„Kocham Wasz Sopot” – relacja z koncertu Sławomira

Postaci Sławomira nie trzeba nikomu przedstawiać. Jego utwór „Miłość w Zakopanem” znają zarówno starsi, jak i młodsi i na pewno długo nie zniknie on z weselnego repertuaru. Czy jedna bardzo popularna piosenka była kluczem do koncertowego sukcesu w Scenie? Czy Sławomir zaczarował publiczność podczas nocy Andrzejkowej?

Mała kameralna sala, kolorowe światła, minimalna liczba muzyków. Nagle o 23 na scenę wchodzi on, a my możemy usłyszeć krzyki rozentuzjazmowanych fanek, które skandują głośno jego imię. Dobrze zbudowany ochroniarz stoi pod sceną i pilnuje, żeby kobiety nie znalazły się zbyt blisko swojego idola.  Brzmi to, jak opis gwiazdy międzynarodowego formatu. Jednak dotyczy on naszej rodzimej gwiazdy – Sławomira.

Muzyk od razu przyciąga wzrok typową dla siebie stylizacją. Można stwierdzić, że kreuje się na patriotę, o czym świadczy postawienie na nasze narodowe barwy, czyli biel i czerwień. Również jego żona stawia na stały element swojej scenicznej garderoby – cekiny. Sławomir już od pierwszych słów trafia do zgromadzonej widowni za pomocą swoich żartów oraz pozdrowień dla zgromadzonych Andrzejów.

Kim są jego odbiorcy zgromadzeni w Scenie? Przede wszystkim są oni różnorodni. Widzę młodzież, studentów, ludzi w wieku zbliżonym do moich rodziców, dziadków, a nawet chłopca, który „na oko” ma ledwo kilkanaście lat i przyszedł na koncert z rodzicami. Są tu też zakochane i przytulone pary, single samotnie pijący piwo w rogu sali, osoby wystrojone w eleganckie sukienki i garnitury, a także te, które przyszły w bluzach i swetrach.

Niech podniesie rękę ten, kto nie słyszał nigdy piosenki „Miłość w Zakopanem”. Na koncercie zdecydowanie nie było takiej osoby. Jednak zanim usłyszeliśmy ten największy hit, zapoznaliśmy się z resztą moim zdaniem dość ubogiego repertuaru artysty. Jego najstarsza piosenka „Megiera” została odśpiewana słowo w słowo z publicznością, tak samo, jak „Ni mom hektara” i jeden z nowszych utworów, „Ty mała znów zarosłaś”, który Zapała wprowadził z nutą nostalgii związanej z latem.

Zdradził też, że teledysk do utworu „Aneta” nagrywany był na plaży w Sopocie i że on sam kocha to miasto i ma do niego sentyment. Inne piosenki Sławomira nie były zbyt dobrze znane. Musiał delikatnie zachęcać publiczność do wspólnego śpiewania utworów takich jak „Małogosia Socha”, „Super Hero Man” czy „We build this house”. Najnowsza piosenka „Nic się nie stało” wprowadziła wszystkich w klimat reggae, a największą niespodzianką były premierowe wykonanie piosenki „Weselny pyton”, która promuje długo wyczekiwaną płytę muzyka. Tekst, zwłaszcza refrenu, był prosty, melodia z łatwością „wpadała w ucho”, jednak była łudząco podobna do innego weselnego hitu w wykonaniu Ady Krawczyk pt. „Weselny klimat”.

Nie mogę zarzucić Sławomirowi, że nie umie śpiewać. Wszystkie utwory wykonywał na żywo, radził sobie z równoczesnym śpiewem, tańcem, skakaniem i machaniem. Damskie chórki w wykonaniu Magdaleny Kajrowicz-Zapały dobrze komponowały się z całością, jednak „Kajra” bez wątpienia była na tej scenie jedynie dodatkiem.

To wyłącznie jej mąż miał kontakt z publicznością. Cały czas żartował, machał do swoich fanów, podawał rękę i przybijał „piątki” z tymi, którzy stali pod samą sceną. Pozdrawiał fanki, które przez cały koncert krzyczały, że kochają Sławomira i energicznie tańczyły, nie zwracając uwagi na inne osoby znajdujące się w klubie Scena. Muzyk opowiadał też o tym, jak uczył śpiewać Krzysztofa Krawczyka i o tym, czego grupa Vox nauczyła jego, a każde sięgnięcie po termos było pretekstem do wzniesienia toastu za zdrowie Andrzejów.

Ukłonem w stronę starszej publiczności, był medley utworów z dzieciństwa. Mogliśmy usłyszeć piosenki takie jak „Puszek okruszek”, „Moja fantazja”, „Szczotka, pasta, kubek”. Tych melodii zdecydowanie nie trzeba było nikomu przedstawiać tak jak piosenki zespołu Queen – „We Are The Champions”. Jednak na koncert idzie się po to, żeby posłuchać repertuaru znanego, popularnego wykonawcy, a nie szeregu coverów, które miały zapychać czas.

Zauważyłam, że część osób wyszła już przed bisem. Prawdopodobnie dlatego, że najbardziej znane kawałki Sławomira zostały już dawno odśpiewane. W zależności od gustu muzycznego, jak i ilości wypitego tego wieczoru alkoholu, większa część publiczności bawiła się dobrze. Koncert jednak nie wniósł nic nowego w moje życie. Bardziej przekonałam się, że słynny Sławomir naprawdę potrafi śpiewać na żywo i że musi popracować nad własnym repertuarem.

fot. Sławomir Jędrzejewski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *