W trasie koncertowej z książką? Tak potrafi tylko ona! – relacja z live act’u Mery Spolsky

Mery Spolsky fot. mat. pras.

Mery Spolsky zapowiadała swoją trasę pod tajemniczą nazwą live act’u. Nie koncertu, nie musicalu, nie odczytu, a teatralno-muzycznej adaptacji swojej książki. Jak wyglądało to niecodzienne wydarzenie?

Zanim opiszę to, co wydarzyło się tamtego wieczoru w Starym Maneżu, powinienem przytoczyć pewien kontekst spotkania z Mery Spolsky, która znana jest z nowoczesnego brzmienia, kontrowersyjnych tekstów i przekleństw w piosenkach. Wokalistka wydała jesienią tego roku debiutancką książkę. „Jestem Marysia i chyba się zabiję dzisiaj” to wyjście z literackich ram i stref komfortu, to manifest młodej kobiety, pewnego rodzaju rozliczenie się z własnymi problemami i kompleksami. Oprócz papierowej wersji pojawił się również audiobook w dwóch odsłonach — klasycznej czytanej przez autorkę i nowatorskiej — składającej się z elementów czytanych i udźwiękowionych, wzbogaconych udziałem nietuzinkowych gości (m.in. Ewy Chodakowskiej, czy Margaret). W serwisach streaming’owych pojawiła się natomiast krążek z nowymi piosenkami — fragmentami audiobooka, opakowanymi w  elektroniczne dźwięki.

Światła zgasły, nastała cisza i pojawił się komunikat wypowiadany przez samą artystkę z prośbą o nie nagrywanie, po to, aby widzowie w innych miastach na trasie mogli mieć niespodziankę. Publiczność uszanowała prośbę Mery i rzeczywiście nie widziałem, żeby ktokolwiek nagrywał występy. Niestety minęło kilkanaście minut od zapowiedzi i nic się nie wydarzyło. Najprawdopodobniej pojawiły się problemy techniczne, co można było zaobserwować po ekipie technicznej, która nerwowo poruszała się po sali i przy kulisach. W końcu na scenie pojawiła się Mery Spolsky! Ubrana cała na czarno, miała także ciemną chustę, która zasłaniała jej włosy i twarz. Pod pachą trzymała swoją książkę i odczytała początkowy fragment i tak właśnie rozpoczęła ten wieczór. Na scenie przez cały czas towarzyszył jej producent No Echoes, który stał za swoją konsoletą.

https://www.instagram.com/p/CWHPx2nIFRe/

Wykonania i momenty, które najbardziej zapadły w pamięć to zdecydowanie tytułowe „Jestem Marysia i chyba się zabiję dzisiaj”, które jest pewnego rodzaju wstępem i zarysowaniem problematyki i problemów, z którymi artystka będzie się rozliczała. Całość bardzo dynamiczna, z krótkim, ale wpadającym w ucho refrenem. Nie można także pominąć „Trapowego Opowiadania”, które było recytowanym fragmentem tekstu, i to właśnie tutaj dało się usłyszeć wiele wokali, głosów i śmiechów w tle. Na scenie nie zabrakło także bardzo krótkiego, ale jakże ważnego „Brzucha”, w którym Mery śpiewa „proszę, nie patrz w dół, lubię swoje górne bum”. Właśnie w tej piosence wokalistka pojawiła się w cielistym body i w trakcie śpiewania dotykała, uderzała i nachylała się nad swoim brzuchem. Ciekawą odmianą i czymś znacznie spokojniejsza okazała się „Najsmutniejsza Dziewczyna Roku”. 10-minutowy występ opowiadał o śmierci mamy. Moją uwagę zwróciła także prezentacja „Nie Umiem Mówić Nie”. Mery Spolsky opowiadała w utworze różne historie, w których nie potrafiła odmawiać stanowczym „nie”, a pod koniec zastanawiała się „co ją podkusiło, by kiwać od góry do dołu, zamiast z boku na bok”. Zakończeniem piosenki jest fraza „NIE I CH*J!”, która pojawia się także na tabliczce skierowanej w naszą stronę.

https://www.instagram.com/p/CWAtrh7o-yj/

Podczas całego wydarzenia pojawiało się wiele nagranych wcześniej dźwięków, zapętlonych zdań czy śmiechu Mery, które miały obrazować wewnętrzny monolog i myśli artystki. Nie zabrakło także choreografii oraz specyficznych ruchów. Dało się zauważyć, że każdy element był przemyślany i zaplanowany. Warstwa muzyczna, tekstowa i taneczna świetnie ze sobą współgrały. Mery Spolsky kilka razy pojawiła się wśród publiczności. Podkładała mikrofon pod usta osobom z pierwszych rzędów, innym razem, zeszła za kulisy, by po kilku minutach wyjść z boku sali z gitarą i zagrać kolejną piosenkę gdzieś między krzesłami, wśród publiczności! Zaraz po tym spokojnym i balladowym nastroju, złapała za megafon i rozpoczął się dynamiczny utwór „Jebać miłość, dawać prezenty”. Artystka jak szalona wbiegała w tłum, poruszała się między bardzo wąskimi rzędami pełnymi ludźmi i właśnie w taki niesamowity sposób, razem z megafonem, wykonała cały utwór.

Miałem okazje być na wielu koncertach i z pewnością mogą stwierdzić, że była to jedna z najlepszych opraw wizualnych, jaką widziałem. Dużo efektownych świateł, których praca była bardzo dynamiczna i świetnie dograna z prezentowanymi piosenkami. Oprócz tego po bokach sceny pojawiały się różne wizualizacje i napisy, współgrające oczywiście z pozostałą częścią live act’u. Pod spodem możecie zobaczyć krótki zwiastun, który Mery przygotowała dla tych najbardziej zaintrygowanych.

Na koniec występu publiczność poderwała się ze swoich miejsc i rozpoczęła owacje na stojąco. Pojawiło się kilka głosów z publiki, które skandowały „Bis”. Mery Spolsky bardzo szybko zareagowała, wyjmując i pokazując nam tabliczkę z napisem „NIE I CH*J!”, której wcześniej używała na scenie. Na zakończenie zachęciła wszystkich zebranych do wpisywania swoich imion i refleksji do pamiątkowej księgi. Tak właśnie przebiegało to niecodzienne i nietuzinkowe spotkanie o niespotykanej formule. Uważam, że było warto wybrać się na to wydarzenie i sprawdzić co kryje się za tajemniczą nazwą live act’u i jaki pomysł zaprezentuje nam Mery Spolsky. Absolutnie się nie zawiodłem, było to bardzo oryginalne i inne doznanie. Wyrazy uznania za odwagę i świeży pomysł, jest to coś, czego w Polsce jeszcze nikt nie widział!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

jeden + sześć =