Lykke Li – “I Never Learn” – recenzja

lykkeLykke Li pojawiła się na rynku muzycznym w 2008 roku z albumem „Youth Novels”. Swoistym pomostem pomiędzy dość lekkim debiutem, a tegorocznym krążkiem „I Never Learn” była płyta „Wounded Rhymes” z 2011 roku. Jak Szwedka wypada w trzeciej odsłonie?

Na najnowsze wydawnictwo skandynawskiej artystki składa się dziewięć utworów, tworzących półgodzinną historię o trudnym rozstaniu. Już sam temat przewodni sugeruje, że Lykke dojrzała do podzielania się najbardziej osobistymi przeżyciami. Opowieść rozpoczyna tytułowy „I Never Learn” z subtelną gitarą klasyczną w tle. Kolejne utwory nieco bardziej rozwijają treść instrumentalną. Singiel pt. „No Rest For The Wicked” to obok kompozycji „Gunshot” najmocniejszy punkt nowej płyty Lykke Li. Album zamyka absolutnie balladowy „Slepping Alone”.

Wokalnie zmienia się niewiele. Szwedka nie jest wybitną wokalistką, co bynajmniej nie stanowi problemu, bowiem głos jest tylko jednym z elementów historii stworzonej przez Lykke Li. Zresztą, wybitni wokaliści wygrywają talent show. W czym problem? Zostają tylko z tym jednym elementem. Słowa uznania należą się pozostałym muzykom. Jeżeli zdejmiemy z pierwszego planu wokal Lykke, zobaczymy że „I Never Learn” to krążek zaplanowany w inteligentny sposób. W takich utworach jak: „Love Me Like I’m Not Made Of Stone” czy tytułowy „I Never Learn” instrumenty są doskonałym dopełnieniem partii wokalnych. W mocniejszych fragmentach np. w utworze „Gunshot” to Lykke jest dopełnieniem doskonałej warstwy instrumentalnej. Tak pomyślane proporcje, nazwijmy je 1:1, to rzecz optymalna dla tego albumu.

Na  poprzednie płyty Lykke Li składały się dwa kluczowe elementy. Po pierwsze, osobliwy klimat. Spotkałem się z opinią, że dzięki wyrobionej marce, artyści ze Skandynawii mają ułatwione zadanie. Bzdura. Owszem, Lykke tak jak inni muzycy z Północy opiera się na pewnej konwencji, ubranej w melancholię. Jednak na samym końcu pozostaje artysta, publiczność oraz coś, co stworzy się pomiędzy nimi i będzie oparte na prawdzie. A tej na płycie „I Never Learn” z całą pewnością nie brakuje. Drugim elementem, który towarzyszył np. debiutanckiemu albumowi „Youth Novels” była przebojowość. Takie kompozycje jak: „I’m Good I’m Gone” czy „Dance,Dance,Dance” przy większej sympatii stacji radiowych śmiało mogły zagościć na listach przebojów. Dziś przebojowość została zastąpiona przez umiejętność opowiadania historii. Pięknej, aczkolwiek smutnej. Oczywiście, singiel „No Rest For The Wicked” czy „ Gunshot” to piosenki z dużym potencjałem radiowym, jednak chyba nie należy rozważać ich w ten sposób.  Nie ma wątpliwości, że „I Never Learn” to klasyczny przykład albumu koncepcyjnego.

Nowe wydawnictwo Lykke Li to bardzo osobista historia, opowiedziana w dojrzały sposób. Trudno stwierdzić czy album „I Never Learn” jest najlepszym krążkiem w dorobku szwedzkiej artystki. Jest inny, mniej przebojowy, choć nie surowy pod względem instrumentalnym. Po znakomicie przyjętym remiksie „I Follow Rivers” można było mieć obawy, czy Lykke nie zachłyśnie się komercyjnym sukcesem. Nowy album rozwiewa wątpliwości, pokazując przy tym, z jak barwną wokalistką mamy do czynienia.  I być może tę różnorodność należy docenić szczególnie.

Ocena: 8/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *