11/12/2024

CDN

TWOJA GAZETA STUDENCKA

Powrót do tamtych dni, czyli do jakich? – recenzja

8 min read

fot. facebook.com/KonradAksinowicz

Ten film jest w stanie potrząsnąć odbiorcą, rzucić nim o podłogę sali kinowej i tam zostawić, by widz, już w samotności poradził sobie z tym co zobaczył.

Reżyser jak i scenarzysta, Konrad Aksinowicz, cofa nas, z wielką starannością, do lat 90. w Polsce. Do czasów, kiedy dzieci grały na podwórku w gumę, słuchały „Depeche Mode” z walkmanów i grały w „gałę” na boisku z przerwą na spadającą z okna mieszkania kanapkę od mamy. Okresu, kiedy w kraju powstawała demokracja, zniknęły „kartki” na wszystko albo jedynie na wyobrażenia – wyobrażenia o tym co było, ale za żelazną kurtyną, za którą rzadko kto, miał okazję zajrzeć. Wszędzie rozmawiano o zmianie, o tym, że od teraz będzie już lepiej. Świat powoli zaczął się dla Polaków odkrywać, przez co łatwo było się tym zapachem nowości zachłysnąć.

Gdzie Polska, gdzie Ameryka

Jednak Alkowi, ojcu głównego bohatera, to dostanie się na drugą stronę, udało trochę wcześniej. Historia od początku odkrywa przed nami fakty związane z jego emigracją zarobkową do Stanów Zjednoczonych. Tam, opowiadał synowi, w formie listów na kasetach magnetofonowych, jaka ta Ameryka nie jest. Że wielka, że tętniąca życiem, że miasto nigdy nie śpi, a wszystkiego tam dużo i jeszcze do wyboru. Piętnastoletni Tomek zrodził sobie na tej podstawie wizję taty ciężko pracującego i spełniającego swoje marzenia, jak i świata, który po tej drugiej stronie globu z pewnością jest lepszy. Chłopak stworzył z klocków LEGO budynek radia, w którym jego ojciec rzekomo pracował jako prowadzący. By dostać się do studia, musiał wjeżdżać aż na 46 piętro, co miało być potwierdzeniem, że w Stanach wszystko jest większe, dosłownie i w przenośni.

A główny bohater został w tej małej Polsce, z mamą, która musiała wychowywać go sama. Z jej ust już w pierwszych minutach filmu pada jedno z najbardziej kultowych tekstów, jakie może ze strony rodzica: „Nie zaraz, tylko teraz” na to, że Tomek nie chciał umyć zębów, kiedy go o to poprosiła. Później możemy zapoznać się z codziennością głównego bohatera. Nie tylko w kontekście relacji ze swoją mamą, która zdawać się może dość bezpośrednią, momentami nawet kumpelską, sugerując nam to jak ważni dla siebie, matka z synem, są, jakim wsparciem i zaufaniem się darzą. Ale też poznajemy szkołę Tomka, jego lekcje biologii, na których nauczycielka nie ma skrupułów i jest w stanie powiedzieć uczennicy, niepotrafiącej rozwiązać przykładu na tablicy, że nic z niej nie wyrośnie, pewnie pójdzie do technikum i szybko zajdzie w ciążę – jakoby taki scenariusz dla dziewczyny miałby być symbolem zmarnowanego już życia. Ważnym aspektem filmu jest nowa koleżanka, która dochodzi do klasy. Zawraca w głowie nie jednemu, w tym również Tomkowi. Swoją oryginalnością, tajemniczością, ale przede wszystkim powiewem zachodu.

I wtedy przyjeżdża właśnie on, zachód, Alek, pod same drzwi bloku. Wrócił do domu, nie informując wcześniej o tym nikogo. Na pytanie czemu, żonie odpowiadał, że nie mógł bez niej tam dłużej wytrzymać, a synowi, że ta Ameryka wcale nie jest taka fajna. Jednak powrót ojca, mimo iż utęsknionego przez głównego bohatera, wcale nie wydaję się taki radosny dla członków rodziny. Jest podszyty pewnego rodzaju dystansem, którego odbiorca na początku nie jest w stanie zrozumieć. Wraz z ojcem przyleciały walizki napakowane zagranicznymi perfumami i piękną suknią dla małżonki czy nowymi butami dla syna. Przy jednym z pierwszych wspólnych wieczorów, już w trójkę, odkrywają się powoli przed widzem karty, które skrywały niepokój czający się gdzieś w tle. Na pytanie, ze strony żony, gdzie będzie teraz pracował Alek, on odpowiada, że będzie sprzedawał torby. Gdy żona pyta się co z jego starą pracą w radiu, on niespodziewanie dla widza, jednak niekoniecznie dla niej oraz syna wybucha i wychodzi z mieszkania. To, że wyszedł, mogło wydawać się zrozumiałe, ale to, w jakim stanie wróci, budziło już niepokój. Strach, który pojawia się tylko wtedy, kiedy wiemy, że szansa na to, że wydarzy się coś złego, jest duża. Dowiadujemy się, że za granicą dopadł go nałóg. Że powodem przyjazdu do Polski nie była tęsknota za rodziną i krajem, a fakt, że został zwolniony z pracy i deportowany ze Stanów Zjednoczonych. Od tego momentu na ekranie widzimy powrót nie tylko samego ojca, ale i jego alkoholizmu. Uzależnienia, z którym nie potrafił walczyć, a przed którym najbliżsi potrafili tylko się bronić.

A rodzice gdzie?

Ta historia jest o dziecku, które wychowywało rodziców. O ludziach, którzy nie powinni zostać rodzicami – byli dziećmi, które nie były w stanie udźwignąć dorosłości. Na znaczącym nagraniu z VHS Alka do „Żuczka”, tak nazywał syna, pada pytanie: „Dokąd idziesz? Do raju? Już go nie ma, spłonął razem z dzieciństwem.”  Ten obraz przedstawia dramat syna, który zamiast martwić się o to czy pani będzie sprawdzać pracę domową albo o to co powiedzieć dziewczynie, która mu się podoba, to martwił się, czy tata dzisiaj spał w domu, czy przy garażach na blokowisku lub, czy mama będzie w stanie porozmawiać z ojcem, czy jednak on ją wcześniej zadźga nożem. Ta tragedia wprawia widza w osłupienie. Targa jego emocje przez kamienną i wyboistą drogę, gdzie na końcu próbuje się zadać sobie pytanie: dlaczego? Ma się poczucie niesprawiedliwości, krzywdy, którą się zobaczyło.

Film dotyka wielu problemów i pokazuje ich podłoża: matka, w jej rolę wciela się Weronika Książkiewicz, która nie jest w stanie sama zmierzyć się ze swoim mężem, boi się go, nie potrafi z nim rozmawiać, prosi swojego syna o to, by zrobił to za nią. Zadzwonienie na policję nie wchodzi w grę, jak by to przecież wyglądało, wszyscy by gadali. Tyle że i tak już wszyscy wiedzą. Odejście od męża też byłoby dla niej za trudne, bo kobieta łudzi się, że wszystko jeszcze wróci do normy, że jej mąż wyzdrowieje, zrozumie jaką krzywdę wyrządza i to zmotywuje go do zaprzestania picia. Książkiewicz przekonuje nas o tym, jak chaotyczna, mimo swojej dozy zrozumienia dla męża jest jej postać. Samotnie wychowująca syna matka, robiąca to najlepiej jak potrafi, niewidząca jednak krzywdy, jaką wyrządza sobie i dziecku, brakiem determinacji i odwagi, by odejść od męża.

Z drugiej strony jest ojciec, grany przez Macieja Stuhra, który na wersalce w salonie codziennie przegrywa walkę z samym sobą. Zatapia się w wymieszanej jak drink wódce z własnym moczem. Dla niego alkohol nie jest tym, co niszczy mu życie, ale tym, co przy tym życiu go utrzymuje. W jednej z ostatnich scen mówi swojemu synowi, że wszyscy wkoło powtarzają mu, żeby przestał, że tylko tyle wystarczy, a on potrafi na to odpowiedzieć tyle: „mi tak chcę się pić”, to jest uczucie, którego nie jest w stanie przezwyciężyć i Stuhr w tej roli jest oszałamiająco przekonujący. Na ekranie widzimy człowieka, który żyje kieliszkiem i dzięki niemu, który nie dostrzega krzywdy, jaką wyrządza, tylko tą, która uważa, że otrzymuje.

I on, ich dziecko, grane przez debiutanta ekranowego — Teodora Koziara, które kocha swoich rodziców, i jest w stanie zrobić dla nich wszystko, bo nie wie jeszcze, i może nigdy tego nie zrozumie, że on nie jest nikomu nic winien. Nawet swoim rodzicom, którzy odcisnęli na nim olbrzymie piętno własnych kompleksów i problemów. Koziar jest przekonujący, naturalny, potrafi ukazać złożoność chłopca albo bardziej złożoność sytuacji, w których znajduje się jego bohater. Chłopiec musi stać się dorosłym, bo dorośli nie są w stanie. W filmie pojawia się taka scena, kiedy Alek wraca z pracy do domu i Tomek oczyma wyobraźni widzi go trzeźwego, opanowanego, przepraszającego za wszystkie poprzednie wybuchy i złości. W rzeczywistości ojciec wrócił z pracy, pijany, niemówiący do dziecka nic, szukający wzrokiem kanapy, na której się położy i pójdzie spać. Najsmutniejsze w tym obrazie jest to, że temu dziecku, tyle by wystarczyło. Ta skrucha, zmiana, ten spokój – to wszystko, o co nigdy nie powinien prosić, co nigdy nie powinno być tylko marzeniem, a rzeczywistością.

Ciężka do uniesienia prawda o rzeczywistości

 Jak mówi sam reżyser, ten film poświęcił ojcu, ale dedykuje go wszystkim Dorosłym Dzieciom Alkoholików. W rozmowie z Gazetą Wyborczą opowiada o tym, jak to, czego doświadczył we własnym domu, ukształtowało go: „Nigdy nie będę żył spokojnie. Spokój mnie zabija.” Widać, że ten problem Aksinowiczowi jest aż nazbyt znany, dzięki czemu wie, jak go opowiedzieć z wyczuciem, pokazując przy tym dosadnie brzydką prawdę i mrok nałogu. Ta szczerość w narracji wbija widza w fotel; historia opowiedziana z pełną wrażliwości przy tak potwornej fabule. Ten film będzie „rollercoasterem” emocji dla wszystkich, ale dla niektórych będzie też rozdrapywaniem starych lub świeżych, zagojonych lub nie ran, które mogą znów dać o sobie znać.  To, co zobaczyło się na ekranie, jest o tyle ujmujące, że nie było wymyśloną historią, z którą nie jesteśmy w stanie się sami utożsamić albo o której nie słyszeliśmy, nie byliśmy świadkiem. To się może dziać w mieszkaniu obok, za płotem u sąsiada, po drugiej stronie ulicy, i dzieje się, nawet w tym momencie. Ten film powoli, jak zachodzące wakacyjne słońce w fabule, odsłania cechę polskiej mentalności — przemilczanie, tego co niewygodne, tego co krzywdzące, tego co boli. Niech boli, ale po cichu. Uświadamia potrzebę niebycia obojętnym na cudzą krzywdę, na to, co słyszymy, co widzimy, w szczególności, gdy jesteśmy świadkiem rozpadającego się domu, który próbuję poskładać jak klocki lego, niewinne niczemu dziecko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

17 − 10 =