Diabelski Pamiętnik #4: Z nieba do piekła

Scott McTominay

Fot. https://www.instagram.com/p/CTCLQ80MbxK/?igshid=MzRlODBiNWFlZA%3D%3D – autor: instagram.com/scottmctominay

Miniony tydzień w wykonaniu Czerwonych Diabłów zapewnił cały wachlarz emocji kibicom. Od pięknego zwycięstwa nad Chelsea do bycia upokorzonym przez Bournemouth – takiego roller coastera jak United nie zapewni nawet Energylandia. Czas więc na kolejną odsłonę Diabelskiego Pamiętnika! Oby tylko klawiatura wytrzymała…

Ostrzeżenie: Niniejsza rubryka jest przeznaczona dla osób o mocnych nerwach. Jeżeli nie chcesz doświadczać stanu totalnej beznadziei, zawodu i irytacji, unikaj tego i reszty artykułów z tej serii. Ich czytanie grozi nabyciem silnych tendencji masochistycznych.

Marzenia senne

Drogi Pamiętniczku, muszę ci opowiedzieć, jaki miałem piękny sen w środku tygodnia. Wyobraź sobie, że jego bohaterami byli piłkarze Manchesteru United, którzy w końcu wyglądali jak zawodnicy tego klubu. Chciało im się atakować, walczyć i grać piękną piłkę. Garnacho przypominał młodego Cristiano Ronaldo, Diogo Dalot nie przeszkadzał, a Rasmus Hojlund biegał aż miło. Nawet Scott McTominay biegał szybciej od sędziego!

Przeciwnikiem United był jakiś zespół z dolnej połowy tabeli. Nie wiem o nim zbyt dużo, bo jego kadra jest tak duża, jak garderoba Kim Kardashian. W dodatku ich właściciel nie może istnieć naprawdę. W rzeczywistości miliarderzy nie szastają pieniędzmi jak dziecko w lunaparku. Piłkarze tej drużyny noszą niebieskie koszulki, co nie przeszkadza im zlewać się z murawą i znikać w kluczowych momentach. Nie stanowili żadnego wyzwania dla znakomicie dysponowanych graczy Manchesteru.

Czerwone Diabły stwarzały sobie mnóstwo sytuacji pod bramką rywali, atakując w zasadzie cały czas. Ostatecznie zmiażdżyły przeciwników, co już ostatecznie utwierdziło mnie w przekonaniu, że muszę śnić. W dodatku udało im się wygrać, chociaż tylko 2:1. Widocznie moja projekcja postanowiła zachować elementy rzeczywiste. Cóż, nie mam prawa narzekać.

Przyjemne uczucie

Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy po przebudzeniu w czwartkowy poranek uświadomiłem sobie, że taki mecz naprawdę miał miejsce! Mój senny umysł próbował wytłumaczyć to sobie tym, że Flashscore czasem zawodzi i na pewno zaraz usunie pomyłkę. Kiedy to nie nastąpiło, wiedziałem już, że oglądałem najlepsze spotkanie Manchesteru United w sezonie 2023/2024. To było całkiem przyjemne uczucie.

Takie starcia nie zdarzają się codziennie. Ba, kibice Czerwonych Diabłów z zasadzie w ogóle ich nie doświadczają! Tymczasem na własne oczy zobaczyłem zgraną, zmotywowaną drużynę. Wszyscy zawodnicy, na czele z Bruno Fernandesem, wspomnianym McTominayem i Antonym, dali popis tego, na co ich stać. Statystyka oczekiwanych goli wyniosła na koniec ponad 4. Całkiem nieźle, jak na drużynę z 18 bramkami w 16 meczach ligowych.

Owszem, nie wszystko zagrało tak, jak powinno, bo środek pola dalej wyglądał momentami jak ser szwajcarski, dając Chelsea okazje do kontr, ale takie występy aż chce się oglądać. Onana pierwszorzędnie rozprowadzał piłkę. Shaw na środku obrony wyglądał, jakby się tam urodził. Harry Maguire zagrał z taką pasją, że nie zdziwiłbym się, gdyby zaproponowano mu zostanie nową twarzą Red Bulla. Czy po takiej wiktorii ktoś mógł wybić ten zespół z rytmu?

Szybki zawód

Bardzo szybko, bo już w sobotę, zawodnicy Bournemouth dali odpowiedź na moje pytanie. Bez pardonu pokazali Czerwonym Diabłom, że gra w piłkę jest dla dużych chłopców, upokarzając mój zespół na Old Trafford. Wyobraź to sobie Pamiętniczku – wracasz do domu po całym dniu montowania filmu na zajęcia tylko po to, by oglądać wstydliwą porażkę swoich ulubieńców. Tego dnia kolejna część mnie umarła.

Jeśli mecz przeciwko Chelsea nazwałem marzeniem sennym, to potyczkę z Wisienkami wypada mi określić jako koszmar na jawie. Nasi rywale bezlitośnie obnażali wszystkie braki, których jest w drużynie United cała masa. Momentami wyglądało to jak starcie chłopaków z 2B przeciwko 7A. Zawodnicy Bournemouth wiedzieli, czego chcą i wzięli to sobie przy biernym oporze graczy Manchesteru.

0:3. Dziękujemy, do widzenia. 90 minut bez większej historii i emocji. Dominic Solanke, Philip Billing i Marcus Tavernier będą mogli opowiadać wnukom, że swoimi bramkami doprowadzili kibiców United do furii. Bliski dopisania się na tę listę był Dango Ouattara, ale VAR zlitował się nad Diabłami, anulując jego trafienie po dotknięciu futbolówki ręką. Drużyna z Vitality Stadium perfekcyjnie wykorzystała swoje szanse, nie pozostawiając gospodarzom wielu złudzeń.

Porozmawiajmy o McTominayu

Nie chcę zadręczać cię indywidualnymi ocenami występów Czerwonych Diabłów Pamiętniczku, ale jest jedna rzecz, którą muszę z siebie wyrzucić. Chodzi o Scotta McTominaya – zawodnika, który Old Trafford powinien odwiedzać raczej jako turysta niż pomocnik. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to on stanowi poważny problem, jeśli chodzi o postawę mojej ukochanej drużyny.

Tak wiem, strzela gole lepiej niż nominalni napastnicy Czerwonych Diabłów. Nie zmienia to faktu, że dopóki Erik Ten Hag będzie wystawiał go na pozycji środkowego pomocnika, United będą grali o jednego zawodnika mniej. Jest to związane z zestawem umiejętności, jaki prezentuje Szkot. Jego technika woła o pomstę do nieba, ustawiać się też nie potrafi, a kiedy musi podać, następuje u niego zwarcie w obwodach. Na dodatek w obronie, czyli tam, gdzie oczekiwalibyśmy od niego najwięcej, nie stanowi jakiejkolwiek przeszkody dla rywali.

Zawsze ciepło spoglądam na wychowanków. W końcu na kim, jeśli nie na młodzieży, najlepiej budować mocną drużynę? Kiedy jednak widzę nazwisko McTominay w przedmeczowych składach, modlę się o jak najniższy wymiar kary. Scott, jeśli w ogóle ma mieć przyszłość w czerwonej części Manchesteru, musi zacząć być wystawiany w ataku. Tam może w końcu zagrozić bramce rywali, a nie własnej. Mam nadzieję, że holenderski szkoleniowiec to zauważy i postawi na Szkota, ale w nowej roli. Szkoda w tym wszystkim Rasmusa Hojlunda, ale statystyki są nieubłagane – Duńczyk gra w Premier League od września i wciąż czeka na premierowe trafienie.

Ciemne chmury

Nadszedł czas, drogi Pamiętniczku, bym zdradził ci coś, co już od dawna spędza mi sen z powiek. Nad Old Trafford, a zwłaszcza nad gołą czaszką Erika Ten Haga, zbierają się ciemne chmury. Grudzień może być ostatnim miesiącem jego urzędowania w Teatrze Marzeń, a wszystko przez terminarz. Najbliżsi rywale Manchesteru zdecydowanie nie należą do najłatwiejszych.

Już we wtorek w Lidze Mistrzów musi stawić czoła Bayernowi Monachium. Będzie to mecz domowy, ale Bawarczycy będą podrażnieni porażką 1:5 przeciwko Eintrachtowi. Najgorsze jednak dopiero przed United, ponieważ w niedzielę udadzą się (bez Bruno – żółte kartki) na Anfield, by zmierzyć się z liderem Premier League – Liverpoolem. Naprawdę niewiele jest rzeczy, które wywołują u mnie przerażenie (na przykład horrory oglądam ze względu na walory komediowe), ale po ostatnim 0:7 to miejsce budzi we mnie wyłącznie negatywne skojarzenia.

Jakby tego było mało, tydzień później Czerwone Diabły będą gościły West Ham. David Moyes nie przepuści okazji, by jeszcze bardziej pogrążyć byłego pracodawcę, więc przeprawa nie będzie lekka. Wisienką na torcie będzie starcie z rewelacją sezonu – Aston Villą. Drużyna Unaia Emery’ego napsuła już krwi całej czołówce ligi i z chęcią dołoży do tej kolekcji również nasz zespół. Nie jestem przekonany, czy nasz szkoleniowiec po tej serii zostanie na swoim stanowisku. Jeszcze bardziej obawiam się, że z mojej psychiki zostaną tylko wspomnienia.

Czy boję się najbliższych tygodni w wykonaniu Manchesteru United? Gorzej Pamiętniczku, jestem przerażony! Zanosi się na to, że spędzę Święta, śledząc giełdę nazwisk przymierzanych na nowego menedżera Czerwonych Diabłów. Wciąż liczę po cichu na to, że tym razem ten zespół zaskoczy pozytywnie, ale ta nadzieja z każdym dniem umiera…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 × 4 =