Historie moich kobiet

Feminizm. To ważne słowo zwłaszcza ostatnimi czasy i, co dziwne, nadal nie przez wszystkich poważane. Niezrozumiane, ale nadal ważne. W związku z tym chciałabym przedstawić swój prywatny pogląd na sprawę, bo nie da się zaprzeczyć, że w całości ruchu emancypacyjnego obejmującego społeczeństwo, kryją się te indywidualne, małe podejścia. Takie jak historie moje i moich kobiet.

Podejrzewam, że tak wyglądał początek. Ja, rodzice i dwoje mojego starszego rodzeństwa dopiero co wprowadziliśmy się do jeszcze niewykończonego domu i otaczała nas pewnie aura lekkiego, zalatującego biedą szczęścia.

fot. Markus Spikse/ Pexels

Był jeden z tych słonecznych dni, więc spędzałam go przed domem zajęta czymkolwiek, co było dobrym zajęciem dla pięciolatki. Kopanie dołków, budowanie domków dla lalek, takie rzeczy. Przed domem sąsiadów bawiła się dziewczynka w podobnym wieku. Wiedziałam o tym, bo zerkałam na nią i czasem zdarzało się, że ona zerkała na mnie, a nasz wzrok się spotykał. W takich momentach zaaferowana skupiałam pełną uwagę na swoich niecodziennie frapujących zajęciach. Podejrzewam, że w którymś momencie podniosłam głowę i ona już tam po prostu była ze swoją łopatką albo różowym mini volkswagenem, któremu otwierały się drzwi i który mieścił trzy lalki. Pewnie zapytała, czy mogłybyśmy razem posiedzieć na trawie, a ja powiedziałam, że jasne, bo przecież nie zerkałam na nią ze strachem, marzyłam raczej o towarzystwie kompana z łopatką.

Spacerowałyśmy kiedyś po nocnej Gdyni, wlokąc się w stronę SKM i opowiadałam jej natchniona o planach na przyszłość, o projektach, które chciałabym tworzyć, a za które pewnie nigdy się nie zabiorę, a ona dokładnie o tym wiedziała i pozwalała mi snuć niewydarzone opowieści. Szłyśmy długo, mogłyśmy sobie na to pozwolić raz w tygodniu. Dopiero wtedy atmosfera nocy sprawiła, że była w stanie opowiedzieć o wszystkich złych aspektach jej życia ostatniego roku. Opowiadała mi o dyskryminacji, z którą często się spotykała z racji tego, że nie wybrała klasycznego „dziewczęcego” kierunku. O swoim wzburzeniu za każdym razem, kiedy któryś z wykładowców żartował, że powinna to zostawić chłopakom. O pracy, którą podjęła podczas studiów i o braku czasu, wiecznym zmęczeniu, wrażeniu samotności, złym samopoczuciu i samoocenie, która sprawiała, że życie było jak bycie na rollercoasterze z chorobą lokomocyjną. Szalone, że kiedy mi to wtedy opowiadała, wynajmowała już sama mieszkanie, w którym zawsze miała dla mnie gotowe śniadanie, obiad i kolację, kiedykolwiek bym nie przyjechała. Właśnie się dowiedziała, że zostanie jej przyznane stypendium naukowe i nadal była gotowa wyciągnąć ze swojego grafiku każdą sobotę, żeby móc obejrzeć ze mną film albo czytać każdy mój tekst, zanim postanowiłabym go opublikować. A gdy wstawałybyśmy sprzed telewizora, mówiłaby mi jak to pięknie jest tutaj być, a w oczach miałaby dużo nadziei. Każdego takiego wieczora zadaję sobie pytanie, czy jest coś, czego nie jest w stanie zrobić, jednocześnie będąc tak wrażliwą i otwartą na świat.

Historia mojej kobiety nie była zawsze piękna ani majestatyczna, nie zawiera heroicznego wątku o ratowaniu orek, chociaż jestem pewna, że każdy chciałby ratować orki. Ale właśnie dlatego ma tak duże znaczenie. Daje nadzieję na to, że każda historia jest ważna. Nie jest prosta, a mimo to można liczyć na dobre zakończenie, na zmianę małego kawałka świata, w którym żyjemy, niewielkiej cząstki społeczeństwa, osiedla czy uczelni. Dlatego zachęcam. Opowiadajmy sobie historie naszych kobiet.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 × 5 =