Krew, pot i łzy – Do utraty sił
3 min readBoks należy do dyscyplin uwielbianych przez filmowców. To zazwyczaj klasyczne historie o bohaterze większym niż życie, który pomimo wszystkich przeciwności losu zmierza po swój upragniony cel. Jak to się sprawdziło w przypadku „Do utraty sił”?
„Do utraty sił” to film, który jest w gruncie rzeczy dramatem rodzinnym. Billy Hope (Jake Gyllenhaal) ma kochającą rodzinę, pieniądze i wielkie osiągnięcia na ringu. Jednak pewnego dnia traci wszystko. Sięga dna, a jedynym sposobem, by się od niego odbić, jest rozpoczęcie wszystkiego od nowa. Będzie musiał ciężko nad sobą popracować. Pomoc znajdzie u nowego trenera – Ticka Willsa (Forest Whitaker), który nie tylko nauczy swojego niepokornego podopiecznego nieznanych mu dotąd technik bokserskiej walki, ale też pokaże jak zapanować nad emocjami. Wszystko po to, by odzyskać córkę i przy okazji tytuł mistrza.
„Do utraty sił” to pierwszy scenariusz kinowy Kurta Suttera – twórcy kultowych dla fanów seriali „Synów Anarchii” i „Świata gliniarzy”. W filmach o bokserach ciężko wymyślić coś nowego. Niestety, dzieło Suttera również nie uniknęło schematów. Mamy tutaj boksera, który po traumatycznych przeżyciach, usiłuje wrócić na ring. Oczywiście wszystko przy pomocy trenera, również byłego pięściarza. To schemat tak zgrany, że twórcy „Do utraty sił”, nie próbują nic ukryć. Nawet oryginalny tytuł „Southpaw” zdradza puentę filmu. Takie fabuły oglądaliśmy dziesiątki razy. Chociażby przy okazji „Za wszelką cenę” Clinta Eastwooda.
Zaletą tej produkcji są przede wszystkim aktorzy. „Do utraty sił” to niesamowity popis aktorski. Może nie jest to najlepsza rola Jake’a Gyllenhaala, ale może być przepustką do oskarowej nominacji. W pierwszej wersji scenariusza obraz miał być kontynuacją „8 mili”, w której Eminem powraca do swej roli sprzed lat. Raper wybrał karierę muzyczną (stworzył jednak ścieżkę dźwiękową do filmu), a główną rolę przejął Gyllenhaal. Zmiana wyszła na dobre, bo to właśnie dzięki Gyllenhaalowi „Do utraty sił” nabiera pewnego ciężaru i nie popada w banał.
W scenach walk Hope, w interpretacji Gyllenhaala, jest pewnym siebie wojownikiem, który zachowuje się jak wściekłe zwierzę w natarciu, natomiast w sekwencjach bardziej wyciszonych, które składają się na większą część filmu, mocarny mistrz jest przestraszonym i zagubionym chłopakiem. Gyllenhaal kontroluje ten dualizm, często łącząc oba oblicza Billy’ego w jednej scenie.
Reszta obsady również doskonale daje sobie rade. Rachel McAdams w roli żony boksera jest bardzo przekonująca. Chociaż przez jej krótki pobyt na ekranie postać ta szybko odchodzi w niepamięć. Za to Forest Whitaker po raz pierwszy od kilkunastu filmów ma wreszcie coś do zagrania poza staniem i łypaniem okiem.
Trudno wyobrazić sobie film lepiej i mocniej pokazujący starcia na ringu. „Do utraty sił” jest bowiem filmem bokserskim, z imponująco zrealizowanymi i zainscenizowanymi sekwencjami walk. Jest ostro i krwawo, czyli tak jak to wygląda naprawdę. Dzieło Antoine Fuqua to również interesujące zdjęcia i montaż. Kamera „odbiera” ciosy wraz z bohaterem, a obraz staje się niewyraźny w momencie gdy jego oko zostaje uszkodzone. Na plus jest również to, że twórcy jako sędziego postanowili zaangażować autentycznego sędziego ringowego – Tony’ego Weeksa.
Całość chociaż przewidywalna to maksymalnie wciąga. Wielbiciele gatunku nie powinni być zawiedzeni. „Do utraty sił” to solidna pozycja z pogranicza dramatu bokserskiego, która wraz z doskonale dopasowaną muzyką zasługuje na chwilę uwagi.