także posiada skłonność do kompromitowania się przy każdej możliwej okazji. Tak jak chociażby przy okazji meczu z Bournemouth. Tym razem kryptonitem ekipy z Old Trafford okazał się Węgier z ADHD na boku boiska.

Milos Kerkez, bo o nim mowa, robił 13 kwietnia wszystko to, co chciał. Nie żeby ktoś mu w tym specjalnie przeszkadzał. Diogo Dalot i Alejandro Garnacho musieli mieć tego dnia zapalenie spojówek. Zupełnie nie dostrzegali ruchów Madziarza, a ten ochoczo wykorzystywał połacie wolnej przestrzeni na swoim skrzydle. Jeśli dodać do tego wielbłąda Willy’ego Kambwali, który poślizgnął się w pogoni za Dominiciem Solanke i złe ustawienie całej obrony w starciu z Patrickiem Kluivertem, przestaje dziwić, że to United dwukrotnie musiało odrabiać straty. Właściwie to ogromne szczęście, że gospodarze zatrzymali się na jedynie 2 trafieniach.

Od czego jest jednak Bruno Fernandes? Portugalczyk w spotkaniu przeciwko Bournemouth, ale też późniejszych, ratował skórę Erikowi Ten Hagowi. To on odrobił straty Czerwonych Diabłów swoimi bramkami. Remis 2:2 nie był natomiast najgłośniejszym tematem, jaki grzały media po tym meczu. Wszystko za sprawą aktywności internetowej Garnacho, który polubił pewne wpisy na portalu X. Pech chciał, że zaserduszkowane posty uderzały bezpośrednio w działania głównego szkoleniowca Manchesteru.

Frustracja uzasadniona

Mark Goldbridge, czyli czołowy influencer związany z Old Trafford, nie był zachwycony podziałem punktów. Dał zatem upust swojemu rozczarowaniu na niegdysiejszym Twitterze. Argentyńczyk, podobnie zresztą jak spora część fanów, zgodził się ze znanym kibicem, więc wcisnął serduszko na telefonie. Wyobraź sobie minę Ten Haga, Pamiętniczku! Holender zobaczył coś takiego tuż po konferencji, z której wychodził wściekły po pytaniu o to, czy to nie najgorszy sezon w historii klubu.

Z zachowaniem Garnacho mam właściwie jeden problem. O ile wpisy Goldbridge’a dosyć dobrze opisują rzeczywistość, to jednak publiczne poparcie krytyki menedżera nie powinno mieć miejsca. Wychowanek Atletico ma prawo czuć się pokrzywdzony kilkoma decyzjami byłego trenera Ajaxu, ale lepiej, gdyby powiedział mu to przy okazji poufnej rozmowy. Nie tylko pozwoliłoby to uniknąć całej afery, lecz również mogłoby wpłynąć na szkoleniowca. Bądź co bądź Ten Hag pokazał już, że ceni szczerość i pokorę, jak choćby przy okazji spóźnienia Marcusa Rashforda na zbiórkę przed meczem z Wolverhampton.

Szczęście było tym razem po stronie Argentyńczyka. Pokajał się przed swoim szefem, a ten docenił skruchę i umieścił go w pierwszym składzie na półfinał FA Cup. Najcenniejsza lekcja z tej sytuacji jest taka, że Alejandro ma zupełnie inny charakter niż Jadon Sancho. Anglik nie potrafił powiedzieć “przepraszam”, więc na Old Trafford już go nie ma (i raczej nie będzie). Inna sprawa, że to również poważne ostrzeżenie dla Holendra, który musi coś zrobić ze sfrustrowaną szatnią.

Szczęście to mało powiedziane

Szczęście Garnacho udzieliło się także całej drużynie w niedzielnym starciu z Coventry. Chociaż to mało powiedziane. Mam przeczucie, drogi Pamiętniczku, że pokłady farta na najbliższe parę lat zostały wyczerpane w tym właśnie meczu. To w zasadzie idealny symptom upadku czerwonej części Manchesteru. Potrzeba było cudu do przejścia średniaka z Championship. Zupełnym przypadkiem chwilę po ostatnim gwizdku viralowe okrążenia zataczało nagranie niezadowolonego sir Alexa Fergusona po zdobyciu Pucharu Szkocji z Aberdeen.

Półfinał Pucharu Anglii pokazał, że w United brakuje takich charakterów. A przecież zaczęło się dobrze. Jeszcze w 70. minucie Coventry było 3 bramki do tyłu po trafieniach Scotta McTominaya, Harry’ego Maguire’a i Bruno. Co z tego, skoro doszło do dogrywki? Erik Ten Hag stanowczo przedobrzył ze zmianami i zdjął bardzo aktywnych Kobbiego Mainoo i Garnacho. Ich miejsce zajęli Antony do spółki z Christianem Eriksenem. Bardzo szybko cała inicjatywa przeszła w ręce underdogów, którzy zrobili z niej dobry użytek.

Jakby tego było mało, United było o centymetr od odpadnięcia. Na 4:3 strzelił Victor Torp, ale ku uldze wszystkich fanów Czerwonych Diabłów, szczęście stało po stronie zespołu z Old Trafford. Trudno inaczej określić fakt, że VAR dopatrzył się centymetrowego spalonego w akcji bramkowej ekipy z niższego poziomu rozgrywek. W jedenastkach lepiej wypadli faworyci i po długich 3 godzinach zameldowali się w finale najstarszych piłkarskich rozgrywek. Wymowny jest fakt, że radość, nawet jeśli była, to przygaszona. Dominowało poczucie wstydu oraz niepotrzebnych nerwów.

O krok od kolejnego blamażu

Jedynym, który celebrował w wyjątkowo “sympatyczny” sposób, był Antony. Być może właśnie dlatego otrzymał od Erika Ten Haga szansę od pierwszej minuty przeciwko Sheffield. Nie oznacza to, że ją wykorzystał. Schodził z boiska przy stanie 1:2, co na pewno nie poprawi jego notowań. W dodatku po zmianie skrzydłowego Manchester był w stanie odwrócić wynik meczu na swoją korzyść. Czasami zastanawiam się, mój Pamiętniczku, czy te 100 milionów wydane na byłego gracza Ajaxu, nie powinno było trafić do śmietnika. Tak byłoby prościej i szybciej.

To całkiem zabawne, że mój ukochany klub ciągną za uszy do góry postacie niechciane. McTominay, Maguire, stary Casemiro. Ta trójka zawsze, bez względu na okoliczności, daje swoim charakterem przykład innym. Jeśli dodać do tego Bruno, Garnacho i Mainoo, to na plus w całej tej kampanii jest zaledwie 6 graczy. I to właśnie ta szóstka pokonała Sheffield. Wszyscy inni, nawet dobry ostatnio André Onana, mieli większe, lub mniejsze kłopoty z przyszłym spadkowiczem. Podobnie jak w przypadku potyczki z Bournemouth, znów trzeba było odrabiać straty, jednak tym razem udało się wygrać.

Przykro było patrzeć, jak Brereton Diaz bawił się na boisku. Zresztą nie tylko on. Dziurę, jaka wytworzyła się dzięki postawie Eriksena w środku pola, wykorzystywali skrzętnie wszyscy gracze gości. Duńczyk nie tylko nie stanowi już wielkiej wartości z przodu, ale też tworzy ogromną lukę w grze obronnej. Całe szczęście, że naprzeciw United stał w środę tak słaby przeciwnik. W innym wypadku doszłoby do kolejnego blamażu w tych rozgrywkach.

Miarka się przebrała

Przed spotkaniem z Sheffield pojawiły się głosy, że to ostatni dzwonek dla Erika Ten Haga, by ratować posadę. Nie jest to wielkie zaskoczenie, bo Manchester wygląda na kompletnie rozbitą drużynę. Nie dziwi mnie także fakt, drogi Pamiętniczku, że Holender traci kontrolę również nad sobą samym. Wspomniana już konferencja to tylko jeden z wielu elementów bingo szkoleniowca przed utratą posady. Nawet jeżeli miarka jeszcze się nie przebrała, to przy kontynuacji słabej formy na pewno do tego dojdzie.

Jednym z nielicznych pozytywów środowego wieczoru było to, że faktycznie udało się utrzymać znaczącą przewagę w posiadaniu piłki (71:29). Wciąż niewiele z tego wynikało, lecz to już jakiś krok naprzód. Mimo wszystko to za mało, by uratować szkoleniowca. Czerwone Diabły rzadko są w stanie dominować swoich rywali i najczęściej grają z kontry, co nie jest receptą na sukcesy. Starcia z mocnymi drużynami zazwyczaj kończą się niesmakiem albo westchnieniem ulgi. Cała magia uleciała gdzieś z mojego ukochanego klubu.

Oczywiście spora część odpowiedzialności spoczywa także na piłkarzach. Nie ma sensu ukrywać, że jest sporo postaci (tak, Anthony Martial, to o tobie), które latem powinny się rozstać z Old Trafford. Na razie jednak wszystkie wysiłki będą skierowane na finał FA Cup. To starcie z Manchesterem City będzie jednym wielkim sprawdzianem dla United. Od jego wyniku zależy to, czy to, co było dotychczas budowane, nie zostanie całkowicie zburzone. Taka marka nie może sobie pozwalać na wpadki przez tyle lat.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dwadzieścia − 12 =