Na dwa głosy: Furia

furiaLista aktorów pełna gwiazd, prawdziwy wojenny klimat i co najważniejsze: historia, której nie przyćmiły komercyjne hollywoodzkie zapędy. Po długiej przerwie powraca „Na dwa głosy”, a pierwsze uderzenie spada na „Furię” w reżyserii Davida Ayera.

Magdalena Drozdek: Jest kwiecień 1945 roku. Wojska aliantów wykonują ostateczne natarcie na nazistów pod Berlinem. Grupa pod dowództwem Dona Colliera (Brad Pitt) przedziera się przez front w czołgu Furia. Do zgranych przyjaciół i weteranów walk w Afryce dołącza niedoświadczony Norman Ellison (Logan Lerman), który wcześniej zamiast wojować, szkolił się w szybkim pisaniu na maszynie. Norman szybko zostaje wciągnięty w okrutny świat wojny. Do tej pory filmy wojenne nie były aż tak dopracowane…

Marek Listwan: Po fatalnym „Stalingradzie” i przygłupich „Obrońcach Skarbów” można było pomyśleć, że filmy wojenne – przynajmniej te o II WŚ, to ograny temat i w tym klimacie nic dobrego już nie powstanie. Osobiście na „Furię” szedłem mocno zaniepokojony. Bałem się o swoje zdrowie psychiczne, o potencjalnie zmarnowane dwie godziny i to, że popadnę w monotonię krytykując każde kolejne „dzieło” o żołnierzach.

Magda: Ostatnio „dobry, wojenny film” to niemożliwość w kinie. Teraz wojnę przedstawia się wyjątkowo kiczowato – tak w stylu Michaela Baya. I na pewno gdzieś zabłyśnie dubstep w tle. A tu taka niespodzianka. Mimo że „Furia” pełna jest takich ogranych schematów, to broni się właściwie każdym elementem.

Marek: To prawda. I należy brać pod uwagę iloma decyzjami zaskakuje. Zacznę może chronologicznie, tak jak te niespodzianki się pojawiają: historia zaczyna się pod koniec wojny, w kwietniu roku 1945. Kto na Jowisza robi film wojenny o końcu wojny? Zabieg ten miał jednak swój cel. Miał pokazać do czego zdolni byli Niemcy u kresu konfliktu, do czego doprowadziły działania na terenie III Rzeszy i jak mało sensu ma wojna w ogóle.

Magda: Właśnie to, że film dzieje się pod koniec wojny jest jednym z lepszych pomysłów. Omija się cały patos. Idąc za myślą z plakatu: wojna nie kończy się w ciszy. Reżyser sprawnie wbija się w kulminacyjny moment i dzięki temu jego film jest taki wciągający. Od dziecka oglądam filmy wojenne, co może być dla niektórych zastanawiające, ale śmiało mogę powiedzieć że to jeden z lepszych jakie widziałam.

Fury-Set-Photo-2Marek: Na drugą niespodziankę też nie czekamy zbyt długo. W jednej z głównych ról wystąpił sam „Percy Jackson”. I o ile na pierwszy rzut oka jest to pomysł tak genialny jak osłonięcie się gazetą przed strzałem z karabinu, to po dosłownie 15 minutach nie można sobie wyobrazić by „młodego” zagrał kto inny.

Magda: Widzisz obsadę filmu i pierwsze co można pomyśleć: czy ktoś tam spadł na beton? Logan Lerman a.k.a. Percy Jackson to mógł być strzał, a nawet seria w stopę, a tu proszę. Co do pozostałych: Brad Pitt nawet ich nie przyćmiewa nieskończonym blaskiem, co dziwne. Shia wziął sobie swoją rolę głęboko do serca. Rozciął sobie policzek, wyrwał zęba, nie mył się przez parę tygodni, czym podobno doprowadzał ekipę do szału, a wszystko to by być bardziej wiarygodnym.

Marek: Co do obsady: pewnie wyjdę na dziwaka (o ile już nie wyszedłem we wcześniejszych edycjach „Na dwa głosy”), ale muszę powiedzieć o fakcie, który ujął mnie tak, że do tej pory nie wiem czy był to celowy zabieg czy kompletny przypadek. Na wojnę zwykle idzie „cały kraj”, co oznacza, że można być w oddziale z ludźmi z różnych zakątków ojczyzny. Obnażają się wtedy naleciałości językowe poszczególnych regionów. Co ciekawe, odzwierciedlono to w filmie. Wszyscy bohaterowie „Furii” mówią różnymi akcentami. W momencie, w którym sobie to uświadomiłem i pomyślałem, że gdzieś tam, wśród producentów i scenarzystów mógł stać człowiek z taką dbałością o szczegóły, niemal wybuchł mi mózg.

Fury-2014-4Magda: Fakt. „Furia” jest dobra właśnie dla tego, że dba o najmniejsze szczegóły i podobno aż za bardzo. Jeden z weteranów wypowiadał się nawet, że takie rzeczy się działy, ale Ayer pokazuje to nad wyraz. Nawet sam czołg niewiele się różnił od tego prawdziwego – nie tam żadna atrapa, ale wypożyczony, jedyny taki działający pojazd prosto z muzeum. Wiedziałam że wciągną cie szczegóły. Ja zawsze zwracam uwagę na zdjęcia, a tu były genialne. Po prostu.

Marek: Żeby jednak nie było tak całkiem cukierkowo wypadałoby coś skrytykować. Może nie będzie to taka prawdziwa krytyka o sile Tygrysa Królewskiego (tak skoro przy czołgach jesteśmy), ale jednak. W filmie pokazano bardzo wyraźnie, że żołnierze nie są rycerzami wyjętymi wprost z „Pieśni o Rolandzie”. To też brutalne, wredne i ordynarne typy. I to jest w porządku, życiowe. Jednak film jest produkcji amerykańskiej, więc w pewnym momencie nie mogło zabraknąć typowego, hollywoodzkiego superbohaterstwa. Podejrzewam, że gdyby ten element pominięto, to producenci nie mogliby spać. Z drugiej strony oszczędzono nam na szczęście powiewającej flagi USA i ckliwej melodii „The Star-Spangled Banner” w tle, poprzedzającej napisy końcowe.

Magda: Amerykański film wojenny, bez flagi, bez podniosłych pieśni – to się nie może dziać. I właśnie tu trzeba coś powiedzieć o reżyserze, którego pewnie niewiele osób zna, choć zrobił dość głośny film „Bogowie ulicy”. Trzyma się tego co zna. Męska, solidarna przyjaźń, żarciki sytuacyjne. W „Bogach” cały film przykryty był mrokami ulicy i drganiem kamery, a tu czysto, wszystko pokazane w każdym calu. Bardzo ładnie, panie Ayer.

Marek: Na koniec musi paść pytanie: lepszy od „Szeregowca Ryana”?

Magda: Auć. Ciężko powiedzieć. Dużo motywów się powtarza, właściwie ostatnia scena nawiązuje, chcąc czy nie, do „Szeregowca”. Ja bym powiedziała, że Tom Hanks, czyli pamiętny kapitan John Miller byłby dumny.

Marek: Wiem, że mogę zostać za to stwierdzenie opluty, ale myślę, że „Furia” to film na tym samym, wysokim poziomie, co „Szeregowiec Ryan”. To duże słowa i spore wyróżnienie, ale nie można wiecznie żyć przeszłością. Dzieło Spielberga na zawsze pozostanie klasykiem światowej kinematografii, zresztą zupełnie zasłużenie. Nie śmiem nawet próbować przewidzieć losu „Furii”, ale jedno mogę stwierdzić z pewnością. Gdyby to obraz Ayera wszedł do kin 16 lat temu, dziś mówilibyśmy o nim z taką samą nabożnością, z jaką mówimy o „Ryanie”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *