Który świat jest “prawdziwy”, ten widziany zza szkolnej ławki?

Zespół ds edukacji domowej w CHSM. Od lewej: Karolina Podsiadłowska, Aleksandra Czechowska, Patrycja Bochniak; źródło: Aleksandra Czechowska

W Polsce na każdy tysiąc uczniów przypada pięcioro tych, którzy naukę realizują w trybie edukacji domowej. Odsetek ten zwiększa się z każdym rokiem. O zaletach i wyzwaniach związanych z tą formą nauki, a także kłodach rzucanych pod nogi szkołom zrzeszającym edukatorów domowych porozmawiałam z Aleksandrą Czechowską — Dyrektor ds. Edukacji Domowej w Chrześcijańskiej Szkole Montessori w Gdańsku.

Kiedy Wasza szkoła wprowadziła edukację domową?

Niemalże na równi z powstaniem szkoły stacjonarnej, 10 lat temu. Edukacja domowa dopiero w Polsce raczkowała. Dla właścicieli szkoły ważne było, żeby rodzice mogli realizować edukację swoich dzieci zgodnie ze swoimi założeniami i wartościami. Tak powstała nasza szkoła stacjonarna, która jest dość specyficznie profilowana jako szkoła Chrześcijańska i działająca zgodnie z założeniami pedagogiki Montessori.

Jest wielu rodziców, którzy mają własną wizję edukacji. Chcą mieć wpływ na rozwój swoich dzieci, wspieranie ich zdolności czy zainteresowań. Niektórzy po prostu nie chcą brać udziału w wyścigu szczurów. Jednak nie każdy rodzic od razu buduje placówkę. I tu wchodzi edukacja domowa, która daje tę możliwość dostosowania nauki, a jednocześnie formalnie spełnia warunek obowiązku szkolnego dziecka. Naukę w tej formie realizuje u nas obecnie 750 dzieci.

Jesteście największą placówką zrzeszającą rodziny w edukacji domowej na Pomorzu, prawda?

Na Pomorzu tak, a w skali kraju największa jest Szkoła w Chmurze.

Czy zatem pod szkołę podlegają tylko dzieci z województwa pomorskiego?

W tej chwili rejonizacji nie ma, więc są u nas dzieciaki z całej Polski. Wcześniej tylko dzieci z orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego nie musiały spełniać tego warunku, więc trafiało ich do nas sporo. Obecnie mamy takich uczniów 150.

Jak taka forma edukacji wspiera uczniów z orzeczeniem?

Dla nich to jest ogromne ułatwienie, bo często te dzieci zupełnie nie wchodzą w ramy szkolne. Najpiękniejsze chwile dla nas to te, kiedy mama takiego ucznia przychodzi i mówi „moje dziecko odżyło”. Autyści na przykład, których jest bardzo dużo, mają często takie „wkrętki” w różne tematy, bardzo się czymś pasjonują. Dzięki edukacji domowej mogą te pasje realizować bez konieczności „przetrwania” najpierw kilku godzin w szkolnej ławce.

Ich rodzice są często zmęczeni tym, że w szkole co chwila byli wzywani do placówki, bo dziecko się zachowuje niezgodnie z oczekiwaniami nauczyciela. A tutaj, mimo że odpowiedzialność za edukację dziecka spada na ich barki, to jednak mogą to robić według własnego rytmu, na spokojnie i bez ciągłego napięcia. Także dla nich to też zupełnie inna jakość życia.

A co z tymi, którzy orzeczeń nie mają? Jakie są powody, dla których rodzice wybierają właśnie taką formę kształcenia swoich dzieci?

Biorąc pod uwagę, jak bardzo elastyczną formą nauczania jest edukacja domowa, to tych powodów jest tyle, ile rodzin. Chyba najważniejszym czynnikiem jest możliwość rozwoju uczniów w zgodzie z ich cechami, predyspozycjami, zainteresowaniami. Edukacja domowa daje im swobodę dysponowania własnym czasem.

Chciałabym jednak podkreślić, że ta wolność w kształceniu dzieci nie oznacza, że one są puszczone „samopas”, tylko że nauka jest bardziej ukierunkowana. To takie Montessoriańskie podążanie za dzieckiem. Dzieci zdobywają wiedzę taką, jak w szkole systemowej, ale same kierują tym, na czym chcą skupić swoją uwagę w danej chwili.

Edukacja domowa jest też coraz bardziej dojrzała. To nie jest ucieczka przed gmachem szkolnym, tylko świadome wykorzystywanie potencjału, który daje ta forma nauki. Tradycyjna szkoła też ma sporo fajnych stron, których nie można podważyć, ale w tej formie można wykorzystać inne narzędzia i zmienia się motywacja.

To brzmi bardzo sensownie. Dlatego zastanawia mnie, jak często się zdarza, że ktoś rezygnuje z edukacji domowej na rzecz powrotu do „systemu”?

W pierwszych latach często dzieci były z nami w trakcie edukacji wczesnoszkolnej, a potem w czwartej klasie przechodziły do szkoły systemowej, ale to się bardzo szybko zmieniło. Duża zmiana nastąpiła też w czasie pandemii, gdzie dzieci z klas starszych były przemęczone kolejnymi lekcjami prowadzonymi przez Internet i wtedy rodzice podejmowali decyzję o przejściu na edukację domową, żeby je odciążyć.

Teraz odejścia do szkoły systemowej są sporadyczne, związane z takimi sytuacjami jak powrót drugiego rodzica, który wcześniej opiekował się dziećmi, do pracy. Odchodzili też licealiści, którzy nie mieli wcześniej styczności z edukacją domową. Wśród nich zdarzali się tacy, którzy nie potrafili poradzić sobie ze zmianą trybu nauki i przyzwyczajeni do zewnętrznej kontroli nie potrafili sami nią pokierować.

Ile dzieciaków, kończąc Waszą podstawówkę, decyduje się na naukę w liceum w formie edukacji domowej?

W tym roku mamy w ósmej klasie 75 dzieci, a w pierwszej klasie liceum 50. Część z nich to uczniowie, którzy dopiero w liceum do nas trafiają, więc jakaś połowa naszych uczniów kontynuuje z nami swoją edukację. Zależy to też od tego, w jakiej szkole dziecko chce się uczyć. Dla osoby, która chce pójść do technikum, nasze liceum nie spełni oczekiwań.

Tutaj pojawiła się też nowa rzecz. Mamy sporo uczniów, którzy na edukację domową przechodzą dopiero w czwartej klasie po to, żeby jak najlepiej wykorzystać czas przygotowań do matury czy egzaminów na studia. To są uczniowie, którzy na przykład wybierają się na medycynę i szkoła systemowa nie pozostawia im tyle czasu, ile potrzebują na przygotowanie się do przedmiotów kierunkowych. Ci nasi uczniowie na maturze próbnej mieli świetne wyniki oscylujące w granicach 80-90%.

To bardzo ciekawe, bo przecież jednym z takich zarzutów stawianych edukacji domowej jest przeświadczenie, że takie dziecko będzie miało potem problemy odnaleźć się w tym tak zwanym „prawdziwym świecie” – na studiach, w pracy.

Takie stwierdzenie wzbudza we mnie sprzeciw. Bo który świat jest bardziej prawdziwy? Ten, w którym żyją uczniowie w edukacji domowej, spędzając czas z rodziną i w takim naturalnym rytmie, czy ten widziany zza szkolnej ławki? Bardziej prawdziwa jest edukacja oparta na nauce do sprawdzianu, czy umiejętność samodzielnego kierowania swoją pracą? Szczególnie w świecie, w którym wiedza bardzo szybko się dezaktualizuje. Dzieciaki z edukacji domowej wiedzą, gdzie szukać informacji i robią to same dla siebie, a nie pod dyktando nauczyciela.

Wśród osób, które uczyły się w edukacji domowej, są studenci architektury, studiów informatycznych na Politechnice i lekarze. Nie wydaje mi się, żeby ich umiejętności odnalezienia się na studiach czy w pracy odbiegały od umiejętności tych, którzy kończyli szkołę systemową.

Natomiast patrząc na dzieciaki niepełnosprawne, autystyczne, to one mają wręcz łatwiejszy start i potrafią się lepiej odnaleźć w świecie zawodowym. Odnajdują swoje miejsce w świecie, bo mogą się skupić na swojej niszy. Żyją w poczuciu bezpieczeństwa i nieoceniania i potem na przykład się okazuje, że robią przepiękne grafiki czy ceramikę i na tym opierają swoje dorosłe życie.

Na jakie wsparcie mogą liczyć rodzice ze strony szkoły?

Organizujemy warsztaty z takich przedmiotów jak fizyka, chemia czy matematyka. Mamy też swoją platformę edukacyjną. Oprócz tego różnorodne zajęcia dodatkowe takie jak ceramika, wspinaczka, rękodzieło, szycie. Jesteśmy bardzo otwarci na potrzeby rodzin. Jeśli jest zapotrzebowanie na jakiś typ zajęć albo ktoś zna fajnego nauczyciela, który mógłby coś dla naszych dzieci zorganizować, to my za tymi potrzebami idziemy.

Finansujemy też wszelkie zajęcia rewalidacyjne. Oczywiście szkoły systemowe także to robią, ale tam zwykle terapeuci są na etacie, więc uczniowie muszą korzystać z tego, co jest. Natomiast u nas rodziny szukają dla siebie terapeuty, z którym dziecko będzie czuło się bezpiecznie. Dodatkowym ułatwieniem jest to, że mogą takiego terapeutę znaleźć blisko miejsca zamieszkania, lub nawet dojeżdżającego do dziecka do domu.

No i jeszcze mamy „wycieczkowe wtorki”. Co tydzień organizujemy wyjazdy w różne miejsca i kto chce w nich uczestniczyć, po prostu się na nie zapisuje. To mogą być lekcje muzealne, spektakle teatralne, ale też wyjazdy dalsze, np. do Krakowa czy Energylandii. Teraz planujemy popłynąć promem do Szwecji.

A jak jest z socjalizacją? Czy szkoła w jakiś sposób się tym opiekuje?

Ostatnio coraz silniejsza jest potrzeba zajęć integracyjnych, więc spotykamy się na kręgielni, wieczorze filmowym albo na sali zabaw dla najmłodszych. Są rodziny, które bardzo regularnie i chętnie korzystają z takich spotkań. Są też takie, które realizują tę potrzebę bliżej swoich miejsc zamieszkania, na wybranych przez siebie zajęciach czy w osiedlowych klubach.

Wróćmy jeszcze na chwilę do pandemii. Wspomniała Pani, że sporo rodzin zdecydowało się wtedy na przejście na edukację domową. Czy teraz, kiedy obostrzenia zostały zniesione, ci uczniowie wracają do zwykłych szkół?

Sama byłam tym zdziwiona, ale nie. Większość tych uczniów została, a nawet jak były podejmowane próby powrotu do szkoły systemowej, to po miesiącu czy dwóch wracali. Mam wrażenie, że przez restrykcje pandemiczne te rodziny zobaczyły, że można na spokojnie się pouczyć w domu, korzystając z książek, filmów. Poszerzyło im to horyzonty. Zresztą w wielu firmach także okazało się, że praca zdalna jest możliwa, a kontrola jest droższa niż zaufanie.

Wydaje się jednak, że zaufania do edukacji domowej nie ma rząd. Wystarczy spojrzeć na projekt ustawy Lex Czarnek 2.0, która choć została ostatecznie zawetowana, w swoich założeniach bardzo uderzała w edukację domową.

 I bez ustawy udało się w nią uderzyć. W życie weszło rozporządzenie, które wprowadziło zmiany w wysokości subwencji oświatowej dla szkół, które mają dużo uczniów w tym trybie. Do tej pory wynosiła 80% tego, co dostają uczniowie stacjonarni. Teraz, w przypadku gdy takich uczniów jest więcej niż 200, to dla nadwyżki subwencja spada nawet do 20%. A mamy przecież wydatki administracyjne, zajęcia, wyjazdy, egzaminy, świadectwa i w takiej kwocie się po prostu nie zamkniemy.

Jak Pani to widzi, skąd taka niechęć rządzących do edukacji domowej?

 Staram się nad tym nie zastanawiać, tylko robić to, co jest najlepsze dla naszych rodzin. Na szczęście na tą chwilę nie musieliśmy rezygnować ze wsparcia dla naszych edukatorów domowych ani nie ograniczać liczby dzieci. Mam też nadzieję, że jeśli inne szkoły musiały takie decyzje podjąć, to ta myśl poszła już dalej. Że te rodziny znajdą dla siebie miejsce w innej szkole, która zapewni im odpowiednią formę nauki i wsparcie.

 Jeżeli w tym rozwiązaniu chodzi o to, żeby więcej szkół miało pod swoimi skrzydłami dzieci uczące się w domu, to chylę czoła. Problem w tym, że szkoły, dla których podstawową działalnością jest edukacja stacjonarna, często nie mają ani zaplecza administracyjnego, ani rozwiązań wspierających dziecko w edukacji domowej. Także nie wiem, jakie to ma uzasadnienie.

Może potrzeba kontroli? W końcu nad dziećmi, które uczą się z domu, nie ma takiego nadzoru jak w murach szkolnych.

Jeśli założymy, że sprawowanie kontroli nad procesem edukacyjnym jest dla dobra dziecka, to niezależnie od systemu najwnikliwszą kontrolę nad tym procesem może mieć tylko rodzic. To on też przekazuje dziecku ostateczną informację o jego postępach w nauce. Dla jednego rodzica trójka to będzie coś super, bo w końcu są postępy, a dla innego ta trójka to koniec świata. Także ostatecznie i tak ta kontrola i indywidualizacja procesu nauczania są po stronie rodzica.

Oczywiście są rodziny, nad którymi trzeba pełnić większą pieczę, ale to występuje niezależnie od formy edukacji. W szkole stacjonarnej także, a może nawet częściej. Rodzic, który decyduje się wziąć na siebie odpowiedzialność za całość nauki swojego dziecka, wydaje się bardziej dojrzały niż ten, który czuje się odciążony z odpowiedzialności przez szkołę i wszelkie niedociągnięcia zrzuca na nauczycieli.

Rozmawiałyśmy dziś dużo o tym, czego mają się uczyć dzieci. A czego w Pani odczuciu można nauczyć się od dzieciaków z edukacji domowej?

Radości z życia. Pracy dla samego siebie, a nie po to, żeby sprawdzić, który jestem w rządku. Te dzieci mają też niesamowitą ciekawość świata, co widać choćby, kiedy wracamy z wycieczek. Już w autokarze szukają dodatkowych informacji na tematy, o których mówił przewodnik, a które ich zainteresowały. I realizacji marzeń. Te dzieciaki nie odkładają planów na później, nie żyją, czekając na coś, co będzie pojutrze czy za tydzień, tylko po prostu żyją.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

16 − 9 =