„BoJack Horseman” i jego fenomen

BoJack

fot. Netflix

Zaczęło się jako prosta, prowadzona bez ryzyka satyra. Z czasem „BoJack Horseman” przerodził się jednak w dzieło kultowe. Dzieło, które połączyło humor z życiową refleksją, jak żadne inne.

Odkąd „BoJack Horseman” pojawił się po raz pierwszy w 2014 roku, zdobył zarówno uznanie krytyków, jak i wiernych fanów, którym zaimponowało płynne połączenie kapryśnej animacji i szczerej eksploracji ludzkiej kondycji. W całej serii śledzimy BoJacka, niegdyś słynnego aktora-konia, który był najbardziej znany z roli w prymitywnym dziecinnym sitcomie „Horsin’ Around”. Oprócz satyry na kulturę Hollywood (które nazywa się „Hollywoo” po kradzieży litery D z szyldu), „BoJack Horseman” to także złożone spojrzenie na to, co to znaczy być szczęśliwym i jak wybory, których dokonujemy, mogą mieć głęboki wpływ na szczęście i samopoczucie innych.

Fabuła jest w serialu jedynie polem, kartką do komunikowania przekazu, jaki chcą nam zaprezentować twórcy. Tytułowy koński protaganista (głos podkłada mu Will Arnett) przeszedł od lśniącej gwiazdy do obumarłego ciała niebieskiego, a my obserwujemy jego starania o powrót do minionej formy. A to trochę trudne, szczególnie z casualowym alkoholizmem, od którego nawet nie próbuje uciekać. Jego przyjaciele są zarówno lojalni, jak i kłopotliwi. Jego niezbyt mile widziany współlokator Todd Chavez (Aaron Paul) często ląduje w kłopotach wywołanych swoimi nieprzemyślanymi działaniami, Diane Nguyen jest ghostwriterką z kryzysem zawodowo-życiowym, Mister Peanutbutter (Paul F. Tompkins) zagrał kiedyś w konkurencyjnym do „Horsin’ Around”) programie i akurat nigdy nie stracił swojej popularności, do tego dochodzi dbająca o swoich klientów agentka Princess Caroline (Amy Sedaris), która chciałaby jednak odnosić sukcesy również w życiu prywatnym.

BoJack

fot. Netflix

„BoJack Horseman” rozwinął się w ciągu pięciu lat istnienia z nieoryginalnej satyry rozrywkowej w coś znacznie bogatszego i głębszego. Stopniowo wyzwalał się z własnych ograniczeń, organicznie przekształcając się w słodką, surrealistyczną medytację nad smutkiem, żalem i obietnicą odkupienia, która pozostaje kusząca poza zasięgiem. Każdy nowy sezon wprowadzał go w nową i jeszcze bardziej nieoczekiwaną przestrzeń, zdobywając z każdym krokiem jeszcze większe uwielbienie krytyków.

Jedną z najważniejszych rzeczy, która mogłaby wyjaśnić sukces serialu, jest najprawdopodobniej wszechobecny sarkazm i często cięty komentarz społeczny. Szeroki wachlarz tematów obejmuje intensywną hodowlę, w której zwierzęta są izolowane i karmione sterydami, kulty i metody indoktrynacji, uzależnienie od mediów społecznościowych czy kulisy polityki. BoJack rozwiązuje te problemy z, w dużej mierze, przekonującą ostrością. Podobnie serial opowiada swobodnie o narkotykach i depresji w zaskakujących dialogach, które brzmią prawdziwie i szczerze, czym wyłamują się animacyjnej humorystycznej konwencji. Być może mamy tutaj jeden z kluczowych składników kreskówki: główny bohater to przygnębiony alkoholik, który bez wahania polega na narkotykach, by stawić czoła smutkowi i potrzebie uznania. Jest istotą wadliwą, ani szczególnie mądrą, ani miłą. Istotą, w której w jakiś sposób widz może zobaczyć własne odbicie. Serial jest naprawdę poruszający dzięki połączeniu tematów ludzkich i filozoficznych. Przedstawia postacie poszukujące spełnienia, które najczęściej uciekają od samych siebie. Są jedynie ofiarami swoich lęków, niezdolności do zaakceptowania szczęścia, okropnych nawyków samozniszczenia i syndromu oszusta. W serialu można rozpoznać jedną z teorii Blaise’a Pascala o konieczności odwracania uwagi ludzi od siebie, aby uciec przed surową prawdą rzeczywistości, a także egzystencjalizm Sartre’a i absurdalizm Camus.

BoJack

fot. Netflix

„BoJack Horseman” stał się jednym z najlepszych pokazów ludzkiego bałaganu w telewizji. Tutaj sprawy nie są łatwo rozwiązywane. Rozprzestrzeniają się i plączą, są na wpół zapomniane, aż wślizgują się z powrotem i niszczą wszystko. Łatwe, rozsądne posunięcia są udaremniane przez okoliczności i autosabotaż. Serial Raphaela Bob-Waksberga nie jest serią upraszczającą rzeczy do czarno-białych. Od lat sagi o antybohaterach są ostoją prestiżowych programów telewizyjnych i dramatów. Istnieje przytłaczające założenie, że programy koncentrujące się na życiu dobrych, poważnych ludzi po prostu nie są tak „seksowne”. „Bojack” pokazuje, jak nasza miłość do złego zachowania sama w sobie stała się trochę nudna. Największą siłą tej animacji jest to, że upiera się na tym, że praca związana z robieniem właściwych rzeczy jest sama w sobie bardzo atrakcyjna. Być może jest to szczególnie ważne w świecie, w którym dobroć i współczucie są określane jako słabości, a uprzejmość jest często potępiana jako zwyczajnie nijaka i nieciekawa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *