Spowiedź barmanów
8 min readNie trzeba być cudotwórcą, aby zamieniać mosiądz w wódkę a papiery w driny. Wystarczy być barmanem. O trudnej i pełnej pokus, ale przyjemnej drodze na szczyt oraz o tym, czy pasja może okazać się sposobem na życie, opowiadają mężczyźni, w rękach których ożywa szkło, a prawo grawitacji przestaje mieć znaczenie.
– Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, w przepięknej krainie zwanej Mazurami… – opowieść o swojej pasji, miłości oraz sposobie na życie jeden z naszych bohaterów zaczął niczym bajkę. To, że barmaństwo jest przygodą piękną i widowiskową, potwierdzi każdy, kto miał okazję się z nim zetknąć. Rzeczywistość barmanów nie zawsze rysuje się jednak w jasnych barwach. Bar jest granicą dwóch światów. Z jednej strony rozkręca się impreza i puszczają hamulce, z drugiej przyspiesza tempo pracy i czasem puszczają nerwy. Godziny spędzone na salce treningowej, hektolitry wylanego potu, kontuzje, częste rozjazdy – to tylko część trudności, z którymi codziennie zmagają się Filip „Cichy” Ciszkowski oraz Kamil „Suchy” Szuchalski.
Z barmaństwem jest jak z seksem
Na pytanie „Jak zostaje się barmanem?” Kamil z uśmiechem odpowiada, że każda historia zaczyna się inaczej, ale na sukces recepta jest tylko jedna. – Kilka lat temu przyjechałem na wakacje do Gdańska. W jednym z lokali zwróciłem uwagę na barmana bawiącego się szklanką podczas przygotowywania koktajlu. Zabrzmi to dość zabawnie, ale widok ten wywarł na mnie ogromne wrażenie, wręcz mnie uwiódł. Chciałem tego spróbować. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności w naszej mrągowskiej szkole otworzyło się kółko barmańskie, gdzie postawiłem pierwsze kroki na scenie – opowiada. Udany występ wymaga specjalnego przygotowania oraz intensywnych treningów. Chłopaki przyznają, że początkowo na salce spędzali po 9 godzin dziennie, nawet 5-6 razy w tygodniu. Obecnie na przygotowanie się poświęcają po 3 godziny 4-5 razy w tygodniu. Treningi wymagają czasu i wysiłku. Ale z barmaństwem, zarówno flairowym, jak i klasycznym, jest jak ze sportem i z seksem. Im więcej go uprawiasz, tym większą sprawia Ci przyjemność – śmieje się Kamil.
Chociaż zawód barmana dla wielu wciąż wydaje się egzotyczny, to, co ciekawe, polscy reprezentanci tej dyscypliny zaliczają się do światowej czołówki. Mamy najlepszych flairtenderów na świecie (4-krotnego Mistrza Świata oraz najlepszy tandem). Kamil i Filip regularnie odnoszą sukcesy, biorąc udział w konkursach organizowanych w Europie.
– Barmaństwo w Polsce rozwija się w błyskawicznym tempie, dlatego naprzeciw oczekiwaniom zarówno zawodników, jak i fanów zorganizowaliśmy w lipcu wraz z Kacprem Parchotiukiem z Klubu Czekolada cykl konkursów, które wyłoniły 10 finalistów z całej Europy. Później zaprezentowali oni w Sopocie swoje zdolności podczas finału Igrzysk Sztuki Barmańskiej– opowiada Filip. – Niestety pojawia się coraz mniej osób zakochanych w tej sztuce. Na scenach konkursowych widzimy wciąż te same twarze – dodaje Suchy.
Niełatwy, ale pożądany
Praca za barem nieuchronnie wiąże się z nocnym trybem życia i ogłuszającym hałasem w tle. – Trudno to pogodzić z normalnym tokiem życia, ale odrobina chęci i motywacji z reguły wystarcza. – Jeszcze większym wyzwaniem staje się pogodzenie pracy z życiem rodzinnym, a szczególnie barmanom pracującym w stylu flair (czyli nieszablonowym sposobie przygotowania koktajli podczas których wykonuje się zawikłane manipulacje sprzętem barmańskim). – Wyjeżdżamy na konkursy, szlifujemy umiejętności na treningach, w sezonie naprawdę trudno znaleźć chwilę wolnego czasu – zgodnie stwierdzają chłopaki. Często pierwszym pytaniem, które słyszą barmani, jest to o kwestie finansowe. Umiejętności, certyfikaty, kolejno zdobywane tytuły otwierają drzwi do pracy w najlepszych klubach, co zwiększa szanse na napiwki. Ci bardziej obrotni i zdolniejsi organizują kursy barmańskie, okolicznościowe pokazy i uświetniają obsługę imprez. – Wiesz, słyszałem już, że barmaństwo to eliksir, sposób na przedłużenie młodości, a nie ambitna praca, którą mógłbym się pochwalić. Być może tak jest dla pseudobarmanów, którym brakuje powołania, a bar traktują jako przygodę, stadium życia. Myślę, że każdy zawód, w który wkłada się serce i wykonuje się z pasją, jest opłacalny– mówi Filip. Najważniejsze jest odpowiednie podejście oraz zdolność dokonywania korzystnych dla siebie wyborów. Zdarza się, że barman, szczególnie w weekend, ma kilka różnych propozycji. Zatrudnienie w klubie czy pubie jest komfortowe, ponieważ zapewnia ciągłość dochodów, ale ważne, aby wciąż się rozwijać, poszerzać swoje horyzonty, nie zamykać się tylko na jedną opcję. –Dlatego kilka lat temu powołaliśmy do życia nasze dziecko – Revolution bar. To grupa profesjonalistów skupionych na organizacji koktajlbaru podczas imprez okolicznościowych.
Próżność to zdecydowanie ich ulubiony grzech
Bar – ołtarz klubu, miejsce, ku któremu zwrócone są wszystkie oczy, ku któremu wszyscy prędzej czy później zmierzają. –Pracujemy w Sopocie, między sobą żartujemy, że ściera się tu sacrum i profanum. Przy barze możesz spotkać każdego – od przysłowiowego Janusza sprzedającego róże na Monciaku, przez studentów, dla których Sopot jest imprezową mekką, po tak zwane „światowe życie”. To trochę inny świat, zdarza się, że za barem czujesz się jak pan życia i śmierci, centrum wszechświata. Zwłaszcza kiedy pokażesz, że traktujesz swoją pracę nieszablonowo i w wolniejszych chwilach podrzucasz butelki w rytm muzyki. Wszystkie oczy są skierowane na ciebie, wszyscy próbują złapać twoje spojrzenie, zagadać. Ale to tylko iluzja, większości zależy jedynie na alkoholu, zaimponowaniu kobiecie swoimi „znajomościami na mieście” – twierdzi Kamil. –Nie ukrywam jednak, że jest to przyjemne uczucie, z pewnością mile łechtające ego. Każdy lubi, kiedy inni są pod jego wrażeniem i doceniają jego wysiłki. Za barem nic mnie nie omija. Pracuje w fantastycznym miejscu, fajnie jest czuć, że choć jesteś w pracy, to trochę też imprezujesz – dodaje.
Mężczyźni im zazdroszczą, kobiety patrzą na nich pożądliwie. Pieniądze, adrenalina, poznawanie wciąż nowych ludzi, chętnych nie tylko do rozmowy, zamówienia drinka, pogratulowania talentu, ale zdecydowanie czegoś więcej. Najczęstszym problemem młodych barmanów są właśnie „możliwości”, które oferuje ten zawód. Lans, jedna wielka impreza, używki, piękne i gotowe na wiele kobiety– suma tego w połączeniu z brakiem wyobraźni może mieć katastrofalne skutki. Nieformalnie w tym zawodzie dewiza numer jeden brzmi: „Myśl– nie spieprz sobie życia”. –Nie da się ukryć, że mamy wiele pokus– ryzyko wpisane w zawód. Albo sobie z nimi poradzisz i pniesz się w górę, albo im ulegniesz i spadniesz na sam dół, zaliczając bolesne lądowanie. Wszystko jest kwestią Twoich wyborów. Najważniejsze, aby czerpać przyjemność i być zadowolonym z tego, co się robi, jednocześnie nikogo przy tym nie krzywdząc. Jeśli ktoś tego nie rozumie, widocznie jeszcze nie kochał– mówi Filip.
Suchy i Cichy swoją pracą na co dzień starają się łamać stereotypy. Widać to gołym okiem na organizowanych przez nich konkursach i cyklicznych imprezach. –Staramy się pieścić nie tylko zmysł smaku naszych klientów, ale wprowadzać naszych gości w inny wymiar. Świat, w którym udowadniamy, że istnieją sposoby na łamanie grawitacji i to nie za sprawą upojenia alkoholowego. Trzeba przyznać, że pod wieloma względami jesteśmy wyjątkowi, szczególnie ja, bo wciąż jestem prawdopodobnie jedynym barmanem w Polsce, który nigdy nie był pijany i w ogóle nie pije alkoholu. Można? Można– opowiada z uśmiechem Kamil.
Modżajto. Bez cukru, bo dupa jest na diecie
Barman to osoba, która cały czas pozostaje w kontakcie z ludźmi. Często zupełnie nieświadomie klienci traktują ich jak psychologów. I po części muszą nimi być. Ich obowiązkiem jest wsłuchanie się w gościa, zrozumienie jego potrzeb. Na pytanie, czy zza baru widać więcej, Kamil bez namysłu odpowiada, że pracując za barem, widział i słyszał już chyba wszystko. Po alkoholu na jaw wychodzą mniejsze i większe grzeszki, wybuchają kłótnie, ludzie stają się pewniejsi, bardziej otwarci. Ale bar to przede wszystkim setki anegdot. Do klasyków przeszedł „drink mocny, dobry, tani”. Zdarzają się też brawurowe pomyłki nazw składanych zamówień „Sex with the Ridge” ( nie „Sex on the beach”), Domestos zamiast Desperadosa, czy też prośby o drinki, bez „dodatków”, które stanowią podstawę jego składu. –W Polsce wciąż kuleje kultura picia koktajli, zapewne dlatego wciąż słyszmy prośby o przygotowanie czegoś „słodkiego, ale z dużą ilością cytryny” czy „męskiego, ale niezbyt mocnego”.
Podczas naszej rozmowy obaj chyba już nieświadomie zaczynają podrzucać elementy, którymi można wykonać jakieś barmańskie ewolucje. Zgodnie też twierdzą, że swoją pasje traktują nie jako sposób pracy, ale sposób na życie. Misję, przez którą małymi krokami dążą do doskonałości. Wiele osób myśli, że aby zostać barmanem wystarczy zaliczenie kursu. –Wszystkim, którzy tak myślą, szczerze życzę powodzenia. Barmaństwo to nieustanna nauka, samodoskonalenie. To dzięki wielogodzinnym, mozolnym treningom, uzyskaliśmy takie efekty, to one umożliwiły nam start w prestiżowych konkursach, które klasują nas w czołówce polskich flairtenderów– opowiada Kamil. Suchy obecnie udoskonala swoje umiejętności w Cocktail Barze na wyspie Guernsey, Cichy już za kilka dni będzie rywalizował z 20 najlepszymi barmanami w Mistrzostwach Świata podczas Roadhouse World Flair challenge. Na początku grudnia wspólnie zaprezentują się na prestiżowej scenie londyńskiej. Mimo świadomości pozycji, którą wypracowali, nie spoczywają na laurach. Kończąc swoją opowieść, Filip z zapałem tłumaczy, że każdego dnia pojawiają się nowe trendy, techniki przygotowania i podania koktajli. Aby nie popaść w rutynę i nie zatrzymać się w miejscu, muszą na bieżąco obserwować światowe sceny, brać udział w konkursach. Barmaństwo to dziedzina, która szybko ewoluuje, reaguje na pojawiające się nowinki. Gusta i oczekiwania klientów rosną. Aby zaspokoić ich potrzeby, muszą opierać się na swojej kreatywności. – Ale lubimy to. Po latach na scenie pociąga nas rywalizacja, czujemy głód zwycięstwa. Barmaństwo to uzależnienie. Zdrowe uzależnienie. Śledźcie barmańskie sceny, niedługo znów będzie o nas głośno – kończy.