„Światło między oceanami” – recenzja
3 min readNa ekranach kin pojawił się najnowszy film Dereka Cianfrance’a – „Światło między oceanami”, z Alicią Vikander i Michaelem Fassbenderem w rolach głównych. Jest to wzruszający dramat, któremu jednak nie brakuje potknięć.
Tom Sherbourne (Michael Fassbender), weteran I wojny światowej, dostaje posadę latarnika na wyspie Janus u wybrzeży Australii. Po przeżyciach frontowych odpowiada mu samotnicze życie – przynajmniej tak mu się wydaje, do momentu, gdy poznaje Isabel (Alicia Vikander). Zakochani szybko zostają małżeństwem i zamieszkują razem. Początkowa sielanka nie trwa długo, bo para nie może mieć upragnionego dziecka. Jednak pewnego dnia latarnik dostrzega na oceanie dryfującą łódkę, w której znajduje się niemowlę i ciało mężczyzny.
Akcja filmu Dereka Cianfrance’a, na podstawie powieści Margot L. Stedman, rozpoczyna się nieśpiesznie. Widzom pokazane są kolejne etapy związku Isabel i Toma: począwszy od pierwszego spotkania, przez wymienianie się listami, aż do ślubu. Nadmierna ekspozycja głównych bohaterów kontrastuje z niewystarczającym przedstawieniem Hannah Roennfeldt (Rachel Weisz). Miałam wrażenie, że ktoś sobie nagle przypomniał, iż trzeba przybliżyć oglądającym tę postać. Dlatego w pewnym momencie wstawiono sekwencje streszczającą jej dawne szczęśliwe życie. Szkoda, że prawdziwą matkę dziewczynki ujęto tak pobieżnie.
Choć zwiastun wiele zdradza z fabuły, to jednak „Światło między oceanami” zaskakuje zakończeniem. Spodziewałam się rozważań nad dobrem dziecka, niczym z japońskiego „Jak ojciec i syn” (2013), lecz dostałam opowieść o winie, karze i przebaczeniu. Nie powinno to dziwić, bo wcześniejsze filmy Cianfrance’a (np. „Drugie oblicze”, 2012) wskazują, że lubi on historie o decyzjach i ich nieuchronnych skutkach. Ponadto reżyser w swoich dziełach stawia przede wszystkim na obraz niż słowo. Wyważone kadry skupione są na twarzach bohaterów. Być może ma to wywołać efekt niedopowiedzenia, ale pojawia się tu tyle podobnych scen i ujęć, że zamiast niejednoznaczności jest oczywistość.
Pierwszoplanowi aktorzy zostali dobrze dobrani do swoich ról. Alicia Vikander jest wiarygodna zarówno w scenach radosnych, jak i pełnych rozpaczy. A jej płacz wzruszy nawet mało empatycznych widzów. Również Michael Fassbender właściwie oddał charakter, zamkniętego w sobie, Toma. Interesujące jest obserwowanie bohaterów podejmujących decyzje, których może by nie podjęli, gdyby nie byli osamotnieni na wyspie. Natomiast najmniej okazji do wykazania aktorskiego kunsztu ma Rachel Weisz.
Zaletą dzieła Cianfrance’a jest z pewnością muzyka Alexandre’a Desplata, przewijająca się między szumem fal. Kompozytor ma odpowiednie wyczucie, a jego utwory znakomicie sprawdzają się w poruszających produkcjach. Dlatego jeśli komuś brakuje wzruszeń w obrazie, melodramatyczny klimat nada melodia. Niestety podobnego poczucia rytmu brakuje reżyserowi, bo filmowa narracja jest nierówna – rozwlekły początek a zbyt szybkie rozwiązanie konfliktu. Sprawia to wrażenie, że w „Świetle między oceanami” jest pewna „oldskulowość” formy przedstawienia pewnych wątków, która może nie przypaść do gustu współczesnemu widzowi. Jednak, mimo wszystko, to dramat wart obejrzenia, choćby ze względu na obsadę.