Ekologiczne oszustwo

Źródło: Tobias Tullius/Unsplash

Większość osób zgadza się, że zmiany klimatyczne faktycznie istnieją i nie są mistyfikacją. Staramy się im jakoś zapobiec, każdy na własny sposób – nie jedząc mięsa, podając śmieci recyklingowi czy kupując produkty szyte i wytwarzane w sposób odpowiedzialny. Ale z czym wiąże się ta łatka odpowiedzialności? Jednym z największych zagrożeń trendu na modę odpowiedzialną jest tak zwany „greenwashing”.

Zjawisko odpowiedzialności mody stało się pewnego rodzaju ruchem. Wyszedł on z inicjatywy konsumentów i odbiorców. Nie istnieją przecież oficjalne restrykcje i przepisy prawne regulujące stosowanie konkretnych materiałów, stosownego pozbywania się odpadów tekstylnych czy zakazy używania toksycznych chemikaliów do farbowania ubrań. Czynności te wynikają często z własnych przekonań producentów albo z presji społeczeństwa, które coraz częściej szuka rozwiązań bezpiecznych dla środowiska. Czy te adaptowane rozwiązana rzeczywiście są ekologiczne?

Termin greenwashing został stworzony w 1986 roku przez Amerykańskiego ekologa Jay’a Westervelda. Na łamach gazety „New York Times” opisał stosowaną przez pewne hotele praktykę namawiania gości do rzadszej wymiany zużytych ręczników. Argumentem miała być ochrona środowiska – mniejsze zużycie wody, energii oraz detergentów. Jak się później okazało, chodziło wyłącznie o zaoszczędzenie pieniędzy na praniu.

Ta ekościema to wprowadzanie w błąd konsumentów poprzez karmienie ich nieprawdziwymi informacjami na temat „ekologiczności” oferowanych przez firmę produktów lub usług. Mydlenie oczu klientom cechuje się przedstawianiem braku negatywnego wpływu na środowisko, gdy w rzeczywistości jest on tylko niewiele mniejszy od tych, jakie wywierają inne, podobne produkty. Zdarza się również, że firmy tworzą ekologiczny wizerunek jakiegoś artykułu, jednocześnie w innym sektorze swojej działalności niszczą przyrodę, emitują do powietrza trujące substancje i opierają realizację na niewolniczej pracy za minimalne stawki.

Kilka głównych grzechów greenwashingu (według raportu firmy TerraChoice) to:

Grzech braku dowodu – przykładem takiego postępowania jest często informacja o nietestowaniu produktu na zwierzętach, której konsument nie jest w stanie w zweryfikować albo reklamowanie towarów jako naturalnych, chociaż brakuje im odpowiednich, poświadczających o tym certyfikatów.

Grzech niejasności – czyli świadome błędy w komunikacji lub jej brak precyzyjności. Wyrób „wolny od chemikaliów” jest właściwie niemożliwy, a „naturalne” mogą również być silnie trujące substancje takie jak arszenik czy formaldehyd.

Grzech nieistotności – producent faktycznie deklaruje jakieś prawdziwe działania, jednak są one mało istotne. Np. informacja o nieobecności w produkcie freonów, których użycie zostało zakazane kilkadziesiąt lat temu.

Grzech mniejszego zła – ekologiczne papierosy, produkt ten pozytywnie wyróżnia się na tle swojej kategorii, która jednak w rzeczywistości jako całość jest wyjątkowo szkodliwa dla środowiska i ludzi.

Grzech kłamstwa – producent niezgodne z prawem wykorzystuje znaki certyfikacji, podaje nieprawdziwe dane o zawartości materiału z recyklingu lub przydatności do utylizacji.

Przykładem nadchodzącej ekologicznej przemiany jest największy koncern fast fashion Intidex. Na którego czele stoi Zara. Marka ta ogłosiła, że do 2025 roku zmieni swoją produkcję o 180 stopni. Będzie używać wyłącznie materiałów z recyklingu i dodatkowo, wymyśli sposób na bardziej zrównoważone pozbywanie się odpadów z produkcji. Czy lider globalnego przemysłu odzieżowego faktycznie zmieni swój system produkcji na o wiele droższe, ale lepsze dla środowiska rozwiązania?

Patrząc na wszystkie obietnice i przejaskrawione reklamy znanych i kochanych przez nas marek trzeba zastanowić się, ile w tym ekologii, a ile greenwashingu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dziesięć + czternaście =