22/11/2024

CDN

TWOJA GAZETA STUDENCKA

Dope D.O.D became the illest – relacja z koncertu

4 min read

18342243_10154891572244340_1652907552015638096_nSobota w gdyńskim Uchu i Dope D.O.D na scenie. Pod nią Dope Army, tym razem nieduża, ale wyjątkowo wierna. Ostro nakręcona, z chyba nieskończonymi zasobami energii. Ten trochę chory entuzjazm roznosił się jak wirus, a zapoczątkował go Jay Reaper i Skits Vicious z akompaniamentem Dj’a Dr’a Diggles’a. Tak skończyła się polska trasa Ghost Town Tour, którą fani jeszcze długo będą wspominać.

W Polsce Dope zagrali w sumie cztery koncerty, które miały promować ich nowy album „Shotguns in Hell”, powstający przy współpracy z legendą amerykańskiego gangsta rapu – Onyxem. Imprezę przed koncertem rozkręcał Junskee, ale wszyscy czekali na NICH i większość pojawiła się dopiero przed 21:00.

Ich wejście na scenę poprzedził odtworzony na ścianie filmik, kłęby dymu i Intro. Kiedy się pojawili, energetyczny wirus zaczął się rozprzestrzeniać po całej sali. Zaczęli od nowszych kawałków, a było ich naprawdę sporo. Długo by wymieniać, bo koncert trwał 2 godziny. Usłyszeliśmy między innymi prawdziwe klasyki, takie jak „Ridiculous”, „Trapazoid”, „Butterfly Effect” czy „Psychosis” upamiętniające zmarłego Sean Price’a. Nie mogło oczywiście zabraknąć kultowego „What happend”, którego połowę na życzenie chłopaków odśpiewała widownia. Na „Dirty Dogs” emocje sięgnęły zenitu, a Dr. Diggles chyba nie mógł już wytrzymać, bo wskoczył na DJ-kę.

Zespół przez cały koncert integrował się z publiką. Przybijali piątki z zadziwiającą częstotliwością, a przybyłych mianowali dumnie armią Dope D.O.D. Dużym mankamentem tego wieczoru, były częste wyjścia chłopaków na backstag’e. Dr. Diggles zostawał sam i próbował jakoś nas zabawić. Muzyka, którą grał, była naprawdę dobra, ale jakoś nie potrafił złapać kontaktu z publicznością. Skandowaliśmy tylko „Dope D.O.D” i czekaliśmy na powrót Jay’a i Skits’a. Po chwili od ich zniknięcia, z backstage’u wylatywała wymowna chmura dymu. Cóż, w końcu są z Groningen, palenie mają we krwi. Trochę smutno, że się nie podzielili, co wcześniej robili na takich wydarzeniach. Podzielili się za to alkoholem. Rzucili plastikowe kubki w tłum i polewali wyskokowe płyny. Dosłownie wyskokowe, bo kiedy wszedł beat, wszyscy wybijali się w powietrze jak Michel Jordan pod koszem. Nie mogli też się obejść bez champagne shower. Każdy mógł się poczuć jak gwiazda. Taki drogi szampan na mnie? Super, ale nie polecam połączenia makijażu i alkoholu na twarzy.

Słyszałam, że energia na ich występach jest niesamowita. Teraz mogę to z czystym sumieniem potwierdzić. Podrywają wszystkich obecnych do skakania, euforycznego tańca, a nawet… pogo. Właśnie tak! Pogo i ściana śmierci zupełnie nie łączy się z hip-hopem, ale na koncertach Dope D.O.D ludzie po prostu zaczynają wariować. Zafundowali nam niezłe cardio, bo przez bite dwie godziny show nasze kończyny latały to w prawo, to w lewo, a potem w górę i w dół. Kiedy powiedzieli „Go down”, wszyscy w 10 sekund siedzieli na podłodze i czekali na moment, w którym wejdzie beat. Potem wyskakiwaliśmy w powietrze jak najwyżej się da. Byli też tacy, którzy podczas tych skoków próbowali się przenieść na poziom wyżej, ale ochrona bardzo sprawnie sobie z nimi radziła.

Standardowo na sali znajdowało się stoisko z souvenirami. Można było kupić albumy Dope, koszulki, plakaty i wlepy. Pod koniec koncertu Dope D.O.D zorganizowało konkurs. Wybrali 2 losowe osoby z listy facebookowej, które chwilę później cieszyły się na scenie jak dzieci z ich nowego zestawu fana. Na następny koncert będą mogli przyjść w pełnej stylówce! Jeden ze zwycięzców został na scenie dłużej i pod nieobecność chłopaków sam rozkręcał imprezę. Przybijał piątki z publicznością, skakał, tańczył, śpiewał. Dość długo udało mu się tam zostać. Za długo.

Pod koniec czuliśmy niedosyt. Chcieliśmy więcej i uważam, że koncert mógłby potrwać jeszcze chwilkę dłużej. Podsumowując. Bardzo dużo energii i integracji z publicznością, to na plus. Za dużo natomiast wychodzenia na jointa i Pana, który wygrał w  konkursie. No, ale cóż. Wczuł się chłopak. Dobry koncert, miło się słuchało i oglądało. Ps. Dope D.O.D are the illest.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 × pięć =