Małeckość – wrażliwość Jakuba Małeckiego

fot. Instagram

Przez lata szukałam punktu odniesienia – twórczości, do której mogłabym porównywać wszystkie następne. Dzisiaj już tylko zastanawiam się, czy jakaś historia dorówna tej od Jakuba Małeckiego.

Warto byłoby zacząć od tego, kim w ogóle jest Jakub Małecki. Gdyby istniał algorytm, który wskutek analizy treści książki automatycznie określałby wiek i płeć autora, to Małecki zostałby uznany za dojrzałą kobietę. Jest bowiem w jego postrzeganiu świata pewien rodzaj wrażliwości, jaki społeczeństwo przypisuje kobietom, a mężczyzn o niego nie posądza. Jednak pisarz nie dość, że jest panem, to jeszcze w tym roku skończy dopiero 39 lat. A pisze tak, jakby z niejednego pieca chleb jadł, a właściwie, jakby było tych pieców i chlebów całkiem sporo.

Był związany z branżą bankową, ale miłość do literatury przeważyła. Potrafił w segregatory klientów wklejać przedrukowane strony książek, aby nie wzbudzić podejrzeń co do niewykonywania pracy. W ten sposób przeczytał Lalkę. Jego pierwszymi publikacjami w 2007 roku były opowiadania, które gatunkowo  przyporządkować można do nurtu fantastycznego.

Laureat Stypendium im. Albrechta Lemppa za rok 2020 oraz Złotego Wyróżnienia Nagrody im. Jerzego Żuławskiego, nagrody Śląkfa oraz nagrody Książka Miesiąca „Magazynu Literackiego KSIĄŻKI”. Był nominowany do Nagrody Literackiej Europy Środkowej „Angelus”, nagrody im. Stanisława Barańczaka, Poznańskiej Nagrody Literackiej, Nagrody Literackiej im. J. Żuławskiego, Nagrody Literackiej NIKE oraz dwukrotnie do Nagrody im. Janusza A. Zajdla. Laureat stypendium „Młoda Polska” Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2017).

Moja przygoda z Jakubem Małeckim zaczęła się wraz z momentem, kiedy po raz pierwszy usłyszałam o nim na polskim booktubie. Wtedy zaczęłam się baczniej przyglądać jego karierze i przeglądać wiele recenzji. Na początku 2018 roku przeczytałam swoją pierwszą książkę, „Rdzę”, a potem chłonęłam każde słowo: „Dygot”, „Ślady”, „Horyzont”, „Nikt nie idzie”, „Dżozef”. I tak trwam, podczytując najnowszego „Saturnina”, ale nie kończę. Nie lubię stanu, w którym nie mam żadnej książki Małeckiego do wertowania. Na szczęście autor ogłosił tytuł kolejnej powieści, „Święto ognia”. Może to oznaczać tylko jedno – premierę w drugiej połowie roku.

Jego utwory są spojrzeniem w głąb najnowszej literatury pięknej, gdzie co raz mniej tematów niewygodnych. Mówi się w niej o tym, co do tej pory było mniej ważne lub kontrowersyjne. O kobietach silnych, choć zmagających się z wyzwaniami dnia powszedniego, o osobach z niepełnosprawnościami oraz o chorobach psychicznych i borykaniu się z uzależnieniami.

Autor kreuje zwykłe-niezwykłe postaci – albinosa, niepełnosprawnego intelektualnie mężczyznę, weterana wojennego czy Saturnina (swoją drogą, to imię naprawdę istnieje). Oddaje ich emocje bez wielkich epitetów, metafor, nie siląc się na nieuzasadnione intelektualizowanie. Jest prosto, zdania nie są długie, chyba że to celowy zabieg, na przykład obrazujący monolog wewnętrzny. Gdy człowiek je przeczyta, a raczej pozwoli wymówić je wewnętrznemu głosowi, to dociera do niego cała ich lekkość i ciężar zarazem. O rzeczach trudnych, niemal niedających się opisać słowami, pisze, dotykając najczulszych ze strun ludzkiej wrażliwości.

fot. Instagram

Małecki czerpie inspirację między innymi z polskiego folkloru. Tłem wydarzeń, które wsiąka w mentalność postaci, bywa prowincja. Miejsca, gdzie diabeł nie tylko mówi dobranoc, ale gmatwa w kolejach życiowych mieszkańców. Kolejnym aspektem małeckich powieści jest zacieranie się granicy między światem rzeczywistym a wyimaginowanym. Związane jest to z wymienioną już wcześniej ludowością, ale również z korzeniami autora – wzrastał on bowiem na fantastyce. Posługuje się symbolem i groteską. Sięga także do nieco zmienionych wątków autobiograficznych: jeden z jego bohaterów nosi nazwisko Małecki, sytuuje akcję powieści w rodzinnych stronach (na przykład w Kole), bohaterowie mają związek z blokowiskami, gdzie dojrzewał. Wraca z fascynacją do czasów wojennych, które spaja z teraźniejszością.

Proza Małeckiego jest projekcją ludzkich lęków. Na kartach powieści i opowiadań stykamy się ze strachem – przed przemijaniem, przed utratą najbliższych, przed oznakami starości. Przedstawia walkę człowieka z codziennością, która jest splotem wzlotów i upadków. Pełna jest bycia dla innych i bycia dla siebie. Towarzystwa i samotności. Spokoju i chaosu. Bohaterowie starają się zrozumieć swoje miejsce we Wszechświecie.

Posługiwanie się fragmentyzacją, mieszanką realizmu i nadrealizmu, uwikłanie człowieka w przypadkowość – wszystko to umacnia poczucie lęku, podbija intensywność przekazywanych emocji i uzupełnia przekaz. Bo u Małeckiego, tak jak w dzisiejszej literaturze pięknej, nie mówią słowa, a pauzy.

Gdybym miała wybrać najbardziej moją ze wszystkich powieści, to powiedziałabym „Horyzont”. Utwór o tym, jak trudno jest zapomnieć i jak źle jest nie pamiętać. Po lekturze otworzyłam książkę ponownie na pierwszej stronie i zaczęłam jeszcze raz. Można uznać to za rekomendację.

W świecie wykreowanym przez autora urzeka mnie wrażliwość na świat, na drugiego człowieka. Małecki bowiem traktuje swoich bohaterów z czułością, która zgodnie ze słowami Olgi Tokarczuk, jest najskromniejszą odmianą miłości. To właśnie Małeckość.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

szesnaście − 1 =