Dlaczego wolę wczesnych The Beatles?

The Beatles byli i są wielcy. Znają ich wszyscy szanujący się fani muzyki, może za wyjątkiem młodocianych wielbicieli Kanye Westa. Od lat wśród słuchaczy czwórki z Liverpoolu toczy się spór – czy lepsi byli na początku swojej kariery, grając energetyczne, ale proste utwory, czy też ich progresywno – późna odsłona jest tą ciekawszą? Moim zdaniem odpowiedź jest  tylko jedna.

the-beatles

Zgadliście, wolę wczesnych, rozczochranych i niepokornych The Beatles. Wielu uzna to za potwarz, jeszcze inni z pobłażliwym uśmiechem popukają się w głowę. A jednak od lat nie zmieniam zdania. Może to po prostu sentyment, bo właśnie wczesne utwory czwórki z Liverpoolu poznawałem jako pierwsze (będąc jeszcze dwunastoletnim młokosem). Sentyment lub nie, parę kwestii niezmiennie każe mi twierdzić, że Beatlesi z pierwszych płyt (do Revolver włącznie) byli… No właśnie, jacy?

Kilka kwestii w ich wczesnym image’u, muzyce i stylu pozwoliło na stworzenie marki pięknej i niepodrabialnej, która później, mimo, iż wzmacniana kolejnymi albumami studyjnymi, rozmyła się nieco wśród psychodelicznych eksperymentów, braku koncertów i kłótni wewnątrz kapeli.

Pochylmy się kolejno nad wspomnianymi kwestiami. Lista jest subiektywna i nieco uproszczona, ale zaręczam, że przemyślana.

Czysta radość z grania

Obserwując Beatlesów z ich wczesnego (a ciągle nie najwcześniejszego!) okresu twórczości, na twarzach i w mowie ciała muzyków zaobserwować można to, do czego stworzony został rock and roll – czystą, niczym nie skrępowaną radość z grania. Nawet jeśli zsynchronizowane ruchy roześmianych głów zalatują dziś myszką z nutą kiczu, to wszechobecnemu uczuciu frajdy nie sposób się oprzeć. Jeśli macie wątpliwości, popatrzcie:

Autentyzm nad techniką

Żaden z Beatlesów nigdy nie został wirtuozem, choć niektórzy (szczególnie G. Harrison) wypracowali przez lata własny, unikalny instrumentalny styl. U „wczesnych” Beatli technika nie była ważna, liczył się (prosty, ale…) przekaz. Nie stroili, nie trzymali rytmu i nierzadko fałszowali. Wszystko to jednak jakoś… było spójne i ujmujące. Autentyzm przekazu i pierwotna energia utworów pozwalała i nadal pozwala przymknąć oko i ucho na techniczne niedoskonałości.

Proste acz trafne teksty

Dla wielu teksty z pierwszych krążków Lennona i spółki to prostacka grafomania. Przy odrobinie złej woli (choć inni stwierdzą: obiektywizmu), można przyznać temu rację, a jednak ich muzyka w ówczesnej formie nie potrzebowała jeszcze głębokich metafor (spotkanych później np. w Lucy in the Sky with Diamonds) czy zaangażowanych, górnolotnych wywodów (Imagine Lennona). Proste teksty z prostą muzyką – to zdawało egzamin. Co więcej niekiedy już wcześni Beatlesi potrafili wykazać się wcale nie dennym, choć prostym romantyzmem, jak na przykład w tekście do All My Loving.

Wspólnota w tworzeniu

Spółka autorska Lennon/McCartney przez kilka pierwszych albumów działała bez zarzutu, zaliczając nawet epizody poza zespołem (gdy na przykład napisali pierwszą piosenkę wydaną przez… The Rolling Stones!). Słychać, że dwójka autorów, wsparta przez wcale nie mniej utalentowaną dwójkę kolegów, tworzyła z werwą i zaangażowaniem, wypuszczając na rynek takie melodyjne perełki jak na przykład I wanna hold your hand. Późniejsze niesnaski doprowadziły do sytuacji w których kapela „ogrywała” jedynie przyniesione przez jednego z muzyków utwory. Może przesadzam, ale momentami jest to słyszalne w późniejszym materiale zespołu.

Piękne melodie

Ten wątek poruszony został lekko przy poprzednim punkcie, ale warto go nieco zgłębić, choć można to zrobić w jednym zdaniu – utwory wczesnych Beatlesów to po prostu świetne piosenki, z świetnymi melodiami. Nie ujmuję nic późniejszym produkcjom w rodzaju Hey Jude czy przepięknie jazzującego Something, a jednak bardziej charakterystyczne, w dobrym znaczeniu chwytliwe motywy znaleźć można na płytach z „wczesnego” okresu twórczości. To przy And I love Her mdlały dziewczyny, to przy Twist And Shout chłopcom lał się po skroniach post – taneczny pot. Jestem głęboko przekonany, że późniejsze numery kapeli nie wzbudzały już tak skrajnych emocji – pięknych melodii nadal było sporo, ale były już mniej pierwotne. Czy to źle? Nie wiem. Wiem natomiast, że na początku było najpiękniej.

Tak przedstawia się mój pogląd na temat wyższości „wczesnych” the Beatles nad późniejszymi. A jakie jest wasze zdanie? Czy cenicie Sierżanta Pieprza bardziej niż Help? Czekam na komentarze!

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dziesięć + dziesięć =