Nasza twórczość jest jak obraz

Spięty raz!Nie lubi grać koncertów w Płocku, a twórczość swojej kapeli porównuje do sztuki filmowej. Do niedawna można go było spotkać za kierownicą tira. Teraz cały wolny czas poświęca dzieciom. O trasie Jazzombi!e Tour, planach wydawniczych i projekcie Cipedrapskuad opowiedział nam lider formacji Lao Che – Hubert „Spięty” Dobaczewski.

Jesteśmy świeżo po pierwszym koncercie trasy Jazzombi!e Tour. Czy podczas tego występu wszystko wyszło tak, jak sobie to założyliście?

Nie wszystko, ale przy debiucie nie da rady, żeby wszystko się powiodło. Pewne rzeczy wyszły świetnie, ale pojawiły się też takie, których się nie spodziewaliśmy. Na razie to się wszystko rodzi, utrząsa się. Kolejne koncerty w ramach Jazzombi!e Tour z pewnością będą bardziej osadzone. Mamy przed sobą jeszcze osiem występów. Jest co robić.

Jazzombi!e Tour to dziewięć różnych miast i dziewięć koncertów. Dlaczego w planach trasy zabrakło występu w waszym rodzinnym Płocku?

Płock jest nie do końca wdzięcznym miastem jeżeli chodzi o kluby. Nie jest to miasto, w którym jest klub, który pomieści, powiedzmy 400-500 osób, żeby to można było fajnie wystawić. Druga sprawa to fakt, że my nie do końca lubimy grać na swoim podwórku. Jesteśmy zespołem, który jest w trasie i poza domem czujemy się najlepiej. Jak koncertujemy u siebie dopadają nas różne niepotrzebne stresy.

Podczas części wspólnej koncertu można było usłyszeć utwory projektu Koli. Czy wiąże się to z planami powrotu Koli do nagrywania czy po prostu zatęskniliście za tymi dźwiękami i chcieliście je zaprezentować na żywo?

Koli właśnie koncertuje i żyje na nowo podczas tej trasy, jako projekt Jazzombi!e. To jest właśnie forma, którą przyjęliśmy. Na tej trasie Koli to 10-osobowy skład, który uzupełniają muzycy zespołu Pink Freud. Dzięki temu energia tych utworów jest nieporównywalnie większa. Na nowe kawałki projektu Koli nie ma jednak większych szans. Lao Che bowiem jest wymagającym zespołem. Nagrywa płyty dość sukcesywnie, a poza tym jest to nasza macierzysta formacja. Do Koli wróciliśmy z sentymentem, ale ten rozdział już zamknęliśmy.

Ostatnią studyjną płytę – „Soundtrack” – wydaliście w październiku 2012 roku. Myślicie intensywnie o nowym materiale?

W tym roku w październiku nagrywamy szóstą płytę studyjną w studiu Rolling Tapes. Produkcją zajmie się Piotr „Emade” Waglewski. Płyta jest skomponowana muzycznie w 70 procentach. Są dwa teksty i cały koncept też już mamy. Tyle że na razie żyjemy trasą Jazzombi!e. To jest teraz u nas na świeczniku i temu poświęcamy energię i każdą chwilę. Do pracy nad kolejną płytą wrócimy po wspólnej trasie z Pink Freud.

Spięty dwa!Możesz zdradzić naszym czytelnikom, o czym będzie nowa płyta?

Tego nie zdradzę. Lubię jak wszystko jest już skomponowane i mamy ustalony pewien konkret. Jak są teksty i wszystko jest kompletne. Na razie jest to w sferze przyszłości, więc nie powiem ci nic więcej.

Moje pytanie wzięło się z tego, że zakładając Lao Che przyjęliście, że każda z wydanych przez was płyt będzie inna. Rozumiem, że nowa płyta też będzie w formie albumu koncepcyjnego?

Ta na pewno też będzie inna i pod względem brzmieniowym i pod względem tekstowym, pod względem całego konceptu. A że lubimy koncepty, to już jest taka nasza pięta achillesowa z jednej strony, a z drugiej strony jest to nasz atut, że potrafimy poświęcić albumy jakiejś jednej intencji, jednej treści. Lao Che jest w pewnym sensie zespołem filmowym. Często naszą twórczość porównuję do filmu albo do obrazu. Przykładowo, jest jakieś malowidło, w którym jedna kompozycja nie załatwia sprawy. W muzyce jest to piosenka. Kilka piosenek tworzy całą płytę, tak jak kilka kompozycji tworzy cały, pełny obraz. Jak jest płyta poświęcona jakiemuś konkretnemu tematowi, to wszystko może zyskać. Nie wszystkim to pasuje, ale mnie to nie obchodzi. Robię muzykę tak, jak umiem.

Podczas nagrywania płyty „Soundtrack” współpracowaliście z Eddiem Stevensem. Powiedz proszę coś więcej o tej współpracy.

Z Eddiem pracowało nam się kapitalnie. Trzeba być muzykiem i być podczas nagrania, żeby sobie zdać sprawę jak to jest, kiedy ktoś ci przychodzi jako muzyk, a jednocześnie jako producent i pokazuje jak produkuje się muzykę zagranicą. Eddie jest producentem, który działa w Wielkiej Brytanii, gdzie płyty produkowało i nagrywało się z jakimś pomysłem już w latach 50. U nas to wszystko jest takie raczkujące. W naszym kraju są fajne produkcje, ale to jednak wciąż za mało. W Lao Che mieliśmy taki apetyt, żeby zrobić płytę, która brzmi tak nie po polsku, żeby przełamać pewne nasze ograniczenia. Nasze muzyczne, jako zespołu, a także te kulturowe, w sensie nagrania i wyprodukowania muzyki.

Zespół Lao Che jakiś czas temu opuścił gitarzysta Jakub „Krojc” Pokorski. Utrzymujecie jakiś kontakt z „Krojcem”?

Mamy stały kontakt. „Krojc” robi swoją muzykę, bo zawsze lubił zaszywać się w ramach solowych projektów i to kontynuuje. Cały czas działa sprawnie na tym polu.

Podoba ci się kierunek w jakim „Krojc” poszedł w swojej twórczości?

Przyznam się, że nie śledzę jakoś mocno tego, co „Krojc” robi. Kuba zawsze był mocno aktywny. Jest człowiekiem czynu. Nie zasypia gruszek w popiele tylko po prostu działa. Muzycznie opuścił Lao Che, ale tworzy solowo muzykę i w tym się spełnia. Życzę mu jak najlepiej.

Jesteś uznawany za jednego z najlepszych piosenkowych tekściarzy w kraju. Skąd czerpiesz inspiracje do pisania?

Jeżeli pytasz o inspiracje, to naprawdę nie wiem jak ci odpowiedzieć. To tak, jakbyś się przykładowo zastanowił nad sytuacją, w której spodobała ci się pewna dziewczyna, zakochałeś się i się z nią ożeniłeś. I skąd w tym wszystkim inspiracja? Nie wiesz. To się po prostu dzieje. W ogóle z życiem dzieje się tak, że ono się dzieje. I tak jest z pisaniem tekstów. Jakbyś zaczął opisywać co cię inspiruje, mógłbyś napisać doktorat i byś na tym spełzł.

Spięty trzy!Swego czasu, występując już w Lao Che, pracowałeś jako kierowca tira. Lubiłeś tą robotę czy był to pewien przymus, bo z czegoś trzeba było żyć?

W tamtym czasie to była rzecz, która w jakiś sposób utrzymywała mnie przy życiu. Zarabiałem w ten sposób, natomiast jakiś pierwiastek tego lubiłem. Samotność za kierownicą mi pasowała. Jest to jednak ciężki zawód, więc jak muzyka dała mi możliwość tego, by zarobić na dom, skorzystałem. W pewnym sensie wykorzystałem sytuację, którą dał mi los. Jazdę za kierownicą tira wspominam z sentymentem. Mimo wszystko jest to męska sprawa. Jak masz 15-tonową ciężarówkę z towarem, który musisz rozwieźć po kraju i Europie, to robisz to i nie patrzysz na nic innego. Dzięki temu „kółko” nie jest mi obce. (śmiech)

Twój solowy projekt doczekał się do tej pory jednej wydanej płyty, zatytułowanej „Antyszanty”. Czy w przyszłości możemy spodziewać się kolejnych albumów?

Wygasiłem na razie reaktor, jeżeli chodzi o solową twórczość. Lao Che jest wymagającym zespołem, któremu poświęcam się jak tylko mogę. Twórczość solowa jest w pewnym sensie dodatkiem. Przede wszystkim jednak zdecydował o tym fakt, że jestem ojcem. Mam dwójkę małych dzieci i opiekuję się nimi. Muszę je wychować.  Nie na wszystko mam teraz czas. Nie da rady wszystkiego pogodzić. Trzeba znaleźć priorytety, a na razie, umówmy się, dzieci wygrywają z planami na drugą solową płytę.

Czy na polskiej scenie muzycznej pojawiły się ostatnio projekty, które jakoś szczególnie ci się spodobały i przykuły twoją uwagę?

Nie wiem czy mi się podoba, ale zdumiał mnie projekt Cipedrapskuad. To są dwie dziewczyny z Leszna poruszające się w nurcie hip-hopowym z bardzo mocnymi tekstami. Musiałbyś to sobie odnaleźć i posłuchać. Sama nazwa i fakt, że to kobiety śpiewają z takim bardzo mocnym nastawieniem seksistowskim sprawiło, że zwróciłem na to uwagę.

Mógłbyś wymienić trzy płyty, które ostatnio katujesz w odtwarzaczu?

Może niekoniecznie wymienię ci konkretne płyty, a twórców, którzy ostatnio ujęli mnie swoimi dokonaniami. Są to Asaf Avidan, Gonjasufi i Johnny Cash.

Opowiedz proszę o swoich pozamuzycznych pasjach. Znajdujesz czas na hobby?

Teraz mam w głowie tylko i wyłącznie dzieci. To jest moja pasja. Poza tym staram się biegać, jak tylko znajdę czas. Przy dzieciach mam ku temu wiele okazji. (śmiech)

fot. Agata Kreft

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *