Galeria postaci NBA #3: Jimmy Butler

Jimmy Butler

Fot. https://www.instagram.com/p/CzXOincuivd/?igshid=MzRlODBiNWFlZA%3D%3D&img_index=1 / autor: instagram.com/jimmybutler

Niektóre kariery w NBA można nazwać nieoczywistymi. Z koszykówką jest jak z przyrodą – pewne szczepy roślin potrzebują więcej czasu, żeby zakwitnąć. Tak właśnie było z Jimmym Butlerem. Szczebel po szczebelku wspinał się po drabinie sukcesu, by zostać jednym z najbardziej zabójczych graczy w całej lidze. Stał się żywym dowodem na to, że charakter jest wszystkim dla zawodowego sportowca.

Odcinek #1 – LeBron James

Odcinek #2 – Kevin Durant

Nie podobasz mi się, chłopcze!

Podobnie jak spora część graczy NBA, Butler wychowywał się bez ojca. Nie to jednak było dla niego największym problemem w młodości. W wieku 13 lat jego własna matka kazała mu wynosić się z domu. Nie podobasz mi się. Musisz odejść – usłyszał mały Jimmy. Trudno sobie wyobrazić, co działo się w jego głowie w tamtym momencie. To wydarzenie pozwoliło mu natomiast odnaleźć wewnętrzną siłę, która potem wiele razy pomogła mu w karierze.

Przed wieczną tułaczką po domach znajomych uchronił go Jordan Leslie. Poznali się, kiedy Leslie rzucił Butlerowi wyzwanie na to, kto trafi więcej rzutów za 3. Chłopcy od razu się zaprzyjaźnili, a Jimmy zaczął spędzać czas u Jordana w domu. Szybko stał się w zasadzie członkiem rodziny swojego kumpla. Do dzisiaj zwraca się do Michelle Lambert jak do rodzonej mamy. Zaakceptowała go i dała mu tak niezbędną rodzicielską miłość.

Kiedy Jimmy odnalazł nowy dom, mógł skupić się na koszykówce. W swoim ostatnim roku liceum grał tak dobrze, że został wybrany MVP całej drużyny Tomball High School. Zaliczał prawie 20 punktów i ponad 8 zbiórek na mecz. Wydawało się, że po takim sezonie zgłosi się po niego jakiś uznany college, ale okazało się, że ofert nie ma za dużo. Ostatecznie Butler dołączył do Tyler Junior College, które nie słynęło z osiągnięć koszykarskich.

Czas wyzwań

Na swojej pierwszej uczelni nie zabawił długo. Zmotywowany, by udowodnić wszystkim, że popełnili błąd nie wybierając go do swoich programów, w debiutanckich rozgrywkach uniwersyteckich notował ponad 18 punktów i 7 zbiórek na mecz. Po tamtej kampanii znalazł się na 127. miejscu w rankingu kandydatów do NBA. Wiedział, że nie ma co marzyć o drafcie, ale swoją grą zapracował na przedłużenie marzeń.

Zgłosiło się po niego Marquette. Uznana marka koszykówki uniwersyteckiej dała mu szansę, a Jimmy nie zamierzał jej marnować. Zderzył się jednak ze ścianą, jaką było wejście na wyższy poziom. 5,6 punktów na mecz i prawie 4 zbiórki to nie są statystyki, które pozwalają myśleć o dostaniu się do najlepszej ligi świata. Butler nie byłby sobą, gdyby się poddał, więc postanowił ciężko pracować.

Już rok później trafił do pierwszej piątki, a jego gra uległa znaczącej poprawie. Kolejny sezon również stał pod znakiem ciągłego rozwoju. Koszykarz zdobył wyróżnienie All-Big East Honorable Mention, zdobywając ponad 15 punktów na mecz. Dobiegał końca jego okres studiów, więc nie myśląc wiele zgłosił się do draftu. Odetchnął z ulgą, kiedy z numerem 30. wybrali go Chicago Bulls.

Przełom

Butler niezbyt przejmował się tym, że zazwyczaj gracze z tak odległym miejscem nie odnoszą wielkich sukcesów. Po raz kolejny w swoim życiu zacisnął zęby i postanowił ciężko pracować. Jako rookie grał średnio 8 minut na mecz, co z pewnością nie było dla niego zadowalające, ale w kolejnych miesiącach zaczął pokazywać przebłyski wyjątkowości. Oprócz ogromnego zaangażowania w defensywie, zaczął dokładać do swojej gry elementy ofensywne, zwiększając swoje szanse na grę.

Już w 3. sezonie swojej przygody z NBA grał ponad 3 kwarty na spotkanie. Rok później dodatkowo zaliczał 20 punktów co występ. Z nikomu nieznanego gracza stał się ważną postacią Bulls, którzy wciąż próbowali nawiązać do sukcesów z lat 90. Przejął pałeczkę lidera zespołu od dręczonego kontuzjami Derricka Rose’a, stając się na parkiecie przedłużeniem wartości coacha Thibodeau – waleczności, poświęcenia i intensywności.

Na poziom gwiazdy wskoczył w trakcie Playoffów 2015, mając 25 lat. Bulls doszli do Półfinału Konferencji Wschodniej, a Jimmy stał się ich najlepszym zawodnikiem. Nawet odrodzony na krótko Derrick Rose nie był w stanie go przyćmić. Butler grał ponad 40 minut na mecz, w wielu momentach w pojedynkę stawiając czoła LeBronowi i jego Cavaliers. Po tej serii nie był już 30. wyborem draftu, lecz nowym punktem w gwiazdozbiorze ligi.

Klimat na wygrywanie

W kolejnych latach w barwach Bulls, Jimmy Buckets (idealny przydomek dla gracza opierającego swoją grę na izolacjach) stał się wybitnym graczem przeciętnej drużyny. Chicago balansowało na granicy Playoffów, więc nie miał wielu okazji do walki o najwyższe cele. Kiedy eksperyment ze sparowaniem go z Dwaynem Wadem i Rajonem Rondo nie wypalił, dostał zielone światło na wymianę.

Zgłosili się po niego Timberwolves, którzy w momencie przyjścia Butlera na udział w rozgrywkach postseason czekali 13 lat. W sezonie 2017/2018 Jimmy obrał sobie za punkt honoru, by przełamać tę passę. Za jego sprawą w lodowatej Minnesocie zapanował klimat na wygrywanie. Buckets dawał z siebie na boisku tak dużo, że w pewnym momencie kampanii był wyłączony z gry przez kontuzję. Kiedy jednak tylko pojawiał się na parkiecie, prowadził swój zespół do zwycięstw. W meczach, w których zagrał, jego ekipa zaliczała bilans 37-22. Bez niego było to już tylko 10-13.

Wolves ulegli Houston Rockets już w 1. rundzie na Zachodzie, ale wydawało się, że na przyszły sezon wrócą jeszcze silniejsi. Tak się nie stało. Butler dawał z siebie wszystko, od swoich kolegów oczekując tego samego. Zirytowany miałkością Karla-Anthonego Townsa czy Andrew Wigginsa zażądał transferu. Aby go wymusić, postanowił urządzić grę treningową w obecności czołowych postaci w Minnesocie. Zagrał z rezerwowymi przeciwko starterom. Sam prawie nie oddawał rzutów, skupiając się na obronie i podawaniu. Oczywiście drużyna Jimmy’ego wygrała.

Złamane serce początkiem dobrych rzeczy

Ostatecznie Jimmy Buckets został wysłany do Philadelphii, by pomóc Joelowi EmbiidowiBenowi Simmonsowi w walce o tytuł mistrzowski. W ich jedynym wspólnym sezonie gry doszli aż do półfinału Konferencji Wschodniej. Trafili tam na Toronto Raptors, którzy nie byli faworytem serii, ale mieli Kawhi Leonarda. Złamał on serce 76ers, kiedy w Game 7 trafił absolutnie szalony rzut. To trafienie w niezamierzony sposób wpłynęło na dalsze losy Butlera.

Latem 2019 zgłosili się po niego Miami Heat. General Manager zespołu z Florydy – Pat Riley, od dawna szukał lidera, który odnalazłby się w narzuconym przez niego reżimie treningowym. Były szkoleniowiec Lakers wprowadził w drużynie drakońskie kary za nadmiar tkanki tłuszczowej, naciskał na zintensyfikowanie zajęć i dbał o to, by gracze Heat zawsze byli w idealnej formie fizycznej. Butler znalazł swoje miejsce na ziemi, przy okazji zyskując wreszcie szansę na sukcesy.

Finały

Kiedy pandemia ogarnęła świat, dotknęła też NBA. Playoffy 2020 miały zostać w specjalnym ośrodku w Orlando, kompletnie odizolowanym od reszty świata. W takich warunkach Jimmy odnalazł się idealnie. Zaczął sprzedawać kawę innym zawodnikom, ale przede wszystkim wzniósł się na inny poziom koszykarsko. Miami w drodze do Finałów odprawiło z kwitkiem między innymi rozstawionych z jedynką Bucks czy fenomenalnych Celtics.

Ostatnią przeszkodą na drodze do upragnionego mistrzostwa byli Los Angeles Lakers. Również i tym razem, Butler musiał uznać wyższość LeBrona Jamesa. Tę serię będzie jednak z pewnością wspominał lepiej. Za każdym razem, kiedy wydawało się, że Jeziorowcy mają już prostą drogę do końcowego triumfu, Jimmy dokonywał rzeczy nieprawdopodobnych. Przy stanie 0-2 i 1-3 zaliczył swoje najlepsze mecze w dotychczasowej karierze, aplikując rywalom odpowiednio 40 i 35 oczek. W zasadzie w pojedynkę stawiał opór Królowi, Anthony’emu Davisowi i całej ekipie z Miasta Aniołów.

Czy w końcu się uda?

Po Finałach 2020 stało się jasne, że Buckets będzie dążył do spełnienia marzenia, jakim jest tytuł NBA. Heat od rozgrywek w The Bubble (tak została nazwana baza w Orlando) w zasadzie co roku zaliczają udane występy w Playoffach. W ostatnich rozgrywkach udało im się znowu dostać do końcowej fazy postseason, gdzie musieli uznać wyższość Denver Nuggets, prowadzonych przez Nikolę Jokicia.

Butler, jak ma to w zwyczaju, znowu błyszczał w każdej serii Playoffów, notując w nich średnio prawie 27 punktów na mecz. Znowu dokonał rzeczy historycznej – sprawił, że Heat, jako pierwsza drużyna w historii, doszli do Finałów, będąc rozstawionymi z numerem 8. przed Playoffami, Zdarzały się chwile, gdy nie można było uwierzyć w to, co wyprawiał Jimmy na boisku.

Jego perspektywy na mistrzostwo będą oddalać się z każdym rokiem, ale na pewno będzie próbował, by na przekór wszelkim przeciwnościom osiągnąć swój cel. Jimmy Butler nie zwykł się poddawać, dając przykład milionom ludzi na całym świecie. Jego kariera pokazuje, że warto w siebie wierzyć i pracować. Takie podejście pozwoliło chłopcu, wyrzuconemu z domu w wieku 13 lat, osiągnąć sam szczyt. Siła charakteru jest nie do przecenienia!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

siedem + 4 =