„Ekscytujące jest rozmawianie z uczniami o literaturze” – rozmowa z Anną Dobrowolską-Rudowicz

Kiedy jako młody nauczyciel trafiłam do szkoły, wydawało się mi, że moim najważniejszym zadaniem będzie nauczanie języka polskiego. Cóż, okazało się, że byłam w dużym błędzie. Tak naprawdę dużo bardziej istotne i ekscytujące jest to, co związane z pracą wychowawcy. Dla mnie wpływ, który jako nauczyciele mamy na wykształcenie i rozwój młodego człowieka, jest czymś najbardziej wartościowym w moim zawodzie, czymś, co wyróżnia tę pracę na tle innych.

Anna Dobrowolska-Rudowicz, absolwentka specjalizacji edytorskiej i hermeneutycznej na gdańskiej filologii polskiej, nauczycielka języka polskiego w VI Liceum Ogólnokształcącym im. Wacława Sierpińskiego w Gdyni. Kolejna rozmowa z cyklu wywiadów z absolwentami Uniwersytetu Gdańskiego. 

Rafał Skowroński: Praca nauczyciela jest nierozerwalnie związana z działalnością pedagogiczną – ponosi się współodpowiedzialność za czyjeś wychowanie. Czy praca z dziećmi i nastolatkami jest przez to bardzo trudna? Czy odpowiedzialność jest przytłaczająca?

Anna Dobrowolska-Rudowicz: Tak, w pracy nauczyciela przez cały czas czuje się odpowiedzialność za drugiego człowieka, ale myślę, że nie mogłoby być inaczej. Są też takie momenty, w których bezpośrednio odpowiada się za bezpieczeństwo uczniów. Zawsze towarzyszy mi taka myśl w czasie wycieczek szkolnych. Nie jest to jednak przytłaczające uczucie, a raczej motywujące do działania. Kiedy jako młody nauczyciel trafiłam do szkoły, wydawało się mi, że moim najważniejszym zadaniem będzie nauczanie języka polskiego. Cóż, okazało się, że byłam w dużym błędzie. Tak naprawdę dużo bardziej istotne i ekscytujące jest to, co związane z pracą wychowawcy. Dla mnie wpływ, który jako nauczyciele mamy na wykształcenie i rozwój młodego człowieka, jest czymś najbardziej wartościowym w moim zawodzie, czymś, co wyróżnia tę pracę na tle innych. Zawsze traktowałam jako przywilej to, że mogę uczniom towarzyszyć w naprawdę dla nich ważnych, choć nie zawsze łatwych momentach w życiu. Natomiast myślę, że to nie jest – całe szczęście – przytłaczająca odpowiedzialność. Gdyby taka była, łatwo mogłaby stać się wręcz paraliżująca – a to z pewnością nie pomagałoby mi w pracy.

Czy uczyła pani również w podstawówce lub gimnazjum? Jaka jest różnica w stosunku do pracy w liceum z perspektywy pedagogicznej?

Zaczęłam pracę jako nauczycielka języka polskiego w liceum, ale w ostatnich latach miałam okazję uczyć również klasy siódme i ósme szkoły podstawowej. Myślę, że to doświadczenie jest specyficzne, bo uczniowie w tym wieku to już nastolatki, a nie dzieci. Dla mnie był to bardzo wartościowy etap mojej pracy, bo dzięki temu mogłam prześledzić to, jak wygląda przygotowanie ucznia szkoły podstawowej do nauki w liceum. Pozwoliło mi to zweryfikować ciągłość programu nauczania języka polskiego na różnych poziomach edukacyjnych, poznać wiedzę i umiejętności tych młodych ludzi, których rówieśników po wakacjach „przejmowałam” na zajęciach już w liceum. Pracując z licealistami, mam przed sobą trochę starszych, bardziej samodzielnych uczniów. Takich, którzy mają nieraz bardzo sprecyzowane preferencje lekturowe. Ze względu na większą ilość czasu na realizację podstawy programowej i większą dojrzałość moich podopiecznych mogę sobie pozwolić na pewną swobodę w prowadzeniu zajęć. Po reformie oświaty mamy cztery lata na przygotowanie uczniów do egzaminu maturalnego i to jest sporo czasu, dzięki czemu pojawiają się trochę większe możliwości, żeby poszerzyć ich zainteresowania.

Czy w porównaniu do programu trzyletniego coś znacznie się zmieniło?

Pracujemy wolniej, w spokojniejszym tempie, bo w trzyletnim programie nauczania, który obejmuje absolwentów gimnazjów, mamy tak naprawdę dwa i pół roku na realizację podstawy programowej. Pierwszą klasę w dużym stopniu poświęca się na porządkowanie wiedzy, zdobywanie podstawowych umiejętności – najbardziej skupiamy się na pisaniu i argumentacji. Druga klasa jest gonitwą, bo trzeba zapoznać się ze sporą ilością niełatwych lektur. Część z tych pozycji jest dość obszerna; pochylamy się wtedy nad tekstami romantycznymi i pozytywistycznymi. Wymaga to na pewno dużego nakładu pracy indywidualnej ze strony uczniów. Z kolei trzecia klasa mija bardzo szybko – pracujemy nad nowym materiałem przede wszystkim w pierwszym semestrze, a w drugim, który trwa raptem trzy miesiące, przychodzi czas na powtórki i ostatnie, intensywne przygotowania do egzaminu. Perspektywa czterech lat na realizację podstawy programowej z języka polskiego to dla mnie jako dla polonistki zmiana, która pozwala na trochę spokojniejsze tempo pracy. Wypowiadam jednak te słowa ostrożnie, dlatego że co prawda na poziomie każdej klasy poznajemy mniej epok literackich, ale i więcej lektur niż w liceum trzyletnim. To nie jest tak, że po reformie systemu oświaty mamy dłuższy czas na realizację tego samego materiału. Podstawa programowa zmieniła się – została poszerzona o różne dodatkowe teksty. Mam jednak szczerą nadzieję, że będzie trochę więcej czasu na zapoznanie się z literaturą współczesną, bo myślę, że jest ona najbardziej lubiana i najchętniej czytana przez uczniów. Do tej pory uwaga poświęcona tej części twórczości literackiej pozostawiała pewien niedosyt, bo nie było zbyt wiele czasu na spokojną lekturę w trzeciej klasie. Ale czy uda się tę zmianę wprowadzić w życie, tego jeszcze nie mogę być pewna – przekonam się dopiero po przepracowaniu roku z uczniami czwartej klasy.

Jak wspomina pani, z perspektywy doświadczeń w pracy, swoich nauczycieli z czasów szkolnych?

Miałam naprawdę dobre doświadczenia jako uczennica. Myślę, że miałam szczęście trafić pod skrzydła kilkorga naprawdę doskonałych nauczycieli, którzy pokazali mi wyjątkowość tej pracy i pozwolili uwierzyć w sens jej wykonywania, chociaż nie stało się tak od razu. W pełni taka refleksja pojawiła się u mnie wtedy, gdy sama stanęłam przed tablicą. Na wiele decyzji i postaw moich dawnych belfrów też spojrzałam wówczas z innej perspektywy. Bez wątpienia moi nauczyciele wyznaczyli mi pewne standardy, do spełnienia których do tej pory staram się dążyć i za to zawsze będę im wdzięczna.

Czy jest coś z ówczesnego programu nauczania, co zmieniło się aktualnie na lepsze?

Jeśli chodzi o język polski, to jedna taka kwestia przychodzi mi do głowy. Byłam jeszcze takim pokoleniem, które pisało wypracowania „pod klucz” i to była chyba największa zmora moich czasów. Aby uzyskać wysoką punktację, musieliśmy przewidzieć, co pojawi się w sztywnym, odgórnie przygotowanym modelu. Im bardziej się do niego zbliżyliśmy, tym więcej dostawaliśmy punktów. Dotyczyło to zarówno rozprawek, jak i interpretacji. Nie muszę dodawać, że taki system oceniania naprawdę zabijał kreatywność i nie pozwalał na samodzielne myślenie. Na szczęście to się zmieniło. Sądzę, że dzisiaj młodzi ludzie mają dużo większą swobodę zarówno w interpretacji tekstów, jak i w argumentacji zawartej w wypowiedziach pisemnych. Być może uczniowie nie do końca podzieliliby moje zdanie, ale myślę, że obecna forma matury pozwala na dużo większą oryginalność i nieszablonowość myślenia (chociaż nadal w pewnych granicach).

W takim razie to ważna zaleta współczesnego modelu edukacji polonistycznej. A czy byłaby pani w stanie wskazać jeszcze jakąś jego wadę?

To subiektywna uwaga, ale mam wrażenie, że współczesna edukacja humanistyczna na poziomie szkolnym w dużym stopniu skupia się na dowodzeniu twierdzeń i argumentacji. Do takiego wniosku skłania mnie nie tylko praca polonisty, ale także to, co zaobserwowałam, gdy przez jakiś czas uczyłam języka angielskiego. Uczniowie są bardzo skoncentrowani na tym, żeby w pracach pisemnych i wypowiedziach ustnych udowodnić prawdziwość obranego przez siebie twierdzenia, odwołując się przy tym do odpowiednich przykładów. Właściwie często zmienia się to w spowiadanie się z przeczytanych lektur w rozprawkach, a bynajmniej nie tak argumentacja powinna wyglądać. Mniej uwagi poświęca się natomiast interpretacji, która wydaje mi się równie ważną umiejętnością dla młodego człowieka i to absolutnie nie tylko dla humanisty. Umiejętne interpretowanie tekstów kultury przydaje się we współczesnym świecie, bo uczy pewnej pokory i hermeneutycznej wnikliwości w czytaniu, otwarcia się na tekst bez narzucania mu wcześniej założonego sensu.

Dlatego też próbuję moich uczniów zachęcić do samodzielnego interpretowania tekstów na zajęciach i zawierania elementów interpretacji w pracach pisemnych. Myślę, że w ogóle od interpretacji i umiejętności skoncentrowania się na tekście, czytania pomiędzy wierszami, wyławiania z niego przeróżnych niuansów zaczyna się przyjemność lektury. Być może gdyby uczniowie lepiej radzili sobie z interpretacją literatury, to odnaleźliby więcej przyjemności w czytaniu w wolnym czasie.

Czy uważa pani, że idea kanonu lektur szkolnych jest słuszna? Jak wyglądałby pani kanon?

Tak – jestem zwolenniczką istnienia kanonu. Uczniowie często są zdania, że kanon powinien zostać zniesiony, że wszyscy powinniśmy czytać to, co lubimy, co nas tak naprawdę interesuje. Jednak uważam, że nawet takie pozycje lekturowe, które czytamy w bólach, rozwijają naszą świadomość i poszerzają horyzont czytelniczy, a to wyjątkowo wartościowe. Natomiast o ile znajomość klasyki literatury jest ważna, o tyle myślę, że nie zaszkodziłoby naszemu kanonowi, gdyby został trochę odchudzony i gdyby w to miejsce – przede wszystkim czasowe – weszły pozycje bardziej współczesne, w tym również teksty opublikowane w ciągu kilku ostatnich lat.

Myślę, że wiele zyskalibyśmy na tym, gdyby uczniowie mieli większy wpływ na to, co czytają na zajęciach. Aktualnie nauczyciele mają pewną dowolność w dobrze lektur, zwłaszcza w klasach, które realizują podstawę programową na poziomie rozszerzonym. Pewnie uczniowie klas humanistycznych dostrzegają różnicę na lekcjach języka polskiego i widzą, jak odmiennie wyglądają te zajęcia, jak różni się zakres omawianych na nich tekstów i swoboda ich wybierania od tego, co obowiązuje ich kolegów i koleżanki z innych klas. Dlatego uważam, że byłoby to wyjątkowo rozwijające, gdyby wszyscy uczniowie mogli w konsultacji z nauczycielem wybrać kilka tekstów zgodnych ze swoimi preferencjami czytelniczymi i pracować nad nimi indywidualnie. Sądzę, że nie zaszkodziłoby nam wprowadzenie do kanonu literatury fantasy, która raczej nie cieszy się powodzeniem wśród nauczycieli – część polonistów reaguje na nią alergicznie, ja zresztą też. Niemniej myślę, że moje sympatie lekturowe są tu kwestią drugorzędną – jesteśmy przecież dla uczniów i dobrze byłoby otworzyć kanon lektur także na nieobecne w nim gatunki, aby pokazać naszym podopiecznym, że teksty, które czytają w wolnym czasie, też można umieścić w szerszym kontekście kulturowym i interpretacyjnym.

Jak mogłaby wyglądać taka praktyka wybierania dodatkowych lektur przez uczniów?

Zaczęłabym od tego, że razem z uczniami tworzylibyśmy listę dodatkowych lektur na podstawie książek przez nich zaproponowanych. Takich, które w jakiś sposób wpłynęły na ich życie, ukształtowały ich albo po prostu były dla nich najciekawsze. Ważnym elementem byłoby polecanie sobie książek przez uczniów. Często to, że ja zachęcam grupę do przeczytania jakiejś lektury, nie będzie tak przekonujące jak to, że zrobiła ona wrażenie na koledze czy koleżance ze szkolnej ławki. Wtedy w ramach wspólnych konsultacji moglibyśmy ustalić formę zaliczenia: na przykład krótką pracę interpretacyjną lub recenzję wybranego utworu. Mogłaby być to jedna lub dwie książki na semestr; w trybie nauki w czteroletnim liceum to dawałoby szansę na przeczytanie przynajmniej ośmiu lektur, o których decydowałby sam uczeń.

Jedno uciążliwe i jedno przyjemne zadanie w pracy nauczyciela języka polskiego?

(śmiech) Śmieję się, bo myślę, że prawie każdy polonista odpowie to samo. Najbardziej uciążliwe jest sprawdzanie prac pisemnych. W ten sposób spędzamy popołudnia, wieczory i weekendy. Muszę się tutaj rozprawić z pewnym mitem – etat nauczycielski to naprawdę nie jest tylko osiemnaście godzin, które często nam się wypomina. Po studiach pracowałam przez jakiś czas w korporacji i nie mam wątpliwości, że pracowałam wtedy mniej. Jeśli każdy z nas, polonistów, uczy w kilku klasach, to ma pod swoją opieką mniej więcej sto pięćdziesiąt osób, z których każda raz na jakiś czas pisze obszerne wypracowanie. Jedną taką pracę nierzadko sprawdza się godzinę albo i dłużej. To daje pewien obraz tego, ile czasu zajmuje praca po lekcjach. Na to na pewno trzeba być przygotowanym, decydując się na zawód nauczyciela języka polskiego. Z drugiej strony jest to tylko kwestia techniczna, a nie esencja naszej pracy.

A to przyjemne zadanie?

Ekscytujące jest dla mnie samo rozmawianie z uczniami o literaturze, a czasami także o filmach czy serialach, które często okazują się ciekawymi kontekstami dla tematów poruszanych na lekcji. Takie dyskusje to dla mnie powiew świeżego powietrza w mojej pracy i okazja do poznania perspektywy trochę młodszego pokolenia, która mnie naprawdę interesuje. Mam dzięki temu pewien wgląd we wrażliwość młodych ludzi, co jest dla mnie wyjątkowo cenne. Ważnym momentem w ciągu roku szkolnego jest czas publikacji wyników egzaminów. Zawsze czekam na nie z niecierpliwością, bo dobre przygotowanie uczniów do matury to jedno z ważniejszych zadań w naszej pracy. Cieszę się, gdy mogę stwierdzić, że wyposażyłam uczniów w nowe umiejętności i gdy wysyłam ich w świat z wynikami, które pozwolą im na swobodny wybór drogi życiowej. To daje naprawdę dużą satysfakcję.

Warto dodać, że praca nauczyciela jest wpisana w rytm roczny. Nie każdemu może to odpowiadać, ale akurat ja patrzę na takie zróżnicowanie jako na duży atut mojego zawodu. Wynika to z cyklu roku szkolnego – są takie momenty, kiedy pracujemy intensywniej, ale są też takie, w których wyhamowujemy i możemy cieszyć się owocami naszych wysiłków. Takimi chwilami, w których chyba każdy nauczyciel czuje trochę inny kontakt ze swoimi uczniami i trochę inaczej patrzy na swoją pracę, są te dni, w których przestajemy uczyć i po prostu spędzamy wspólnie czas z młodzieżą, na przykład w trakcie spotkań wigilijnych, wycieczek czy zakończenia roku szkolnego. To są najprzyjemniejsze momenty, bo myślę, że wszyscy – i uczniowie, i nauczyciele – czujemy, że zapracowaliśmy na tę chwilę wytchnienia.

Jak ocenia pani czas nauczania zdalnego i samą pracę zdalną?

Myślę, że to nie jest czas stracony. Muszę jednak zaznaczyć, że pracuję z licealistami, którzy w tej trudnej sytuacji radzą sobie bardzo dobrze, są naprawdę samodzielni i zorganizowani. Na pewno nauczyciele młodszych klas mają odmienną perspektywę. Na początku było nam trudno odnaleźć się w nowej formie kształcenia, bo nie mieliśmy pełnych umiejętności (i mówię tu zarówno o nauczycielach, jak i o uczniach) oraz środków do tego, żeby pracować w sposób systematyczny i komfortowy dla obu stron. Sądzę jednak, że wszyscy – i uczniowie, i my, nauczyciele – wykonaliśmy naprawdę dużą pracę. Myślę, że każdy musiał w jakiś sposób wyjść ze swojej strefy komfortu. Dzięki temu jesteśmy bogatsi o wartościowe doświadczenia, chociażby związane z posługiwaniem się nowymi technologiami, które możemy wykorzystać w naszej dalszej pracy. Już teraz wiem, że to na pewno wpłynie na mój sposób pracy z uczniami. Dość optymistycznie patrzę na zdalne nauczanie, ale jest jedna bardzo ważna kwestia, która mnie niepokoi. Obawiam się o stan psychiczny i samopoczucie moich uczniów, kiedy po wielu miesiącach izolacji powrócimy do szkolnych ławek. Będzie się to wiązało z wyzwaniami zarówno na płaszczyźnie integracji zespołu klasowego, którego jestem wychowawcą, jak i wynikającymi z różnych indywidualnych problemów, z którymi uczniowie musieli mierzyć się w tym czasie.

Kiedy pojawił się u pani pomysł na studia filologiczne i pracę w szkole?

Był to dla mnie dość nieoczekiwany zwrot akcji, bo skończyłam specjalność edytorską na studiach licencjackich, a później specjalność hermeneutyczną na magisterskich. Uprawnienia nauczycielskie uzyskałam już po skończeniu studiów. Wcześniej zarzekałam się wręcz, że nigdy nie zostanę nauczycielem. Wynikało to chyba jeszcze z nastoletniej przekory dziewczyny, która przez całe życie słyszała, że jest taka podobna do swojej mamy – a moja mama była właśnie polonistką. Dlatego zawsze powtarzałam, że tej drogi na pewno nie wybiorę, nawet słysząc sugestie ze strony otoczenia, że może to byłby dobry pomysł. Ostatecznie okazało się, że genów nie da się oszukać. Po studiach próbowałam swoich sił w public relations i w marketingu. Pracowałam w dużej korporacji. Ale to nie było dla mnie – nudziłam się przed komputerem, brakowało mi kontaktu z ludźmi. Dopiero, gdy trafiłam na praktyki nauczycielskie, poczułam wreszcie tę dawną adrenalinę, która towarzyszyła mi na ulubionych zajęciach na studiach. Odzyskałam utracone poczucie, że z każdym dniem się rozwijam. Wtedy już wiedziałam, że jest to droga w jedną stronę i w zasadzie nie wyobrażam sobie teraz innej pracy.

Czy studia polonistyczne i dodatkowe kursy specjalizacyjne przydały się jakoś w pani przyszłej pracy?

Mam to szczęście, że wybrałam zawód, który pozostaje w ścisłym związku z kierunkiem moich studiów. Na pewno wykorzystuję zdobytą na nim wiedzę historycznoliteracką i językową – to oczywiste. Studia z zakresu przygotowania pedagogicznego też są pomocne, choć poznaną teorię często weryfikuje praktyka – chyba nie da się do końca przygotować na zderzenie z takim żywiołem, jakim jest grupa młodych, dojrzewających ludzi. Korzystam też na co dzień z umiejętności nabytych w ramach specjalności edytorskiej. Okazuje się, że bardzo przydają mi się w trakcie pracy zdalnej – ostatecznie nie sprawdzam teraz prac moich uczniów w tradycyjny sposób, tylko korzystając z trybu recenzji i śledzenia zmian w edytorze tekstu. Wiedzę retoryczną, teoretycznoliteracką i genologiczną, którą poszerzyłam dzięki specjalności hermeneutycznej, wykorzystuję jako dodatkowy kontekst podczas interpretacji utworów na lekcjach. Poza tym wyjątkowo ważne jest dla mnie rozwijanie w uczniach takich umiejętności, które wydają mi się uniwersalne i przydatne również dla tych, którzy nie są humanistami. Często pracuję z klasami, które mają „ścisłe” profile: matematyczno-fizyczne, matematyczno-informatyczne. Choć nie zawsze są to entuzjaści języka polskiego, staram się uwrażliwiać uczniów tych klas między innymi na poprawność językową i estetykę prezentacji multimedialnych, bo to będzie kiedyś istotna część pracy wielu z nich. A tego także w dużym stopniu nauczyłam się na studiach.

Czy jest ktoś komu odradziłaby pani wybór filologii polskiej?

Na pewno komuś, kto nie lubi czytać, pisać albo wypowiadać się na forum publicznym. Wiem, że to oczywiste, ale wydaje mi się, że wcale niemało takich osób jednak trafia na studia polonistyczne. Tymczasem na tym kierunku to są podstawowe metody pracy. Trzeba mieć serce do literatury, odwagę do zabierania głosu w dyskusji, a poza tym sporo czytać i czerpać przyjemność z pisania – inaczej zajęcia i wszelkie zaliczenia staną się katorgą.

Czy wspomina pani szczególnie ciepło jakieś zajęcia lub jakiegoś wykładowcę?

 Oczywiście. Przede wszystkim Panią Profesor Magdalenę Horodecką, której zawdzięczam początek mojej miłości do teorii literatury. Poza tym wyjątkowo charyzmatyczną Panią Profesor Ewę Nawrocką, która opiekowała się mną podczas pisania pracy licencjackiej i magisterskiej oraz Pana Profesora Macieja Michalskiego, na którego seminarium uczęszczałam na studiach doktoranckich. Myślę, że wyjątkowe dla mnie były zajęcia z poetyki na pierwszym roku, ponieważ dzięki nim szybko zyskałam przekonanie, że jestem na właściwym kierunku studiów. To był pierwszy moment, w którym jakieś zajęcia obudziły we mnie tak duże emocje. Czekałam na nie cały tydzień. Myślę, że moja słabość do teorii literatury ma swoje źródło właśnie w zajęciach z tego przedmiotu, który prowadziła Pani Profesor Horodecka. Później takie zainteresowania mogliśmy rozwijać w Kole Teoretyków Literatury, którego byłam przewodniczącą. Byliśmy grupą wariatów, która czytała po godzinach teksty związane z teorią literatury i metodologią badań literackich. Opiekował się nami najpierw Pan Profesor Mariusz Kraska, a później Pani Profesor Katarzyna Szalewska. To był dla mnie bardzo ciekawy czas, zarówno pod względem naukowym, jak i koleżeńskim. Fantastycznie wspominam te spotkania!

Czy praca nauczyciela jest dla pani misją edukacyjną, samorealizacją, czy może planem na karierę?

Wszystkim tym równocześnie. Jestem daleka od postrzegania nauczycielstwa w kategoriach pozytywistycznych, nie czuję się „siłaczką”, ale zarazem myślę, że nie znajdzie satysfakcji w tym zawodzie ktoś, kto traktuje go jak każdą inną pracę. Warto widzieć jakiś wyższy cel swoich wysiłków i postrzegać sens swojej pracy w szerszej perspektywie, może nawet upatrywać w tym pewien rodzaj misji. Mam nadzieję, że ten zawód przestanie być postrzegany stereotypowo, bo chyba wszyscy jako nauczyciele się z tym czasem mierzymy. Tymczasem ta praca daje duże szanse i na samorealizację, i na rozwijanie swojej kariery. Musimy jako nauczyciele nierzadko motywować się sami, widzieć sens w rozwijaniu swoich umiejętności i pogłębianiu zainteresowań przede wszystkim dla naszych uczniów – bo to dla nich tu jesteśmy.

Czy jest to w takim razie praca, w której chciałaby pani pozostać?

Chyba żadnej wcześniejszej odpowiedzi nie byłam tak bardzo pewna, jak tej. Tak. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości, chociaż nigdy nie uwierzyłabym w to w trakcie moich studiów. Teraz zawsze powtarzam, że nawet gdybym wygrała miliony na loterii, to nadal byłabym nauczycielem – po prostu dla własnej przyjemności i satysfakcji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *