Simon and Garfunkel – przyjaciele z sąsiedztwa

Fot. Flikr.com

Fot. Flikr.com

Połączył ich talent, pasja i doskonale zharmonizowane głosy. Dawno temu przez prawie dekadę byli niepodważalnymi gwiazdami inteligentnego, melodyjnego, amerykańskiego folku. Choć od lat działają osobno, rzesza ich fanów nieustannie się zwiększa, a nowi, spragnieni muzycznych doznań słuchacze wciąż odkrywają ich wokalne talenty. Przed Wami dwóch geniuszy z Queens, jednej z dzielnic Nowego Jorku – Simon and Garfunkel.

Paul Frederic Simon i Arthur Ira Garfunkel poznali się w dzieciństwie, choć początkowo nic nie wskazywało, że los połączy ich tak mocno i na tak długo.  Dwóch niepozornych, ułożonych chłopców żydowsko – amerykańskiej klasy średniej, urodziło się w tym samym roku – 1941. Już jako młodzieńcy wykazywali nieprzeciętne talenty muzyczne. W przypadku Paula Simona fakt ten przypisać można genom – jego ojciec Louis był szanowanym, świetnym muzykiem – basistą występującym w radiu i telewizji. Garfunkel nie miał w rodzinie nikogo tak dalece poświęconego estradzie, jednak wszyscy członkowie jego klanu obdarzeni byli talentami wokalnymi, które skumulowały się na Arthurze.

Początkowo znali się tylko z widzenia, ale gdy obaj zaczęli uczęszczać do szkoły Parsons Junior High (w roku 1953) byli już nierozłączni. W książce biograficznej Victorii Kingston („Simon and Garfunkel. A Definitive Biography”) Art upatruje przyczyn zawiązania tej przyjaźni w podobnych do siebie, introwertycznych charakterach obu dwunastolatków – Żaden z nas nigdy nie był typem człowieka z grupy. Zbliżyliśmy się do siebie, bo obaj byliśmy outsiderami.

Dwójka „odludków” dość szybko odkryła, że łączy ich też nieprzeciętny talent i pasja muzyczna. Gdy uczęszczali do Parsons, Paul grał już na gitarze i wraz z Artem odkrywał na nowo swoich ulubionych wykonawców. Przyjaciele szybko zakochali się w dźwiękach Elvisa Presleya, Fatsa Domino czy Little Richarda, największym jednak wzorem i inspiracją (jak się potem okazało – na zawsze) stali się dla nich bracia Phil i Don Everly. Prosty, chwytliwy styl komponowania, a także sposób harmonizacji wokali Simon and Garfunkel wzięli właśnie od Everly Brothers. Jakiś czas później, dwa utwory tej grupy („Bye, Bye Love” i „Wake Up Little Susie”) znalazły się nawet w koncertowym repertuarze Arta i Paula. O pierwszej z wymienionych piosenek cytowany przez Laurę Jackson Simon mówił – „Bye Bye Love” to pierwsza rzecz, która naprawdę zwaliła mnie z nóg.

Zasłuchani w melodie braci Everly chłopcy postanowili zaistnieć fonograficznie. Pierwsze demo nagrali już w  1957 w (wbrew nazwie) niszowej wytwórni Big Records. Wtedy nazywali się jeszcze „Tom and Jerry” i działali pod pseudonimami (chcąc uniknąć antysemickich szykan), jednak singiel „Hey Schoolgirl”/„Dancing Wild” można uznać za pełnoprawny debiut i preludium do ich (nie od razu wielkiej) kariery.

Prosty acz chwytliwy utwór strony A powyższego singla stał się ogólnokrajowym hitem. Dwójka zahukanych nastolatków dzięki niemu po raz pierwszy dostąpiła występu w telewizji (w programie American Bandstand, wraz z Jerrym Lee Lewisem!) i poznała smak sławy. Niestety wkrótce dość boleśnie chłopcy przekonali się też o jej ulotności.

Kolejny singiel duetu „Tom and Jerry” nie powtórzył sukcesu debiutu, a wytwórnia „Big Records” odeszła w zapomnienie. Zniechęceni (tak młodzi przecież!) artyści zawiesili działalność pod dotychczasowym szyldem. Obaj zajęli się studiami, Simon dodatkowo podróżował. Na właściwe narodziny duetu „Simon and Garfunkel” trzeba było jeszcze trochę poczekać.

Moment, w którym świat poznał zespół pod tą nazwą to październik 1964, kiedy na rynku pojawił się debiutancki album „Wednesday Morning 3 A.M.”. Płyta była połączeniem piosenek z folkowej tradycji oraz autorskich utworów Paula Simona. Obiektywnie mówiąc, była dobrym debiutem (to na niej znalazła się m.in. pierwsza, akustyczna wersja „The Sound Of Silence”). Nie stała się jednak fonograficznym hitem, co spowodowało kolejną przerwę w działalności Simona i Garfunkela. Pauza ta była jedynie  nietrafionym wstępem do prawdziwej, wielkiej kariery duetu, która rozpoczęła się wraz z wydaniem drugiej płyty „Sounds of Silence” na początku 1966 roku.

Album, zawierający przearanżowaną wersję „The Sound Of Silence” (z dodaną perkusją i gitarą elektryczną a także ulepszonymi ścieżkami wokalnymi), stał się pierwszym bestsellerowym nagraniem duetu. Znajdował się na listach sprzedaży przez 125 tygodni, w krótkim czasie stając się Złotą Płytą. Gwiazda Simona i Garfunkela w końcu rozbłysła, a świetne utwory w rodzaju „A Most Peculiar Man”, czy „I am a Rock” doskonale dopełniły ten znakomity, choć nieco depresyjny album.

Przez kolejne lata S&G zdobywali kolejne rzesze fanów, regularnie czynili muzyczno–liryczne postępy (teksty Paula Simona to jeden z najpiękniejszych, stricte poetyckich elementów ich twórczości) oraz umacniali swoją pozycję na firmamencie amerykańskiego folku. Wydali kilka równie świetnych jak poprzednie albumów. O to, który z nich jest najlepszy, toczy się od lat nierozwiązalny spór, co może być jedynie potwierdzeniem niepowtarzalności i piękna dorobku przyjaciół z sąsiedztwa. Ich hity zupełnie się nie starzeją, a niesamowity klimat zdaje się być  nieśmiertelny. Aby pobudzić ciekawość osób, którzy jakimś cudem jeszcze nie znają dorobku Simona i Garfunkela podam jedynie kilka tytułów:  „The Boxer”, „Homeward Bound”, „America”…Warto się z nimi zapoznać. I przekonać się, że wygrywają z upływem czasu nawet w dobie ultra cyfrowej i zatopionej w pośpiechu egzystencji XXI wieku.

Wśród istotnych tytułów związanych z historią Simon and Garfunkel jeszcze dwa muszą zostać wspomniane. Pierwszy z nich to „Mrs. Robinson”, utwór napisany na ścieżkę dźwiękową filmu Mike’a Nicholsa „Absolwent”. Piosenka ta wygrała nagrodę Grammy, ale właśnie ten okres w historii ich okazał się boleśnie przełomowy.

Jedną z istotnych w filmie ról otrzymał Art. Rola dla Paula również została napisana, ale zrezygnowano z niej w ostatecznej wersji scenariusza. To spowodowało pierwszy poważny konflikt ambicji między nimi. Konflikty i niesnaski tego typu nie są niczym dziwnym dla artystycznych osobowości, Art na tyle jednak dał się wciągnąć kinematografii, że nie miał czasu na działalność muzyczną. Część nagrań ostatniej płyty  przebiegała bez jego udziału. Paul miał o to żal, który przemycał nawet w piosenkach z płyty  – aluzje do sytuacji znajdują się w „So Long, Frank Lloyd Wright” i „The Only Living Boy In New York”.

Po ponad dekadzie wspólnej, profesjonalnej działalności, wypaliła się formuła zespołu. Po wydaniu świetnego  i sprzedającego się w ogromnych nakładach albumu „Bridge Over Troubled Water” duet, zmęczony kłótniami i groźbą artystycznej wtórności, zakończył działalność. Cytowany przez Victorię Kingston Simon tak wspomina tamten okres – Nie chciałem jechać w trasę . Paradoksalnie to był koniec Simona i Garfunkela, a jednocześnie najbardziej intensywny sukces. Podczas gdy nasza relacja się rozpadała, sprzedawało się dziesięć milionów sztuk albumu.

Sukces nie uratował strzępów przyjaźni i wspólnego tworzenia. Pod koniec 1970 roku zespół zagrał pożegnalny koncert w Forrest Hills. Co ciekawe, miejsce to znajdowało się w ich dawnej, własnej dzielnicy Queens. Historia po raz kolejny zatoczyła koło. Wszystko skończyło się tam, gdzie się zaczęło.

Od czasu zakończenia działalności artyści działają solowo. Warto sprawdzić chociażby albumy „Graceland” Simona czy „Angel Clare” Garfunkela. Co jakiś czas zgadzają się na powrót i wspólne występy, nigdy jednak nie potrwało to dłużej niż kilka miesięcy. W roku 1981 zagrali świetny koncert w Central Parku, w 2009 wskrzesili na moment żywą moc swojej muzyki na dwudziestej piątej rocznicy Rock And Roll Hall Of Fame. Tworzą i piszą nadal, nic nie wskazuje jednak na to, aby duet miał powrócić na dłużej. Pozostaje nam wracać do znakomitych nagrań sprzed lat i kontemplować dorobek tych, którzy dostąpili zaszczytu spełnienia własnych marzeń. Bądźmy cierpliwi i spokojni, niczym Most nad wzburzoną wodą…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *