Trzeba poćwiczyć pisanie — recenzja filmu „Prime Time”

fot. imdb.com

„Prime Time” Jakuba Piątka, pomimo że doczekał się swojej premiery już pod koniec stycznia tego roku na festiwalu Sundance, to w kwietniu pojawił się również na Netflixie. Przez długi czas był jednym z najczęściej oglądanych filmów na tym portalu streamingowym. Czy jest on jednak wart uwagi?

Sylwester, 1999 rok. Sebastian (Bartosz Bielenia) wpada do studia telewizyjnego i zamyka się w nim z dwoma zakładnikami — prezenterką Mirą Kryle (Magdalena Popławska) i ochroniarzem Grzegorzem (Andrzej Kłak). Żąda on tylko jednego — wejścia na antenę na żywo podczas prime time’u. 

Film zaczyna się obiecująco, a przez większość czasu siedzimy na skraju fotelu zaintrygowani wydarzeniami na ekranie. Przed nami prezentuje się materiał na rasowy thriller. Mamy z pozoru szalonego wariata, który grozi wszystkim bronią, damę w opałach, czekającą na wybawienie oraz podejrzanego ochroniarza, który z czasem zaczyna sympatyzować z przestępcą. Jednak to wszystko zmierza donikąd.

Reżyser, Jakub Piątek, bazuje na wielu niedomówieniach. Nie wiadomo, czy jest to celowy zabieg czy nie. Właściwie trudno wywnioskować, z jakiego powodu główny bohater decyduje się na sterroryzowanie studia. Mało tego, co jakiś czas kontaktuje się przez telefon z tajemniczym Dawidem (Julian Świeżewski), o którym również dużo nie wiemy. Trudno jest nam zrozumieć Sebastiana, próbować utożsamić się z nim i jego problemami, gdyż Piątek nie uchyla rąbka tajemnicy. Być może ta metoda działa. Być może właśnie to postawił sobie za cel. W moim odczuciu powoduje brak zrozumienia między widzem a wizją reżysera oraz działa na niekorzyść całego filmu.

„Prime Time” ma jednak swoje dobre strony jak właśnie pierwsze minuty obrazu czy przede wszystkim gra aktorska. O Bartoszu Bieleni można mówić jak o obiecującej, młodej gwieździe polskiego kina. Swój prawdziwy kunszt udowodnił już wielokrotnie, w szczególności w „Bożym Ciele” (2019) Jana Komasy. W filmie Piątka nie jest inaczej. Bielenia znakomicie wykorzystuje dany mu czas na ekranie, a jego roztrzęsiona, pełna skrajnych emocji twarz, pozostaje w głowie widza na długo po napisach końcowych. Nie fabuła, a właśnie świetny performance aktora, jest akurat doskonałą wymówką do obejrzenia tego filmu. Podobnie jak Magdalena Popławska, odtwórczyni wspomnianej wcześniej zakładniczki, damy w opałach, która właściwie stara się z dumą walczyć w zamkniętym studiu telewizyjnym. Jej doświadczenie bierze górę, nie raczy nawet histeryzować (czego raczej oczekuje się od kobiet w podobnych sytuacjach).

Poza wspomnianą warstwą fabularną, reżyser pragnie zwrócić uwagę na charakterystykę polskiego społeczeństwa wchodzącego w nowy, 2000 rok. Parę razy przez film przewijają się ekrany telewizorów, z których słychać głosy różnych, protestujących grup zawodowych, widać także prezydenta Kwaśniewskiego czy ludzi bawiących się w noc sylwestrową i składających sobie życzenia noworoczne. Piątek ponownie tylko liże temat, nie robiąc z nim nic więcej. Czy chciał on nawiązać do obecnych czasów? Czy tylko ukazać ówczesną rzeczywistość? Tego się nie dowiemy.

W ten sposób mijają całe 93 minuty. A dzień po seansie praktycznie zapominamy, co oglądaliśmy. Przynajmniej tak było w moim wypadku, gdyż rozwinięcie całej akcji następuje w dość przewidywalny sposób.

Należy również podkreślić, że fabuła „Prime Time” była inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Podobne wtargnięcie do studia telewizyjnego odbyło się w 2003 roku, a winny ani razu nie wyraził zgody na nakręcenie o nim filmu. Jak sam przyznał, odmówił nawet Andrzejowi Wajdzie. Co więcej, tuż przed premierą produkcji na Netflixie sam zainteresowany wydał list do jej twórców, który można przeczytać tutaj: https://inpoland.today/list-otwarty-do-producentow-i-dystrybutorow-filmu-prime-time/#comments

Czy pan Piątek był świadom tego problemu?

Nie opowiadając się po żadnej ze stron i nie zważając na kontrowersje — „Prime Time” to kino nudne, które urozmaicają świetne kreacje aktorskie. Ciekawie zainicjowane tylko po to, aby w połowie jego tempo drastycznie spadło. Bolączka polskich filmowców od lat dalej dotyczy jednego i tego samego aspektu, a mianowicie scenariusza. W przypadku filmu Piątka nie jest inaczej. Trzeba poćwiczyć pisanie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *