Jak wypadła nowa Czarna Pantera? – recenzja „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”
3 min readPo czterech latach od pierwszej części „Czarnej Pantery” doczekaliśmy się sequelu. Polscy fani Marvela mogli zobaczyć najnowszą część w kinach już od 11 listopada (10 listopada przedpremierowo). Jest to na pewno jedna z najciekawiej zapowiadających się produkcji z czwartej fazy MCU. Czy nowa Czarna Pantera zdołała zastąpić Chadwicka Bosemana w roli T’Challi?
Główny protagonista z poprzedniej części, T’Challa musiał zostać zastąpiony. Chadwick Boseman, aktor grający T’Challe zmarł na raka w 2020 roku. Była to szokująca i przykra wiadomość dla fanów jego postaci w Marvelu. Wydaję mi się, że reżyserowi (Ryan Coogler) udało się perfekcyjnie uhonorować Bosemana już na samym początku filmu. Scena pogrzebu, ukazanie wizerunku T’Challi na jednym z murali (zresztą podobnym do tego z wizerunkiem Iron Mana ze „Spider-Mana: No Way Home”), a do tego intro z ujęciami Czarnej Pantery z innych produkcji, były wzruszającą formą oddania hołdu dla aktora.
Co do tego, kto zastąpi T’Challe nie było wątpliwości. Idealną następczynią od samego początku była jego młodsza siostra — Shuri (Letitia Wright). Choć na nie od razu chciała ona ingerować w świat polityczny Wakandy. Jednak Shuri wraz z królową Ramondą (Angela Bassett), M’Baku (Winston Duke), Okoye (Danai Gurira) i Dora Milaje (Florence Kasumba) musieli po raz kolejny stanąć w obronie swojego ludu. Jak dla mnie Shuri w roli Czarnej Pantery wypadła dobrze. Jednak szkoda, że tak szybko musieliśmy pożegnać się z T’Challą, który był jedną z moich ulubionych i trudną do zastąpienia postaci w Marvelu.
Jak zwykle „Czarna Pantera” nie zawiodła pod względem scen walki wręcz, które oglądało się z wielką przyjemnością. Również do udanych elementów zaliczyć można wprowadzenie nowej bohaterki do MCU — Riri — która nie skradła show, ale wzbudziła sympatię i zainteresowanie swoją postacią.
Wakanda, jak zwykle, zapierająca dech w piersiach. CGI również przez większość filmu wyglądały bardzo dobrze. Za to pierwszy raz ukazane podwodne królestwo Tlalocan wypada przy Wakandzie po prostu słabo. Sceny, w których to Namor (Tenoch Huerta) pokazuje Shuri swoje państwo są ciemne i w niektórych momentach trzeba było się przypatrzeć, aby zobaczyć szczegóły prezentowanego nam miasta. Tlalocan opisywany był jako piękny i bogaty kraj, porównywalny, a może i lepszy od samej Wakandy. A wyobrażając sobie mityczne, podwodne państwo, myślę bardziej o okazałej Atlantydzie, znanej z legend, a nie ciemnym, szaroburym zatopionym mieście.
Na plus na pewno, tak jak i w poprzedniej części, wypada soundtrack. Przy napisach końcowych możemy w końcu usłyszeć, długo wyczekiwaną nową muzykę od Rihanny — „Lift me up”.
„Black Panther: Wakanda Forever” zgarnęło na całym świecie już ponad $545 milionów. Film przebił przy okazji „Black Adama”. Produkcję na pewno można uznać za ogromny sukces. Jest to według mnie jeden z najlepszych jak nie najlepszy film, zakończonej już czwartej fazy MCU.