Galeria postaci NBA #1: LeBron James
7 min readNie ma obecnie gracza NBA, który wywoływałby tyle dyskusji, co LeBron James. Aspirujący do miana najlepszego koszykarza w historii zawodnik Lakers skończy w grudniu 39 lat. Jest postacią niezwykłą, a jego historia będzie inspirowała kolejne pokolenia młodych ludzi, nie tylko tych zainteresowanych koszykówką. Jak zatem doszło do tego, że chłopak z Akron przebił szklany sufit i poruszył tłumy?
Narodziny herosa
Cofnijmy się w czasie – 26 czerwca 2003 roku. Madison Square Garden tętni życiem. W końcu odbywa się draft NBA. Są tu postacie ze wszystkich zespołów, czekają niecierpliwie na wybór utalentowanych graczy z liceów i uniwersytetów. W końcu na scenie pojawia się David Stern, żeby ogłosić, kto trafi z numerem pierwszym do Cleveland Cavaliers. Czyta tradycyjną formułkę i oznajmia światu, że Cavs zasili licealista, LeBron James. Tylko że… nikogo to nie dziwi.
Cała sala biła brawo i wznosiła okrzyki pełne podziwu. Obecni na sali wiedzieli, że to był jedyny słuszny wybór. W końcu LeBron nie był traktowany jak licealista od paru ładnych lat. Trafił na okładkę Sports Illustrated już w lutym 2002 roku, a jego mecze i kompilacje z high schoolu oglądały miliony. Od razu po loterii draftowej Gordon Gund zapowiedział, że nie wyobraża sobie, by James nie trafił do Cleveland. To był chłopak z Ohio, lokalna sensacja. Nie można było przegapić takiej szansy zarówno sportowej, jak i wizerunkowej.
Debiut LeBrona przypadł na mecz z Kings. Sacramento ma nawet na własnym kanale YouTube skrót z zagraniami nastolatka z tego spotkania. Przedstawił się lidze wspaniale, zanotował 25 punktów, 6 zbiórek i 9 asyst. Nie był przestraszony, stremowany czy zestresowany. Chciał zagrać dobry mecz, udowodnić starszym kolegom z zespołu, którzy wypowiadali się o nim protekcjonalnie, że ma „to coś”. I zrobił to. Mimo porażki Cavaliers, był ich najjaśniejszym punktem. Tego dnia nie chodziło o wynik – 29 października 2003 roku w NBA pojawiła się nowa gwiazda.
Czy on potrafi wygrywać?
Pierwsze lata LeBrona w lidze stały pod znakiem świetnych indywidualnych występów. Młodzian w zasadzie z miejsca został liderem Cavs. Przez niego przechodziła większość akcji i on decydował o tym, czy Ohio danego dnia będzie świętowało zwycięstwo swojej drużyny. Indywidualnie prezentował się bez zarzutu.
Co innego zespół. Prawdopodobnie każda drużyna z dzisiejszej NBA byłaby w stanie spuścić lanie tamtym Cavs, gdyby wyjąć z ich składu Jamesa. Dość powiedzieć, że jego najlepszym pomocnikiem na parkiecie był litewski gigant – Zydrunas Ilgauskas. Reszty nazwisk nie ma sensu nawet przytaczać, oczywiście z całym szacunkiem dla tych ludzi. Młody lider Cleveland był osamotniony w walce z resztą świata, a i tak prawie tę walkę wygrał.
W 2007 roku zameldowali się w Finałach. LeBron grał świetnie – w Finale Konferencji z Detroit w zasadzie w pojedynkę rozmontował świetną defensywę Pistons, a we wcześniejszych seriach też był najlepszym graczem. Piękna przygoda w Playoffach skończyła się na pojedynku z San Antonio Spurs. Szybkie 0-4, dziękujemy, do widzenia. Tam James zaliczał już tylko 22 punkty na mecz i nie potrafił poprowadzić Cavaliers nawet do jednej wygranej.
Narracja o jego znikaniu w ważnych momentach trwała w najlepsze podczas kolejnych lat pogoni za upragnionym tytułem. Momentem, w którym czara goryczy się przelała, było starcie z Celtics w półfinale Wschodu 2010. Cleveland przegrali w meczu nr 6, a ich sfrustrowany gwiazdor w związku z tym zszedł do szatni wyraźnie poirytowany…
The Decision: kontrowersja warta swojej ceny
Lato 2010 roku nie było dla dwukrotnego wówczas MVP czasem sielanki. Wchodził właśnie na rynek wolnych agentów i wszędzie szalały spekulacje na temat jego przyszłości. Wreszcie, 8 lipca, tydzień po starcie okienka transferowego, LeBron James ujawnił tajemnicę, którą skrzętnie skrywał przed światem. Na antenie ESPN oznajmił, że przenosi swoje talenty na South Beach. Miami Heat właśnie stało się kandydatem do mistrzostwa!
Do Heat dołączył także Chris Bosh, a że na miejscu czekał już Dwayne Wade, narodziło się trio budzące postrach w całej NBA. Na efekty nie trzeba było długo czekać: drużyna z Florydy zajęła 2. miejsce w Konferencji Wschodniej po sezonie regularnym. James ponownie zdobył MVP, a swój zespół prowadził pewnie do Finałów. Sezon 2010/2011 nie był jednak zapamiętany z powodu świetnego Miami. Show skradli im Dallas Mavericks, którzy zostali jednymi z największych underdogów w historii sportu. Gwiazda LeBrona została przyćmiona przez wybitnego w tamtym roku Dirka Nowitzkiego.
Jak duże poczucie własnej wartości, jaką pewność siebie trzeba mieć, by podnieść się po takiej klęsce? Tylko nieliczni są w stanie pozbierać się po czymś takim. I właśnie James do takich wybitnych jednostek się zalicza. Następny, lockoutowy sezon, skończył się dla Miami wybornie. MVP LeBrona, mistrzostwo i pełna dominacja.
Czy można chcieć czegoś więcej? Oczywiście! W 2013 roku Heat znowu podnieśli w górę trofeum Larry’ego O’Briena. Rok później byli o krok od threepeatu, ale Spurs okazali się już za mocni. Można powiedzieć, że to zespół z San Antonio odpowiada za to, co wydarzyło się latem tego roku.
Powrót Króla
Jest 11 lipca 2014 roku. Oczy całego świata są skierowane na zbliżający się finał piłkarskiego mundialu. No, prawie całego. W USA mówi się tego dnia tylko o jednym. Syn marnotrawny wrócił do Cleveland! LeBron znów będzie grał dla Cavaliers. Okazało się, że ciążące na nim poczucie obowiązku kazało wrócić mu w rodzinne strony. Ma tylko jeden cel – zdobyć tytuł dla miasta, które od pół wieku nie miało mistrzowskiej drużyny.
Już przy pierwszym podejściu prawie udało się ten plan zrealizować. Z każdym kolejnym meczem Big Three z Ohio, w którego skład wchodzili James, Kevin Love i Kyrie Irving, prezentowało coraz lepszą współpracę. Udało im się skończyć sezon na 2. miejscu Wschodu. Wtedy jednak wszystko zaczęło się sypać. Najpierw wypadł Love, którego rękę uszkodził zapaśniczym chwytem Olynyk z Bostonu. Kyrie wytrzymał aż do finałów, ale już w pierwszym meczu uszkodził kostkę. LeBron został sam przeciwko rodzącej się wtedy dynastii Golden State Warriors. Nie udało mu się wygrać z losem. Ale nic straconego!
The Chosen One
Następny sezon okazał się najważniejszym w karierze dzieciaka z Akron. Być może nawet najważniejszym w historii NBA. W Finałach znowu spotkali się Cavs i Warriors. Kiedy ci drudzy wyszli na prowadzenie 3-1 w serii, wydawało się, że jest już po herbacie. Nikt przecież nie odrobił takiej straty w walce o tytuł. I właśnie wtedy, na przekór wszelkim przeciwnościom, James zaczął swój popis. Game 5? 41 punktów (Kyrie dorzucił tyle samo). Zwycięstwo. Game 6? Znowu 41 punktów. Zwycięstwo. Zupełnie niespodziewanie w serii zrobiło się 3-3. I wtedy nadeszła wisienka na torcie. Pamiętny mecz nr 7.
Walka na styku, remisowy rezultat praktycznie przez całe spotkanie. W pewnym momencie przy wyniku 89:89 Andre Iguodala ma szansę zdobyć łatwe punkty w kontrze. Kibice Cavaliers są przekonani, że to znowu pogrąży ich drużynę. Wtedy dzieje się to:
Chwilę później Kyrie rzuci trójkę w twarz Stepha Curry’ego. Cavs wyjdą na prowadzenie, którego nie oddadzą już do końca. Podwyższy je jeszcze sam James, trafiając z rzutu wolnego. Kilka minut później Cleveland zdobywa tytuł dla miasta po raz pierwszy od 52 lat. Dla lokalnego herosa, który przed chwilą udowodnił, że zasługuje na miano Wybrańca, jest to wielka chwila. Pada na parkiet, płacząc ze wzruszenia. Ma świadomość, że spełnił niewypowiedzianą obietnicę. Po to wybrano go w Drafcie 2003. Dla tej jednej chwili. Dla tego pucharu.
Ścigając Jordana
To zwycięstwo dało początek konwersacji o tym, kto tak w zasadzie jest najlepszym koszykarzem w historii. Do tej pory pozycja Michaela Jordana była niezachwiana. W 2016 wszystko się zmieniło. Zaczęło się wymienianie osiągnięć obu tych wybitnych graczy. Wskazywano na tytuły, trofea, statystyki, lata gry. Ważne jest jednak co innego – LeBron stworzył na tyle potężne legacy, by podważyć pozycję MJ-a.
W Cleveland grał do 2018 roku, dochodząc w kolejnych sezonach do Finałów, jednak bez szczęśliwego rozstrzygnięcia. Kiedy w tym samym roku przechodził do Lakers, wydawało się, że najlepsze lata ma już za sobą. Nic bardziej mylnego! W 2020 udało mu się poprowadzić Jeziorowców do 17. tytułu w ich historii. Dla niego był to już 4. pierścień. W dodatku do dzisiaj jest najważniejszym zawodnikiem drużyny z Los Angeles. Całkiem nieźle, jak na dziadka!
Nieśmiertelny
Jakby tego było mało, LeBron zapisze się na zawsze w historii NBA z powodu jeszcze jednego osiągnięcia. 8 lutego tego roku przebił osiągnięcie Kareema Abdula-Jabbara, zdobywając swój 38 388. punkt w sezonie regularnym. Trudno wyobrazić sobie, by ktoś był w stanie przebić Jamesa pod tym względem, biorąc pod uwagę, że ten spędził w NBA 20 lat, będąc oszczędzanym przez kontuzje.
Można się spierać: LeBron czy jednak dalej Jordan? Tytuł GOAT-a koszykówki pozostaje kwestią otwartą. Rozmawiając o Jamesie, nie sposób nie docenić jego długowieczności, historii i osiągnięć. Istotą jego sukcesu nie są jednak dokonania. Tym, co czyni LeBrona wielkim, są momenty. Momenty, w których udowadniał, że ciężka praca, poświęcenie, upartość i niezłomność są tym, co wynosi człowieka ponad przeciętność. Dzieciak z Akron nie spadł z nieba, lecz sam zapracował na wszystko.
Teraz jego celem jest zagranie z własnym synem, Bronnym, w jednym zespole. Byłby to pierwszy taki przypadek w NBA. Znając LeBrona, można z całą pewnością stwierdzić, że on to założenie zrealizuje. Taka jest właśnie cała jego kariera – sprawia, że niemożliwe przestaje takim być. Taki po prostu jest LeBron James.