Bezbronny na wojnie – Przełęcz ocalonych

przeleczocalonych1„Przełęcz ocalonych” w reżyserii Mela Gibsona to niezwykła opowieść o poświęceniu, miłości i bohaterstwie, ale przede wszystkim o wierze w swoje przekonania. Historia piękna, lecz nie pozbawiona potknięć. Przygoda, w którą trudno uwierzyć, mimo że wydarzyła się naprawdę.

Dawno nie mieliśmy na dużym ekranie tak (nie bójmy się użyć tego słowa) epickiego widowiska. Mel Gibson nie raz udowodnił nam, że w roli reżysera odnajduje się świetnie. Przywołam dla przykładu Oscarowy film „Braveheart”z roku 1995, który, jak na tamte czasy, wyróżnił się najbardziej imponującą sceną batalistyczną. Także bardzo kontrowersyjna „Pasja” (2004) wykazała przesadną skłonność reżysera do pokazywania na ekranie rozlewu krwi. Ostatnie kilkanaście lat było dla Mela ciężkim okresem. Po ujawnieniu skandalicznych gróźb wobec byłej konkubiny i antysemickich wypowiedzi skierowanych do ważnych osób w Hollywood, artysta skazany był na prace przy filmach słabych. Apocalypto” z 2006 roku, mimo że bardzo ambitny nie odniósł większych sukcesów, jeśli zestawimy go z poprzednimi produkcjami twórcy. Gdy kariera Gibsona wisiała na włosku, w listopadzie 2014 roku świat obiegła informacja o planach na nowy film o niezwykłym bohaterze wojennym.

Przełamię schematy i zacznę od końca. W skali dziesięciopunktowej „Hacksaw Ridge” otrzymuje ode mnie mocną ósemkę. Zaczynam od oceny, ponieważ boję się, że w trakcie recenzji, emocje z seansu powrócą i byłbym skłonny dać najwyższą notę. Film robi niesamowite wrażenie, mimo że trailer mówi o Desmondzie – głównej postaci, prawie wszystko. Serio, zwiastun Przełęczy ocalonych to kilkuminutowe streszczenie całości. Jednak, mimo że wiedziałem jaki jest bohater, jakie są jego przekonania i co go spotyka, to oglądając film przez ponad dwie godziny nie mogłem oderwać się od fotela. Fabuła jest jasna i klarowna. Podzielenie filmu na akty nie przyniosło mi większych trudności, a opowieść jaką zaproponował scenarzysta Robert Schenkkan jest ciekawa i wciągająca.

Historia kaprala Desmonda Dossa (Andrew Garfield) rozpoczyna się od retrospekcji z dzieciństwa, w której dowiadujemy się o problemach ojca (w tej roli doskonały Hugo Weaving), zmagającego się z utratą przyjaciół na froncie pierwszej wojny światowej. Mimo że od początku mamy powody, by nienawidzić Dossa seniora, to w późniejszych scenach tragizm jego postaci staje się zrozumiały. Kolejne sceny to kiełkująca miłość Desmonda do młodej pielęgniarki Dorothy (Teresa Palmer). Druga wojna światowa już od kilku lat pustoszy Europę. Japoński atak na Pearl Harbor sprawia, że protagonista decyduje się zgłosić do amerykańskiej armii na ochotnika. Ma jednak jeden warunek – odmawia noszenia broni.

Szkolenie wojskowe dla głównego bohatera nie odbyło się bez przykrych incydentów. Sierżant Howell (Vince Vaughn – kolejne zaskoczenie) oraz kapitan Glover (Sam Worthington) wszelkimi środkami starali się odesłać obdżektora (osoba odmawiająca obowiązkowej służby wojskowej m.in. z powodów religijnych) do domu. Przełęcz ocalonychJednak twardy charakter i pewność swoich poglądów pozwoliły ruszyć Desmondowi na front bez uzbrojenia. Sceny w koszarach są zabawne, jednak to ostatnimi moment, w którym się uśmiechamy. Różnorodne i humorystyczne przedstawienie postaci, pozwala na chwilę zapomnieć o rozruchach na dalekim wschodzie.

Nikt z bohaterów nie wie jak naprawdę wygląda wojna. Młodziaki pełne werwy, chętnie sięgają po broń. Zderzenie z rzeczywistością okazuje się jednak bardzo bolesne. Wozy pełne trupów, dorośli mężczyźni zalewający się łzami i krew oblepiająca skórę rannych to pierwszy obraz jaki widzą żołnierze, którzy dotarli na Okinawę. Kolejna scena, robiąca niesamowite wrażenie, to widok tytułowego klifu Hacksaw. Bohaterowie w zupełnej ciszy wspinają się po kilkunastometrowej drabince i chowają za osłonami. Gdy dym po ostrzale artylerii okrętowej opada, rozpoczyna się krwawa jatka.

Dawno nie widziałem tak dobrego wojennego kina. Kamera szaleje, ale wszystko jestem w stanie zarejestrować. Nie bezpodstawne były porównania do „Szeregowca Ryana”, ponieważ Gibson w swoim filmie bardzo dobrze ukazał realia batalii. Ciężko mi jednak mówić o wojnie, ponieważ na żadnej nigdy nie byłem, ale właśnie tak wyobrażam sobie masakrę na froncie. Niektórzy żołnierze nie zdążyli nawet oddać strzału. Pierwsze minuty walki były dla wielu ostatnimi. Nad wszystkim czuwał Desmond, który mimo wielkiego ryzyka i zmęczenia, za cel przyjął sobie uratowanie jak największej liczby rannych. Przez swoje poświęcenie otrzymał najwyższe oznaczenie wojskowe – Medal Honoru.

Morał płynący z produkcji jest wykładany na talerzu kilka razy. To mnie trochę zdenerwowało. Rozumiem, że czasami trzeba coś mocno zaakcentować, ale bez przesady. Bądź wierny swoim przekonaniom. Zawsze nadstawiaj drugi policzek. Także wers od Magika „Nawet jeśli wszyscy już w ciebie zwątpili, pokaż że się mylili” pasuje tu jak ulał. Przyczepić się można jeszcze do CGI (obrazów generowanych komputerowo) wojennych okrętów. Nienaturalny ruch statków raził w oczy, lecz wybuchy spowodowane rakietami nadrabiały niedoskonałości efektów specjalnych. Jednak czym jest garstka minusów, wśród całej armii plusów. Historia rozmodlonego bohatera, który uratował 75 żołnierzy jest nieprawdopodobna, lecz prawdziwa. Polecam ten film wszystkim, ponieważ każdy odnajdzie w nim coś dla siebie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

15 − 10 =