Klepali, klepali i… nic nie ugrali

fot. twitter.com/sefutbol

Przegrana Hiszpanii z Marokiem w 1/8 finału to zdecydowanie jedna z największych sensacji tegorocznych mistrzostw świata. Miało być szybko, gładko i przyjemnie, tymczasem mecz na Education City Stadium był dla piłkarzy z Półwyspu Iberyjskiego prawdziwym koszmarem. Z pracą pożegnał się już Luis Enrique, La Furia Roja trzeci raz z rzędu odpada z wielkiego turnieju po przegranej serii rzutów karnych. Najpierw była Rosja, później Włosi, a na koniec to nieszczęsne Maroko. 

Jeśli ktoś nie oglądał meczu, niech się nie martwi, bo i tak nic nie stracił. Poza kilkoma groźnie wyglądającymi sytuacjami spotkanie miało tylko jeden obraz. Klepka Hiszpanów na 40. metrze połowy przeciwnika i autobus w wykonaniu Maroka. Natomiast, żeby być sprawiedliwym, trzeba oddać afrykańskiej drużynie, że przede wszystkim grała mądrze i odważnie. Owszem, bronili się cały mecz, jednak nie była to obrona Częstochowy niczym w pojedynku Argentyna vs Polska, a przemyślana taktyka. Kiedy trzeba było grać defensywnie, robili to. Gdy nadarzyła się okazja na „ukąszenie rywala”, cały zespół błyskawicznie potrafił przejść z obrony do ataku, dzięki czemu to marokańscy piłkarze stworzyli groźniejsze sytuacje podczas 120 minut gry. A co robiła Hiszpania? Podawała, ty do mnie, ja do ciebie, od lewej do prawej. 77% posiadania piłki, 1019 podań i na co to wszystko? Być może statystyki wyglądają fajnie, ale w piłce nożnej na koniec liczy się wynik, a nie to, kto dłużej utrzymywał się przy piłce.

Załóżmy, że podopieczni Luisa Enrique mieli słabszy dzień. Ktoś wstał lewą nogą, kogoś bolał mięsień, przeciwnik ustawił autobus, nic nie chciało wpaść. Takie sytuacje się zdarzają i jest to normalne. Tylko że silna drużyna (zdaniem mediów – Hiszpania) potrafi te wszystkie przeciwności pokonać. Oczywiście, można też sensacyjnie przegrać mecz, nie takie rzeczy w piłce już widzieliśmy. Natomiast grając w 1/8 finału mistrzostw świata nie do zaakceptowania jest sposób, w jaki Hiszpanie wykonywali rzuty karne. A seria jedenastek była, łagodnie mówiąc, żenująca. Na 3 strzały, 3  „wyczuł” Yassine Bounou. Całe szczęście, że Pablo Sarabia trafił w słupek, przynajmniej trochę zepsuł statystykę marokańskiemu bramkarzowi. Wygląda na to, że Luis Enrique zapomniał na treningach poćwiczyć z zespołem strzały z 11. metra.

Dwa dni po katastrofie na Education City Stadium z pracą pożegnał się Luis Enrique i nie ma w tym żadnego zaskoczenia, gdyż już od dawna w hiszpańskiej prasie krążyły plotki o tym, że Lucho po mundialu odejdzie. Oczekiwania co do byłego trenera Barcelony były ogromne, jednak ostatecznie udało się „tylko” osiągnąć kilka spektakularnie wysokich zwycięstw i półfinał mistrzostw Europy. Dla jednych „tylko”, a dla niektórych „aż”. Patrząc obiektywnie, to zeszłoroczne Euro i otarcie się o wejście do finału było świetnym wynikiem. Na pewno przekraczającym możliwości tej reprezentacji (sprzyjała też drabinka). Z drugiej strony, przegrana z Maroko to blamaż i tego Luisowi Enrique wybaczyć już nie można. Trzeba także powiedzieć sobie jasno, że Hiszpania to najbardziej przewidywalny zespół na całym świecie. Nie trzeba analizować, nie trzeba oglądać meczów, aby wiedzieć, jak piłkarze z Półwyspu Iberyjskiego zagrają. Problem w tym, że słynna „tiki taka” przestała działać jakieś 8 lat temu, a dokładniej w Brazylii, kiedy podopiecznym Vicente del Bosque nie udało się nawet wyjść z grupy. Od 2014 roku La Furia Roja wygrała tylko trzy mecze na mundialu (Australia, Iran i Kostaryka). Styl gry działał na trzech wielkich imprezach, jednak z czasem przeciwnicy rozgryźli Hiszpanów. Nie zapomnijmy, że w przeciągu kilkunastu lat zmieniali się także zawodnicy i porównując choćby kadrę z mundialu 2010 z tą, która pojechała do Kataru, chyba nie mamy wątpliwości, która z nich jest mocniejsza i lepsza.

Cała nadzieja na lepsze juro spoczywa teraz w rękach nowego selekcjonera – Luisa de la Fuente, który do tej pory zajmował się reprezentacją Hiszpanii do lat 21. Największe sukcesy? Mistrzostwo Europy U21 w 2019 roku i srebrny medal olimpijski. Wygląda obiecująco, jednak przygoda Luisa Enrique dobitnie pokazała, że ani sukcesy, ani statystyki nie grają. Być może federacja widzi w de la Fuente osobę, która w końcu wprowadzi jakąś zmianę, czy też innowację. Oczywistością jest, że Hiszpanie cały czas będą grali podaniami i długim utrzymywaniem się przy piłce. Natomiast ten styl gry potrzebuje modyfikacji, unowocześnienia, a przede wszystkim dostosowania do obecnie grających piłkarzy, zwłaszcza tych w ataku. Alvaro Morata to nie David Villa, Ferran Torres to nie David Silva… i można by było jeszcze długo wymieniać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

20 − dziewiętnaście =