Kosogłos, propaganda i wybuchy w tle

igrzyskasmierci-katniss-plakatKatniss Everdeen wraca i jak to z powrotami bywa wszyscy czekają na przebój. Rewolucja zapoczątkowana Igrzyskami Śmierci trwa, a wzloty i upadki buntowników rozpędzają historię do prędkości bolida. Czyżby koniec z mitem nieudanych podzielonych na pół zakończeń serii?

Uratowana przez ludzi z dystryktu 13 Katniss próbuje się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Jej dystrykt zmieciono z powierzchni ziemi, mieszkańców wymordowano, a Peetę zamieniono w marionetkę reżymu rezydującego na Kapitolu. W podziemiach 13-tki tworzy się rewolucja, i to nie byle jaka. Dziewczyna ma stać się symbolem zjednoczenia buntowników. Zwycięska propaganda tworzy się pod czujnym okiem Plutarcha Heavensbee (Philip Seymour Hoffman) oraz nowej aspirującej przywódczyni wszystkich dystryktów – prezydent Almy Coin (Julianne Moore).

Trudno uniknąć wrażenia, że większość filmu to historia o tym, jak tworzyć propagandę sukcesu. Plutarch stawia Katniss przed faktem dokonanym. Dzielna bohaterka ma teraz stać się gwiazdą filmów propagandowych. Włosy powiewają, łuk dziarsko wisi przy plecach, są i nośne hasła. Paradoksalną sytuację ratuje jednak Woody Harrelson, czyli niezastąpiony Haymitch Abernathy.

„Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1” to przedsmak prawdziwej, krwistej historii. Wierni fantastyce widzowie znają już ten schemat z pierwszej części „Harrego Pottera i Insygniów Śmierci”. Francis Lawrence adaptuje raptem kilka pierwszych rozdziałów książki, dzięki czemu tworzy solidne podwaliny pod kulminacyjną część serii. Wydawać by się mogło, że „Kosogłos. Część 1” będzie wyjątkowo rozwleczona, jak na swoje dwie godziny. Nic bardziej mylnego.

Warstwa wizualna filmu robi zdecydowanie największe wrażenie. Katniss spacerująca wśród ruin zniszczonych dystryktów, aleja spalonych ciał i wreszcie scena, w której rebelianci wysadzają tamę – te obrazy zapadają w pamięć. Wszystko to doprawione jest solidną dawką dobrego aktorstwa. O Jennifer Lawrence nie trzeba wspominać. Jest genialna w swojej roli, a „Kosogłos” jeszcze bardziej pokazuje jej dystans do aktorstwa. Obsadzenie Julianne Moore w roli przywódczyni rewolucji okazało się strzałem w dziesiątkę. Jej hipnotyczny głos zauroczył pewnie nie jednego widza podczas seansu. Najbardziej cieszy chyba powrót sztabu Katniss, a w szczególności charyzmatycznej Effie Trinket – Elizabeth Banks. Ekscentryczność nie wygląda dobrze w Dystrykcie 13, dlatego Effie zmuszona jest improwizować i wychodzi jej to wyjątkowo dobrze.

O filmie można by pisać dużo, ale koniecznie trzeba zwrócić uwagę na soudtrack, który idealnie dopasowuje się do historii. Nie jedna łza popłynęła (i nie są to zbyt wygórowane słowa) gdy Lawrence zaśpiewała „Hanging Tree”. Chociaż aktorka zarzeka się, że nie umie śpiewać, nie brałabym jej zapewnień na poważnie. Piosenka jest po prostu genialna. Ścieżkę dźwiękową zdominowała Lorde.

Francis Lawrence wprowadza do kina nową jakość. Filmy fantasy zawsze wyróżniały się na tle innych produkcji, ale jego „Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1” to powiew świeżości. Prowadzi swoich bohaterów jak nikt inny, dorównując pewnie twórcom wszystkich części „Harrego Pottera”. Nie pozostaje nic innego jak uzbroić się w cierpliwość i czekać do 2015 roku, na finałowe starcie Kosogłosa z Kapitolem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *