Archiwum Dźwięków. Rok 1982

W kolejnym Archiwum Dźwięków wybierzemy się w podróż do roku 1982, bogatego w skandale i kawał dobrej muzyki.                    

1982 to kolejne 12 miesięcy znakomitych debiutów. W Polsce pierwsze numery wydaje m.in. Brygada Kryzys. Piotr Wieteska i Kazik Staszewski zakładają Kult. Za granicą powstaje Alphaville, na scenie pojawia się Madonna z pierwszą demonstracyjną wersją hitu „Everybody”. Na antenie zaś słyszymy inne ponadczasowe przeboje, a wśród nich: „Under Pressure”, „Eye of The Tiger”, „I Love It Loud” czy „Do You Really Want To Hurt Me”. Swoją działalność zawiesza ABBA. Venom nagrywa Black Metal, od którego rodzi się nowy, mocny gatunek o tej samej nazwie. Pierwszą epkę wydaje psychodeliczne Sonic Youth. Ogromny sukces komercyjny odnosi album Toto IV. Tam znajdziemy m.in. „Rossanę” i „Africę”, których melodie potrafi dziś zanucić niemal każdy. Jeszcze większą sensacją okazuje się krążek nazwany później albumem wszechczasów, od którego zaczniemy odświeżanie pamięci o ciekawych melodiach 82. roku.

1. Thriller

Jeżeli album muzyczny trafia do zbiorów Biblioteki Kongresu Stanów Zjednoczonych jako element kulturowo istotny, wpisany zostaje do Księgi Rekordów Guinessa jako najlepiej sprzedający się album w historii i przez 80 tygodni bez przerwy znajduje się w pierwszej dziesiątce amerykańskich list przebojów, można z pewnością  nazwać go jednym z najlepszych dzieł popowych wszechczasów. Michael Jackson osiągnął tym krążkiem cel, który sobie wyznaczył. Jako perfekcjonista marzył, by każdy utwór stał się przebojem. Selekcjonowanie ich stało się obsesją i prowadziło do licznych sporów z producentem Quincym Jonesem. Artysta nawiązał współpracę m.in. z legendarnym Paulem McCartneyem („The Girl Is Mine”, „Say Say Say”), muzykami zespołu Toto, fotografem Douglasem Kirklandem czy zdobywcą Oscara Rickiem Bakerem. Sam Michael stał się światowym fenomenem. Wyznaczył kierunek muzyki popularnej – to, jak ma brzmieć, ale także wyglądać. Ukształtował się wizerunek jedynego Króla Popu, artysty, który coraz odważniejszymi dźwiękami i tekstami zaczął przeciwstawiać się medialnym atakom. Takim manifestem było chociażby kultowe „Billie Jean”.

Od czasu nagrania Thrillera minęło prawie 40 lat, ale postać Michaela Jacksona wciąż wzbudza wiele kontrowersji, a jego taneczne utwory nadal sprawiają, że nie można sobie odmówić chociażby najmniejszego ruchu nogą. Posłuchajmy zatem „Pretty Young Thing”, które w świetle ostatnich wydarzeń może nabrać zupełnie innego wydźwięku…

2. The Number Of The Beast

Album ten ma zupełnie odmienny styl niż wspomniany przed chwilą krążek Jacksona. Płyty te cechuje jednak kilka podobnych technicznych chwytów. Jednym z nich jest upiorny charakter tytułowego utworu, a także wykorzystanie w nim, oprócz śpiewu, kwestii mówionej. Muzycy z Iron Maiden marzyli o tym, by zatrudnić Vincenta Price’a jako lektora, który miał wypowiedzieć kilka wersów tekstu „The Number Of The Beast”. Po tym, jak popularny aktor zażyczył sobie 25 tysięcy dolarów, zespół zrezygnował z jego udziału w przedsięwzięciu. Na taki wydatek mógł sobie pozwolić jedynie Król Popu. Przebojowy „Thriller” otwiera monolog, wypowiedziany przez Price’a, a kończy go charakterystyczny śmiech ówczesnego gwiazdora kina grozy. Grupa Iron Maiden podjęła za to współpracę z innym charakterystycznym głosem – Barrym Claytonem.

Na tym techniczne podobieństwa się kończą, bo Iron Maiden grał wysokiej klasy heavy metal, kompozycje z o wiele większym pazurem niż popowe i funkowe piosenki Jacksona. Wciąż jednak można zauważyć pewne analogie. Album również cieszył się wielką popularnością, szczególnie w Wielkiej Brytanii, gdzie zdobył pierwsze miejsce na listach przebojów jako pierwszy krążek w historii twórczości grupy.  Tym razem kontrowersje wzbudził nie tyle wykonawca, co sam krążek. Projekt okładki miał satanistyczny, okultystyczny charakter i nie przyjął się dobrze we wszystkich środowiskach. Nie mniej jednak, stał się sztandarem grupy, którą zaczęto potocznie nazywać – zgodnie z nazwą płyty i mocnym brzmieniem kapeli – Bestią.

3. The Lexicon Of Love

Martin Fry, lider ABC, tłumaczył, że ambicją zespołu, było nagranie debiutanckiego albumu, który byłby dla słuchaczy bliski tematycznie i przystępny brzmieniowo. Faktycznie, większość tekstów skupia się wokół miłosnych rozterek, a melodie mają taneczny charakter. Jednak rezygnacja z jednocześnie lekko wyrafinowanego stylu była wykluczona. Muzycy chcieli skomponować coś, co mogłoby wpisać się do kanonu muzyki popularnej, ale nie wyobrażali sobie całkowitego odejścia od post-punkowej idei. Z tego względu, do Leksykonu Miłości, oprócz nowofalowych aranżacji, dorzucili nieco dyskotekowych brzmień. Prawdziwą ucztą dla ucha jest utwór „The Look Of Love”, bogaty w różne style, szeroki wachlarz instrumentów, dynamiczny wokal i charakterystyczne intro. Co ciekawe, pierwsze sekundy piosenki otwierają kultową Listę Przebojów Trójki.

Historia zespołu pokazała, że The Lexicon Of Love stał się znakiem rozpoznawczym ABC. Rok po jego wydaniu, grupa zdecydowała się na wypuszczenie filmu parafabularnego „Mantrap”, krótkometrażowej produkcji o perypetiach Fry’a, rosyjskich szpiegach i zbawianiu świata muzyką new romantic. Nie sposób jednak nazwać jego ścieżkę dźwiękową zwyczajnym muzycznym podkładem. To raczej obraz stał się tłem dla kultowych utworów brytyjskiego bandu.

4. Upstairs at Eric’s

Kiedy Vince Clarke opuścił odnoszącą już wtedy sukcesy grupę Depeche Mode, nie oznaczało to dla niego końca kariery. Przeciwnie, muzyk odczuł więcej twórczej swobody i rozwinął skrzydła. W 1981 roku połączył siły z charyzmatyczną Alison Moyet. Kilka miesięcy później Yazoo wydało pierwszy, znakomity, elektropopowy singiel. Ballada „Only You” szybko wspięła się na szczyty muzycznych notowań w Wielkiej Brytanii. Niedługo potem, w lipcu 1982, duet zaskoczył energicznym, elektryzującym wręcz, „Don’t Go”. Po tym sukcesie, Moyet i Clarke zabrali się za skomponowanie krążka. Można powiedzieć, że kuli żelazo, póki gorące. Co więcej, udało im się rozpalić ogień. Upstairs at Eric’s został przyjęty z ogromnym entuzjazmem. Gorąco zrobiło się także pomiędzy muzykami. Przestali dogadywać się w wielu kwestiach, co doprowadziło do rozpadu duetu jeszcze przed premierą drugiego krążka (You And Me Both, 1983).

Nazwa debiutanckiej płyty pochodzi od miejsca jej powstawania. Właścicielem studia był Eric Radcliffe, który przez kilka godzin dziennie podglądał Clarke’a i Moyet podczas prób i sesji nagraniowych. 

5. Les Concerts en Chine

Niewiele albumów koncertowych jest w stanie konkurować na rynku z krążkami studyjnymi. W 1982 roku na półki sklepów muzycznych trafiło coś więcej niż tylko prosty zapis utworów zagranych podczas jesiennej trasy Jeana-Michela Jarre’a po Chinach. Na płycie znalazły się melodie zainspirowane kulturą Dalekiego Wschodu, a także rearanżacja jednej z tradycyjnych chińskich piosenek ludowych. Elektroniczne kompozycje przyozdobione orientalną nutą przenoszą na moment do innego świata. W zasadzie trudno nazwać momentem album trwający niemal 80 minut, ale magiczne dźwięki, serwowane przez francuskiego pioniera new age’u, mogą wywołać utratę jakiejkolwiek rachuby czasu.

6. Pornography

Do innej rzeczywistości przenosi nas także czwarty studyjny album The Cure. Tego świata nie można jednak nazwać oazą spokoju. Płyta, jako ostatni tak mroczny krążek zespołu, jest swego rodzaju apogeum granej przez niego psychodelii. Na charakter kompozycji wpłynął ówczesny stan frontmana Roberta Smitha, który przyznał, że myślał wówczas o odebraniu sobie życia i skomponowaniu czegoś w rodzaju pożegnania. Ponuremu nastrojowi sprzyjał także charakter sesji nagraniowych. Nie brakowało narkotyków i alkoholu, muzycy nie ruszali się ze studia. Spali tam i magazynowali jedzenie. Lider tłumaczył, że musiał zająć czymś autodestrukcyjne myśli. Grupa pragnęła stworzyć coś o niezwykłej intensywności – co zdecydowanie udało się osiągnąć. Nadzwyczajna głębia świetnie oprawionych lirycznie brzmień i efemeryczne frazy emocjonalnego wokalu – to wszystko dało nieopisany efekt i umożliwiło przeżywanie dźwięków na poziomach, o których słuchacz mógł nie mieć pojęcia.

Chociaż historia powstania krążka brzmi bardzo depresyjnie, zresztą podobnie jak jego zawartość, Pornography spotkała się z największym do tej pory entuzjazmem wśród fanów. Krytycy nie byli tak łaskawi, klasyfikując kompozycję jako album nieokreślony, nieozdobny, niechlujny, bezwstydny i zbyt prywatny. Dopiero po latach zaczęto dostrzegać jego mistrzostwo, uznając go za podwaliny całego dark-wave’u i rocka gotyckiego.

Po wypuszczeniu krążka, grupę opuścił basista Simon Gallup i kierunek uprawianej przez The Cure muzyki gwałtownie się zmienił. Twórczość zespołu skłoniła się ku lżejszym, bardziej przystępnym brzmieniom. Nie mniej jednak, Pornografia to jeden z najlepszych krążków kiedykolwiek nagranych przez tę znakomitą brytyjską grupę i jeden z najlepszych albumów post-punkowych wszechczasów.

7. A Kiss In The Dreamhouse

Na twórczość The Cure miała wpływ chaotyczna muzyka Siouxsie and the Banshees. Zresztą, przez trzy lata Robert Smith współkształtował gitarowe brzmienie tej kapeli. A Kiss In The Dreamhouse był pierwszym albumem, na którym Banshees w pełni wykorzystali możliwości studia i nie powstrzymywali się przed żadnymi eksperymentami. Zatrudnili nawet inżyniera dźwięku, który zaproponował wprowadzenie wielowarstwowości wokalu, zapętlenie niektórych linii melodycznych czy zastosowanie dzwonków i kurantów. Interesujący charakter płyty nie jest jednak wynikiem samych eksperymentów technicznych. Według publicysty z magazynu Uncut, Garry’ego Mulhollanda, oszałamiająco piękna muzyka A Kiss In The Dreamhouse była wytworem uzależnienia, stresu, starej, chorej miłości i nowej, niebezpiecznej miłości, niedoli, braku pieniędzy i ciemności.

Na uwagę zasługuje wymyślony przez współzałożyciela zespołu, Stevena Severina, dość tajemniczy tytuł krążka. Dreamhouse to nazwa domu publicznego, który w latach 40. istniał w Los Angeles, a którego pracownice upodobniano do gwiazd filmowych za pomocą szeregu operacji plastycznych.

Wyjątkowy projekt okładki został zainspirowany twórczością Gustava Klimta, która cechowała się, jak mówi Siouxsie Sioux – takim bogactwem, jakie dostrzegaliśmy w naszej muzyce.

8. Epic Garden Music

Idąc ścieżką cold- i dark-wave’owych inspiracji, natknąć się można na niezbyt popularny w Polsce kwintet – Sad Lovers And Giants. W undergroundowych brzmieniach zespołu można doszukiwać się wpływu klasyków gatunku, takich jak Bauhaus czy Joy Division. Mimo wszystko, album cechuje pewna oryginalność, która objawia się chociażby w ciekawych, saksofonowych wstawkach („Lope”) pomiędzy nieostrymi, mglistymi zwrotkami. Krążek pełen jest paradoksów. Chociaż mamy do czynienia z wyrazistym głosem, to, jak pisze Amy Hanson z AllMusic, w niektórych numerach wokal jest tak daleko, jak gdyby Garce Allard wystawił głowę przez okno. Ujmująca jest także energiczność i melodyjność pewnych kompozycji, biorąc pod uwagę towarzyszący ich tekstom smutek.

Epic Garden Music jest pewnego rodzaju perełką w post-punkowym morzu, a Sad Lovers And Giants, tak samo jak prawdziwi giganci ciemnej fali, zdecydowanie wyprzedzili standardy swoich czasów i wpisali się do kanonu dobrych, brytyjskich, niezależnych brzmień.

9. Beat

Bez wątpienia, jednym z największych atutów King Crimson jest niewiarygodna praca gitar, między innymi fantastyczne brzmienie Roberta Frippa. Na tym polu grupa popisała się ponownie w 1982, kiedy wydała album Beat. Konstruowaniu warstwy lirycznej krążka przyświecały idee tzw. beat generation, czyli awangardowego ruchu artystycznego, promującego twórczą swobodę, anarchię, indywidualizm i kulturowy nonkonformizm. Beatnicy byli buntownikami, szukającymi ukojenia duszy w literaturze i filozofii, niestroniącymi od używek. Tytuły poszczególnych utworów, które znalazły się na płycie, nawiązują bezpośrednio do dzieł przedstawicieli tego nurtu. Album wydano zresztą w 25. rocznicę opublikowania „W drodze” – autobiograficznej powieści-manifestu Jacka Kerouaca.

Krążek spotkał się z krytyką, która zarzucała zespołowi przekombinowanie i zbyt wiele chaosu nawet dla wymagających słuchaczy. Z drugiej strony, muzykę tę nazwano prawdziwa sztuką i wybitnym epizodem rocka progresywnego.

10. Eye In The Sky

Dźwięk jednego z najbardziej kultowych utworów grupy The Alan Parsons Project możemy usłyszeć na amerykańskich uczelniach, stadionach, nawet na meczach NBA. „Sirius” towarzyszy zawodnikom Chicago Bulls w wyjściu na parkiet i podejmowaniu rywala.
Podobnym napięciem charakteryzują się inne instrumentalne utwory, takie jak „Mammagamma”. Co nie zmienia faktu, że na krążku możemy dodatkowo usłyszeć zarówno melancholijne ballady, jak i skocznne pop-rockowe kompozycje. Tej płyty nie da się nie polubić chociaż trochę, bo jest na tyle zróżnicowana, że właściwie
każdy może znaleźć coś dla siebie. Szczególnie widać to w światowych zestawieniach przebojów. Eye In The Sky znalazło się w pierwszej trójce notowań w Norwegii, Kanadzie, Nowej Zelandii, Niemczech i Hiszpanii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *