Beaujolais po polsku

WinobranieJedna butelka wina to dwa wiadra winogron, wypalony papieros i trzy piosenki. Delektując się francuskim Beaujolais pomyśl o nas – winozbieraczach z Belleville, którzy do twojej lampki wlali to, co najlepsze. 

Francja elegancja

Dworzec kolejowy w Belleville to istna hipisowska osada, której celem jest małe okienko z napisem Vendange (Winobranie). Wokół rozstawione namioty i leżący na ziemi ludzie, których jedynym zajęciem jest skręcanie jointów. I czekanie. Na cud, rzecz jasna. Na to, że pewnego dnia ktoś da im pracę. A jeśli nie – trudno. Będą dalej leżeć i kontemplować uroki francuskiej wsi, zapijając te estetyczne wzruszenia wódką i dopalając petem.

winobranie2Od cywilizacji dzieli nas 40 km, bo dokładnie tyle wynosi odległość do Lyonu. Słychać nawet język polski. Macie już vendange? – podchodzi lekko pijany mężczyzna. Czy co mamy? No, czy macie przydział do winnicy? My czekamy tutaj już tydzień – dodaje.

Przyjeżdżają właściciele naszej winnicy i zabierają nas na miejsce. Nas – 10 Polaków i największych szczęśliwców ze stacji Belleville. Kilka osób pyta, jak to zrobiliśmy. Jak to możliwe, że dopiero przyjechaliśmy i już ktoś nas zabrał? Zupełnie, jakby nie słyszeli o wynalazku, jakim jest Internet.

Hipisowska osada patrzy z zazdrością, niektórzy desperacko próbują wejść do samochodu. Odjeżdżamy.

Liberté – première

Nasza winnica nazywa się La tour de la belle mère, bo – jak potem powiedzą nam właściciele – wieża, przy której właśnie rozbijamy namioty, została wzniesiona na życzenie teściowej, która nie dowierzała w wierność wybranka jej córki. Zbudowano wieżę tak wysoką, by belle mère (teściowa) mogła kontrolować, gdzie wieczorami wybiera się jej krnąbrny zięć.

Namioty rozstawione. Wybija 19.00, a to oznacza jedno. To, co w winobraniu najlepsze.

Jesteśmy w niebie. Zupa, makarony, mięso, wino i francuskie sery – widelce krzyżują się w nerwowej walce o najbardziej dorodne kawałki. A to dopiero początek uczty, bo prawdziwy deser dopiero nadchodzi. Voilà, oto nasi przyszli koledzy z pracy. Mimo znaczących braków w uzębieniu niezwykle uśmiechnięci. Starym, francuskim zwyczajem witają się z nami całując dwa razy w policzki.

winobranie3Trzy butelki wina potrafią przemienić obcych sobie ludzi w serdecznych przyjaciół. Co więcej, są w stanie uruchomić ukryte pokłady lingwistycznych zdolności. Jeśli dodamy do tego jeszcze jedną butelkę, jakiekolwiek bariery językowe przestają mieć znaczenie. Nasi nowi koledzy zaczynają mówić po polsku, a my coraz śmielej używamy francuskiego. Liberté, Égalité, Fraternité! – krzyczę cała podekscytowana, bo właśnie przypomniałam sobie hasła Rewolucji Francuskiej. Dostaje owacje uznania, ale rozbawieni Francuzi poprawiają historyczne hasło. Égalité (równość) – wykrzywiają w grymasie twarz. Fraternité (braterstwo) – bez entuzjazmu kiwają głowami. Liberté – première! Wolność, przede wszystkim! Czy można trafić w bardziej francuskie miejsce?

Allez, Allez!

Sécateur et seau (sekator i wiadro) – zawsze razem. Pilnujcie swojego rzędu, a kiedy go skończycie, pomagacie innym. I to wszystko. Do pracy! Wystartowaliśmy, każdy na swoim torze. To wyścig! – żartuje Thomas, ale nikt nie chce zostać w tyle. Staram się ze wszystkich sił, lecz im szybciej mój sekator pracuje, tym bardziej pocięte mam palce. Mój Boże, żeby wszystkie dotrwały do końca winobrania!

winobranie4Po pierwszych dwóch godzinach Thomas woła na krótką przerwę. Co za miła niespodzianka – sery, chleb, salami i wino. Jak dobrze rozprostować plecy, jak cudownie odłożyć sekator i jak niesamowicie jest pić wino o 10.00 rano, w brudnych, gumowych rękawicach, przy traktorze i dwudziestu rozśpiewanych Francuzach. Vive la France!

Allez, Allez! Ce sont les vendanges! (Dalej, dalej! To winobranie!) – krzyczy Thomas, budząc nas z sielskiej krainy odpoczynku. Dopiero teraz czujemy, że nasze plecy błagają o dłuższą przerwę. Zostajemy lekko w tyle za Francuzami, którzy ogołacają winne krzaki z niebywałą sprawnością. Zaczyna się wielkie odliczanie do przerwy obiadowej. Jeszcze 10 minut.  W polu lepiej nie mieć zegarka, szkoda nerwów na nieznośnie wolno płynący czas. Lepiej po prostu usłyszeć najprzyjemniejszy dla ucha okrzyk: C’est fini! Allez au dîner!

Wybiła 12.00. Wracamy z pola na półtoragodzinną przerwę obiadową. Najpierw przystawka, potem zupa, mięsa, makarony, sery, coś słodkiego i wino. Każdy je szybko i dużo, by mieć choć chwilę, żeby rozprostować kręgosłup i położyć się na trawie. Nigdy leżenie na trawie nie było tak przyjemne. Przyrzekam.

Ile do końca?

Druga połowa dnia to niekończąca się męczarnia. Właśnie wtedy mózg ze wszystkich sił wzbija się na wyżyny kreatywności. By nie zwariować (choć efekt jest zupełnie odwrotny) tworzymy prześmieszne piosenki o naszych kolegach z pola, którzy, niczego winobranie5nieświadomi, nucą melodię pod nosem. Jest jeszcze jeden sposób. Można sobie, na przykład, wyobrazić, że praca w polu to najbardziej szlachetne zajęcie, boskie Dionizje. Prowadzisz rękę przez winorośl, po chwili dłoń natrafia na dorodną kiść. Odcinasz ją od łodygi – pępowiny całego grona. Kolejna kiść ląduje w twoim koszu odbijając się od innych.

Cóż, jeśli przyjdzie nam powtarzać tę czynność przez dłuższy czas, a wynagrodzenie za brnięcie przez cały dzień z pochyloną głową w pełnym słońcu nie będzie takie, jak byśmy oczekiwali, metafizyczne uroki nieco bledną. À propos wynagrodzenia – na winobraniu we Francji, za godzinę pracy zarabia się minimalnie 9,43 euro. Po odliczeniu podatku wychodzi około 8 euro. W naszej winnicy odejmowano też za wyżywienie, ale to nie jest reguła. My, za 6 dni pracy zarobiliśmy na czysto ponad 370 euro. Czy to się opłaca? Tak, jeśli wybierzecie się do więcej niż jednej winnicy.

Po ośmiu godzinach pracy, nie ma piękniejszych słów od tych, które wykrzykuje Thomas. C’est fini! Koniec. Można nareszcie rozprostować kręgosłup, umyć się i bezkarnie położyć na trawie strudzone ciało. I czekać – na tę najpyszniejszą część dnia.

Au revoir, la France!

winobranie8Co było najtrudniejsze? Pobudki o 7.00 rano, zapleśniały prysznic w stodole, zimne noce i palące słońce, które za dnia uprzykrzało pracę. I ból pleców. Choć chętnych do ich rozmasowania na winobraniu nie brakuje. Szczególnie, jeśli macie szczęście reprezentować płeć piękną.

Co było najlepsze? Długo wyczekiwany koniec dnia pracy, to jak wszyscy schodziliśmy z pola w powoli zachodzącym słońcu, myśląc wyłącznie o kolacji i o tym, jaki smak będzie miało wino tego wieczora.

Do Polski wracam z przyjemną nadwagą euro i bagażem doświadczeń. Winobranie, prócz wytrwałości, uczy też dystansu wobec pędzącego świata. Gdzieś, w środku Francji, jest mała wioska, której rytm wyznaczają pory roku i pogoda, a jedyną, wartościową pracą jest ta fizyczna.

 

PS.

winobranie9Właśnie teraz, kończąc tekst, dostaję list z Francji. To od Lionela, brata właścicielki winnicy, życzy wesołych świąt. Dołącza też kartkę pocztową, a na odwrocie, ze specjalną dedykacją dla dziennikarzy z Gdańska, autograf francuskiego senatora.

To kolejna rzecz, z którą wróciłam do Polski – kawałek Francji, który co jakiś czas przypomina o tym wrześniowym polu, winie i wakacjach życia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

trzy × 2 =