Niby potwór, a wcale nie taki straszny — kilka słów o „Frankensteinie” Guillermo del Toro
10 min czytania
Fot. Ken Woroner/Netflix
Wraz z nadejściem Halloween, na Netflixa przybyła nowa filmowa adaptacja słynnej powieści Mary Shelley, Frankenstein, którą wyreżyserował miłośnik wszystkich nietypowych stworów – Guillermo del Toro. Po raz kolejny na ekranach możemy ujrzeć perypetie tytułowego doktora Frankensteina i jego kreatury. Tylko czy faktycznie ponownie potworem okaże się przeraźliwe monstrum?
Film Guillermo del Toro nawiązuje do książki wspomnianej już wcześniej Mary Shelley. Jej dzieło nosi tytuł Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz i zostało wydane anonimowo w styczniu 1818 r. (dopiero w 1831 r. pojawiło się wydanie pod nazwiskiem autorki). Ponad sto lat później ukazała się pierwsza filmowa adaptacja jej powieści, którą wyreżyserował James Whale. Do dziś mit o Frankensteinie pozostał źródłem inspiracji i fascynacji wielu artystów. Nic więc dziwnego, że del Toro, uchodzący za wielbiciela wszelkich upiorów, zainteresował się tą historią.
Geneza
Za początek powstawania filmu Frankenstein możemy uznać rok 2007 – to właśnie wtedy meksykański reżyser w jednym z wywiadów wyraził chęć zekranizowania powieści Shelley. Prace nad produkcją nabrały tempa dopiero z początkiem 2023 r., kiedy to del Toro nawiązał współpracę z platfromą streamingową Netflix. Z dostępnych źródeł dowiadujemy się, że zdjęcia do filmu rozpoczęły się w lutym 2024 r. i trwały do 30 września tego samego roku. Miały miejsce głównie w Toronto, ale też w Royal Mile w Edynburgu, Hospitalfield House w Arbroath oraz Angus i Burghley House w Stamford, Lincolnshire, we wrześniu 2024 r.

Ostatecznie film zadebiutował 30 września 2025 r., na 82. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji. Natomiast globalna premiera cyfrowa Netflixa odbyła się niedawno, bo 7 listopada.
Fabuła
Guillermo del Toro podzielił swój film na cztery sekwencje, tj.:
- Preludium,
- Część I: Opowieść Victora,
- Część II: Opowieść Stworzenia
- Finał.
W ten sposób uzyskał jedną spójną historię, opowiedzianą z dwóch różnych perspektyw – Victora i Stworzenia. Podzielona narracja daje szersze możliwości interpretacyjne. Pozwala widzom na zgłębienie charakteru obu postaci, oraz na zrozumienie kierujących nimi motywów. Dzięki temu odbiorca filmu nie jest w stanie jednoznacznie określić, kto jest „potworem” w historii. Czy jest nim pyszny, szalony i porywczy Victor, czy jednak brutalne, mroczne i tajemnicze monstrum?

Kompozycja filmu wiele zawdzięcza powyższemu podziałowi fabuły. Choć środek filmu może wydawać się zbyt mocno skoncentrowany na subiektywnych historiach dwóch głównych bohaterów, to jednak zarówno początek, jak i koniec skupiają się na obiektywnej obserwacji bohatera zbiorowego (załogi), którego reprezentuje postać kapitana.
Mężczyzna pełni rolę zbiliżoną do widza: słucha i racjonalizuje wywody obydwu postaci. Razem z nim dowiadujemy się o losach Victora Frankensteina i jego niezwykłego eksperymentu. To wraz z nim odczuwamy trwogę, gdy Stworzenie atakuje statek, ale i złość, gdy owe monstrum wpada do kajuty. Dopiero w finale filmu wraz z kapitanem jesteśmy w stanie poprawnie określić sytuacje obu postaci.
Guillermo del Toro vs. Mary Shelley
Osobom, które zarówno przeczytały książkę Shelley, jak i obejrzały film reżyserii del Toro, nie mogły umknąć pewne osobliwe zmiany, które różnią od siebie te dwa dzieła. Warto jednak na wstępie zaznaczyć, że reżyser i scenarzysta Frankensteina od początku nie chciał stworzyć wiernej adaptacji książki, lecz posłużyć się występującymi w niej postaciami i ponownie zreinterpretować popularny mit o Frankensteinie:
Opowieść stworzona przez Mary Shelley towarzyszyła mi przez całe życie, ale chciałem ukazać ją po swojemu. Postanowiłem stworzyć jej skonfliktowaną wersję.
— Guillermo del Toro
Charakterystycznym dla Del Toro zabiegiem jest „uczłowieczanie” potworów, poprzez nadawanie im dobrych cech, kreowanie ich na protagonistów. Z kolei to człowiek, według zamysłu reżysera, ma w sobie ten „potworny” pierwiastek, który wraz z biegiem fabuły zyskuje na sile, czyniąc z niego ostatecznie antagonistę. Schemat ten można zauważyć w oscarowych filmach del Toro: Kształt wody czy Pinokio (tutaj tytułowy Pinokio nie jest potworem, lecz bytem odmiennym od człowieka, co wpisuje się w konwencję istoty nadprzyrodzonej):
To, co uważam za piękne, to to, że kiedy tworzysz uniwersalny mit, czy to Frankenstein, Pinokio, Dracula, czy Sherlock Holmes, sam mit wznosi się tak daleko ponad oryginalny materiał, że każda interpretacja jest równie wierna, jeśli została wykonana ze szczerością, mocą i osobowością. Jeśli myślisz w kategoriach wierności kanonowi, byłbyś całkowicie sparaliżowany.
— Guillermo del Toro
Ojciec a syn
Oprócz dobrych potworów w twórczości del Toro często pojawia się temat traumy pokoleniowej. Zagadnienie to obecne jest zarówno w Frankensteinie, jak i w Pinokiu. W obu filmach ukazana została relacja ojca z synem. W każdej z historii mężczyzna staje w obliczu wychowania wykreowanego przez siebie stworzenia. „Ojcowie” nie są jednak w stanie zapewnić „synom” odpowiedniej opieki, przez co skazują ich na nieszczęście.

W przypadku Victora dostrzegamy, że on sam jest ofiarą traumy pokoleniowej. Z jego historii wiemy, że ojciec wywierał na nim presję, zadawał kary cielesne, znacznie faworyzował swojego drugiego syna. Dostrzegamy pewien utrwalony wzorzec zachowania, gdy Frankenstein próbuje wychowywać Stworzenie. Jest niecierpliwy, szybko wpada w złość i wyżywa się na monstrum. Popada w szaleństwo i ostatecznie czyni ze Stworzenia zabójcę. Choć Victor nienawidzi swojego ojca, popełnia te same błędy w wychowywaniu swojego syna, co on.
Wróćmy jednak na chwilę do powieści Mary Shelley i zwróćmy uwagę na znaczące różnice pomiędzy filmem a książką:
- Powieść Shelley należy do literatury romantycznej — kobieta wykreowała Victora na typowego bohatera romantycznego, w utworze natura odgrywa szczególną rolę i staje się osobnym bohaterem, pojawiają się postacie fantastyczne,
- Victor dorasta w szczęśliwym domu,
- Monstrum jawi się jako bezlitosne i pragnie zemsty (zabija wszystkich członków rodziny swojego stworzyciela),
- Frankenstein ucieka, gdy po raz pierwszy widzi monstrum — nie bierze odpowiedzialności za swoje czyny,
- W powieści pojawia się wiele wątków pobocznych,
- Postacie zawierają inne relacje niż w filmie,
- Występuje inna kreacja bohaterów.
Dzięki genezie Frankensteina, czyli współczesnego Prometeusza, wiemy, że Shelley napisała swoją powieść w ramach konkursu na najlepszą historię grozy. W rywalizacji udział brało małżeństwo Shelley, Mary i Percy, Lord Byron i John Polidori. Dzięki ich niewinnej zabawie powstało dzieło, które do dziś fascynuje i skłania do refleksji nad życiem i śmiercią.
Problematyka
Film Guillermo del Toro bazuje na wielu kontrastach, np.: dobro – zło, życie – śmierć, syn – ojciec oraz stwórca – stworzenie. Każde z zagadnień znajduje swoje źródło w Biblii, a szczególnie w Księdze Rodzaju. Bóg to stwórca, który tworzy człowieka — Adama – kocha go, jak ojciec kocha syna. Przestrzega od zła — węża (Szatana) – i zachęca do czynienia dobra. Jednak pierwszy człowiek popełnia błąd i grzeszy. Zostaje wygnany z raju i musi znosić znoje życia aż do śmierci.
Victor Frankenstein jawi się jako Bóg-człowiek. Stwarza kreaturę ze zwłok i powołuje ją do życia z pomocą energii elektrycznej. W ten sposób śmierć spotyka życie. Stworzenie staje się dla mężczyzny synem. Musi go wychować i pokazać mu, jak działa świat. Historia ta nie jest jednak analogiczna do starotestamentowej opowieści, bowiem Victor nie podoła swojemu zadaniu. Popadnie w gniew, gdy Stworzenie nie zrobi postępów w swoim rozwoju. Frankenstein jest więc jedynie pseudo-bogiem. Nie pokochał swojego Adama wystarczająco mocno, by zachować wobec niego cierpliwość. Decyduje się go zniszczyć uznając go za swój błąd.

Victor w swoim gniewie przypomina Jahwe. Jest srogi, autorytarny i bezwzględny. Gdy Bóg uznaje ludzi za zbyt grzesznych zsyła na nich potop, natomiast Victor pozwala, aby stworzoną przez niego kreaturę pochłonął ogień (oba zjawiska są symbolami oczyszczenia).
„Wygnanie z raju” w wykonaniu Frankensteina jest niezwykle okrutne. Zarówno starotestamentowy, jak i nowotestamentowy Bóg nie unicestwia życia, jakie stworzył, lecz daje mu na nowo szansę na poprawę i ucieczkę od grzechu. Natomiast Victor Frankenstein nie jest zdolny do takiego miłosierdzia. Jest zbyt egoistyczny i słaby, aby pójść w ślady Boga.
Świat Guillermo del Toro
Na niesamowity świat Frankensteina wpływa wiele czynników, lecz to, co czyni ten film szczególnie wyjątkowym, to ogromne zaangażowanie całej ekipy filmowej. W krótkim dokumencie pt. Frankenstein: The Anatomy Lesson można dostrzec, jakiej trosce o każdy szczegół oddawano się podczas pracy na planie.
Aktorstwo
Ze wszystkich elementów filmu najbardziej wyróżnia się aktorstwo. Każdy z aktorów uczynił swoją rolę wyjątkową i niezwykle dopracowaną. Na szczególne uznanie zasługuje Jacob Elordi, który wcielił się w postać Stworzenia. Artysta w celu uzyskania oszałamiającej metamorfozy musiał spędzić co najmniej kilkanaście godzin na charakteryzacji. Jego rola jest przez to dodatkowo skomplikowana. Sama postać Stworzenia była niesamowicie trudna, bowiem Elordi musiał zagrać coś, co jest człowiekiem i równocześnie nim nie jest. Mimo to, aktor poradził sobie świetnie, nadał Stworzeniu niesamowity wyraz. Jego nie-ludzka kreacja wzbudza w widzu ogromne współczucie. Choć Stworzenie jest nadprzyrodzonym bytem o niezwykłej sile, jest też wrażliwe i kruche. Gra Elordiego sprawia wrażenie, jakby artysta sam po raz pierwszy odkrywał świat. Aktor kreuje swoją postać na potwora, który wcale nie jest taki straszny.
Niesamowite wrażenie robią również Oscar Isaac i Mia Goth. Isaac wcielił się w główną rolę — Victora Frankensteina. Jest niezwykle ekspresyjny, raz popada w ekstazę, a potem jest wzburzony. Artysta kształci swojego bohatera na przestrzeni trwania filmu. Na początku Frankenstein jest dość nieszkodliwym naukowcem-artystą, później jednak przechodzi przemianę w czarny charakter. Staje się szalony, okrutny i mściwy, lecz w finale odnajduje spokój ducha i godzi się ze swoim synem.

Mia Goth natomiast nie tylko wcieliła się w główną rolę kobiecą — Elizabeth, ale również w matkę Victora (w Części II: Opowieść Victora). Druga rola aktorki jest jedynie epizodyczna, nie można więc mówić o tym samym kunszcie artystycznym. Skupmy się zatem na kreacji Elizabeth. Mia Goth tchnęła w bohaterkę przeciwstawne sobie cechy, które w jej zestawieniu tworzą spójną całość. Elizabeth jest bowiem delikatna, a jednocześnie odważna. Jako jedyna nie boi się Stworzenia, jest nim zafascynowana, możemy mówić tu nawet o napięciu miłosnym (o czym świadczy scena jej śmierci). Widzimy w jej kreacji pewne podobieństwo do Elisy Esposito, która w filmie Kształt wody również darzy potwora uczuciem.
Kostiumy
Gra aktorska byłaby niczym, gdyby nie spektakularne kostiumy wykonane przez Kate Hawley. Kostiumografka swoimi kreacjami idealnie odzwierciedliła charakter postaci. Pracowała nad swoimi projektami w ścisłej współpracy z Guillermo del Toro. Ich praca zaowocowała w niesamowite skutki.
Na szczególną uwagę zasługują kreacje Elizabeth. Każda z nich przedstawia jej szczególną fascynację życiem. Suknie bohaterki mają organiczne ornamenty, które idealnie wpisują się w zainteresowania Elizabeth. Każda z jej kreacji jest niezwykle barwna, co symbolizuje witalność i siłę przyrody. Elizabeth jest postacią, która „stoi po stronie życia”, gdy Victor „stoi po stronie śmierci”. Kolorem charakterystycznym dla szalonego naukowca jest czerwień. To kolor zarezerwowany zarówno dla niego, jak i jego matki. Victor nosi czerwone rękawiczki, które mają symbolizować krew na jego dłoniach. Oprócz charakterystycznej czerwieni Frankenstein nosi ubrania stworzone na styl Micka Jaggera czy Prince’a. Jego kostiumy są wzbogacone obuwiem na obcasie, co dodaje mu pewnej ekscentryczności.
Warto pochylić się również nad kostiumami Stworzenia. Choć nosi ono dość mało odzieży, to i tak należy zwrócić uwagę na jego poszczególne kreacje. Kate Hawley sama przyznała, że płaszcz, który wykonała dla tej postaci, niejednokrotnie przechodził przemiany, aż stał się tym znanym z filmu. Jak wiemy, Stworzenie zdejmuje to odzienie ze zwłok pewnego żołnierza, warto więc zwrócić uwagę na ślad kręgosłupa znajdujący się na plecach. Co ciekawe, nawet jego bandaże znalazły swój odpowiednik w sukni ślubnej Elizabeth (co w pewien sposób wskazuje na powinowactwo ich dusz).
Scenografia
Bez scenografii świat Frankensteina nie mógłby istnieć. Za wygląd planów odpowiadała Tamara Deverell. Jej kreatywność oraz skupienie na dopracowaniu każdego szczegółu zasługuje na podziw. W filmie posłużono się techniką komputerową, jednakże kładziono też duży nacisk na faktyczny wygląd planu. Szczególną uwagę widza zwraca okazały statek oraz zarówno pierwsze, jak i drugie laboratorium Victora. Każda z tych przestrzeni posiada duszę i buduje szczególny nastrój.
Kilka słów na zakończenie
Wszystko, co zaprezentował nam Guillermo del Toro w swojej interpretacji mitu o Frankensteinie zasługuje na podziw. W filmie dopracowano każdy, nawet najmniejszy szczegół, jak np. migocące na czerwono oko Stworzenia. Reżyserowi udało się połączyć wszystkie elementy dzieła w jedną spójną całość. Jego filmowa adaptacja powieści Mary Shelley jest czymś więcej niż zwykłą historią o szalonym naukowcu i jego eksperymencie. Jest to opowieść o bólu istnienia, życiu, śmierci, Bogu i rodzinie. Każdy aspekt historii del Toro chwyta za serce i pozwala dojrzeć większą głębię otaczającego nas świata.
