Naprawdę „Rozczarowana”

fot. materiały prasowe

Pierwsza część „Rozczarowanej” podbiła serca fanów Disneya w 2007 roku. Film fabularny, połączony z elementami animacji był czymś do tej pory niespotykanym w twórczości wytwórni. „Zaczarowana” w piękny sposób ukazuje, że miłość „jak z bajki” może przydarzyć się nawet w świecie pozbawionym magii. Na drugą część czekaliśmy aż 15 lat. Tylko czy było warto?

Akcja „Rozczarowanej” dzieje się 10 lat po wydarzeniach z „Zaczarowanej”. Giselle i Robert oraz ich córki — Morgan i Sophia — wiodą szczęśliwe, choć monotonne życie. Giselle brakuje jednak prostoty bajkowego świata. Przeprowadzają się zatem z centrum Nowego Jorku na przedmieścia, gdzie liczą na zmianę, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tuż po przeprowadzce, w nowym domu Roberta i Giselle zjawiają się król Edward i Nancy z prezentem dla Sophii — andaluzyjską różdżką. Wykorzystuje ją Giselle, życząc sobie, by świat, w którym żyje, zamienił się w bajkę. I tak właśnie się dzieje, jednak czar przynosi konsekwencje. Zmienia Giselle w złą macochę.

„Rozczarowana” zdecydowanie miała potencjał na wzruszającą i pouczającą przypowieść. Jednak ten potencjał został całkowicie zmarnowany. Po zwiastunie i ogólnej koncepcji myślałam, że historia przedstawi to, że życie w realnym świecie może być równie piękne, jak w magicznej krainie, jeżeli masz wokół siebie ludzi, których kochasz. Tak było jedynie na początku. Po transformacji zwykłego świata w bajkę fabuła skupiła się przede wszystkim na przemianie Giselle w złą macochę i jej rywalizacji z królową miasteczka. Pozostali bohaterowie zostali zupełnie zmarginalizowani  i działający właściwie samodzielnie. Zwłaszcza Robert, który w tej części historii był zupełnie zbędny. Próbowano wykreować go na bohatera, walczącego ze smokami i olbrzymami, a ostatecznie wyszło tak, jakby twórcy na siłę wciskali sceny z jego udziałem. Nieco większą rolę odegrała Morgan, która, chociaż miała do wykonania jakąś misję. Natomiast Edward i Nancy ponownie stali się postaciami epizodycznymi. Sama fabuła jest bardzo prosta i przewidywalna. Żaden ze zwrotów akcji mnie nie zaskoczył, a wszystkie działania bohaterów były aż zbyt oczywiste.

Przez większą niż w pierwszej części liczbę piosenek i układów tanecznych, film przyjmuje bardziej formę musicalu. Nie wpłynęło to jednak na niego pozytywnie. Żadna z piosenek szczególnie mi się nie spodobała i nie utkwiła w pamięci. Choć tematycznie odpowiadały fabule, ich teksty były banalne, miejscami nużące i niewiele wnoszące do rozwoju akcji, czy wzbudzenia emocji widzów. 

fot. materiały prasowe

Film nie posiada jednak samych wad. Aktorzy zaprezentowali się genialnie. Przede wszystkim Amy Adams jako Giselle wypadła fenomenalnie. Doskonale zagrała zarówno dobrą bohaterkę, jak i złą macochę. Rola Jamesa Marsdena, jako księcia Edwarda, choć epizodyczna, sprawiła, że sceny z jego udziałem są zdecydowanie najlepszymi w całym filmie. Swoje naprawdę zabawne kwestie dostarczał w najlepszy możliwy sposób. Warto pochwalić również kostiumy i scenografię. Stroje bohaterów były świetnie do nich dopasowane, zarówno te zwyczajne, jak i bajkowe. Bardzo podobała mi się zmiana nasycenia kolorów przy transformacji świata. Po zamianie miasteczka na magiczne, kolory w nim stały się bardziej żywe. 

„Rozczarowana” okazała się dość nieudaną kontynuacją. Spodziewałam się bardziej rozbudowanej historii, a ostatecznie wyszła z tego kolejna bajka Disneya, która dodatkowo nie miała zbytnio powiązania z bardzo udaną pierwszą częścią. Lepiej traktować ją, jako osobny twór. Film warto obejrzeć dla nostalgii, ponownego spotkania z bohaterami i całkiem ciekawej, choć niezbyt nowatorskiej, historii. Jeżeli jednak liczyliście na poruszającą opowieść, wypełnioną piękną muzyką i niespodziewanymi zwrotami akcji, możecie poczuć się dość rozczarowani. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *