Ikony Jazzu @ Stary Maneż – Urbanator has come to Gdańsk!
4 min readSobotni koncert Michała Urbaniaka i Urbanatora był dla wielbicieli dobrej muzyki wydarzeniem, którego w planowaniu trójmiejskiej majówki pominąć byłoby grzechem! Niesamowity międzynarodowy skład na scenie, wśród publiczności zarówno starsi, jak i młodsi — wszyscy oni skupieni w Starym Maneżu z miłości do jazzu. Trudno jest słowami oddać atmosferę tak wspaniałego wieczoru.
Tego wieczoru projekt Urbanator wystąpił na scenie w składzie: maestro Michał Urbaniak — skrzypce, saksofony, Michael „Patches” Stewart — trąbka, Femi Temowo — gitara, Troy Miller — perkusja, Marcin Pospieszalski — bas, Marek Pędziwiatr — keyboards oraz Andy Ninvalle — wokal/rap. Jak mówi sam lider zespołu Michał Urbaniak „muzyka Urbanatora to rytm, serce i świetna energia”. Wiele można by też powiedzieć o każdym muzyku z osobna. Pochodzący z Nowego Orleanu Stewart debiutował już w wieku 16 lat, Temowo jest jednym z najbardziej rozchwytywanych europejskich gitarzystów, był też dyrektorem muzycznym Amy Winehouse, Miller — jeden z najwybitniejszych perkusistów w Europie, ma na swoim koncie współpracę m.in. Cliff Richardem czy też z już wspomnianą Amy Winehouse. Obok światowej rangi muzyków, na kilka słów zasługują również polscy członkowie zespołu: Pospieszalski — jako producent muzyczny został czterokrotnym laureatem Fryderyków, jako basista grał z Tomaszem Stańko czy Stanisławem Sojką i Pędziwiatr — kolejny zgoła wszechstronny muzyk koncertujący w kraju i zagranicą. Ninvalle, cytując słowa Urbaniaka „cherry on a cake” zespołu, to pochodzący z Gujany raper i tancerz, który jak mogliśmy się przekonać, w dziedzinie beatboxu osiągnął poziom niemal mistrzowski.
Zanim na scenie pojawiła się gwiazda wieczoru, publiczność „rozgrzała” formacja Bibobit. Autorami projektu są Daniel Moszczyński i Bartek Pietsch — duet, który inspiruje i jednoczy jazz, elektronika oraz hip-hop. To zespół, który podobnie jak Urbanator przekracza granice gatunkowe. Idealnie wpisał się więc swoim występem w stylistykę wieczoru i potrafił nawiązać z publicznością bardzo dobry kontakt.
Występ Michała Urbaniaka rozpoczął się od jazzowych wspomnień, jego własnych kompozycji — utworów „tak starych, że aż nowych”. W pierwszym z nich usłyszeliśmy po kolei stonowane dźwięki trąbki, saksofonu, pianina i gitary, utwór zamknęło bardzo liryczne solo saksofonu. Kolejny utwór, dużo bardziej energiczny, stanowiła kompozycja z wiodącymi dźwiękami saksofonu, trąbki i gitar. Trzeci utwór zaskoczył publiczność mocnym wejściem gitar, lider zespołu sięgnął tym razem po skrzypce, które razem z trąbką Stewarta stworzyły niezwykle zgrane połączenie, utwór zakończyło solo na perkusji. Każdą kolejną kompozycję kończyły gromkie brawa publiczności. Następną piosenkę stanowiła ballada, podczas której swoje wokalne umiejętności zaprezentował Femi Temowo, po czym po raz kolejny publiczność mogła wsłuchać się w pięknie uzupełniające się dźwięki trąbki i saksofonu.
Po tym utworze nastąpiła druga część występu, podczas której zagrano materiał z dotychczasowych albumów Urbanatora. Michał Urbaniak rozpoczął tę część słowami „Romance is romance, but we have to move on, back on track”, po czym zaprosił na scenę Andy’ego Ninvalle, który pozostał z nami już przez całą kolejną część wieczoru. Jego wokalne popisy spotkały się z niezwykłą aprobatą publiczności — nic w tym dziwnego, to czego dokonywał on ze swoim głosem, było wręcz zdumiewające: niesamowity flow, świetny beatbox — ostatnio miałam okazję słyszeć porównywalny show podczas występu Naturally 7. Ta część twórczości Urbanatora z pewnością jest wyrazem przekraczania pewnych muzycznych granic, to jakby spotkanie klasycznego rozrywkowego brzmienia muzyki jazzowej z tym, co nowe, wręcz uliczne. W kompozycjach przejawia się wyraźna inspiracja ostatnim albumem Milesa Davisa zatytułowanym „Doo-Bop”, na którym również znajdują utwory będące romansem muzyki jazzowej z hip-hopem, było to w interpretacji Michała Urbaniaka „zielone światło” dane przez Davisa, by podążać w tym właśnie kierunku.
To niebywałe szczęście móc rozkoszować się dawką muzyki na tak wysokim poziomie. Widzieć jak utalentowani muzycy grają na żywo muzykę, która płynie im we krwi, jest nieocenione. Cytując słowa Andy’ego Nashwille, Urbanator to „band live itself, never know what is gonna happen”. Właśnie dzięki temu każdy koncert to zupełnie nowa interpretacja istniejących już utworów, poruszanie się w znanym już muzykom obszarach i wykraczanie poza nie podczas improwizacji. Między muzykami wyraźnie dostrzegalna była przyjaźń i wzajemny szacunek. Pan Michał Urbaniak, niezaprzeczalnie — ikona jazzu, osoba niezwykle skromna i ciepła, choć równocześnie charyzmatyczna, pięknie przedstawiona przez swój zespół jako „the man, the main reason we’re all here”. Po zejściu ze sceny gdańska publika zgotowała zespołowi długie owacje na stojąco. Śmiele powiem, że po takim koncercie nikt nie powinien czuć niedosytu, po prostu takiej muzyki nigdy nie ma się dość.
Fot. Marek Weiss dla Agencja Artystyczna Perspektywy